poniedziałek, 28 grudnia 2015

Rozdział III #nowa #wersja

Rozdział III
Nowe znajomości

             Weszliśmy przez główną bramę, na której było napisane ,,Obóz Olimp”. Co to wszystko znaczy? Czy to jest nazwa tego miejsca? I dlaczego mam wrażenie, że gdybym to ja miał ją wymyślać, wymyśliłbym coś tysiąc razy lepszego? Czy to wszystko jest prawdziwe? Czy Nilo i Keno byli prawdziwi? A może to tylko wytwory mojej wyobraźni? Mówili, że wkraczam w świat magii. Czy to może być ten świat?
Nie. Na pewno nie. To były tylko przywidzenia. Elfy nie istnieją. Magia nie istnieje.
~Skąd wiesz?~ powiedział ten denerwujący głos w mojej głowie. ~Przecież widziałeś harpie. Ikar nie kłamał. A ponad to ciebie ciężko okłamać.~
Wiedziałem, że mówił prawdę. Większa część mojej duszy chciała, żeby to wszystko okazało się snem. Ale ta mniejsza mówiła, żebym zatracił się w tym świecie, poznał jego sekrety, a także mu pomógł, jak tylko mogę.
            Kiedy w końcu wyrwałem się z wewnętrznej walki, popatrzyłem w dół zbocza, na którym staliśmy. A to co zobaczyłem zaparło mi dech w piersiach.
To była dolina z zieloną rzeką pośrodku. Tuż obok niej płynęła druga rzeka, tym razem przeźroczysta. Obydwie wypływały z niewidocznego dla mnie źródła. Tuż obok rzek znajdował się biały, wielopiętrowy dom z wykończeniami w różnych kolorach. Niedaleko domu znajdowały się boiska przeznaczone do różnych sportów. Na piaszczystym polu (pewnie do siatkówki, tak poznałem to po rozłożonej siatce i piłce leżącej obok) grali ludzie w różnym wieku. Niektórzy byli ode mnie starsi, a inni młodsi. Reszta boisk stała pusta, zupełnie jakby wywiało pozostałych. Ale ja czułem, że jest tu ich jeszcze dosyć sporo.
Tuż obok boisk mieścił się głęboki basen. Na północy rozciągało się wielkie pole. W samym jego środku stał wielki fort zbudowany z czarnego obsydianu. Jeszcze dalej na północ rósł las. Dostrzegałem w nim zarówno drzewa liściaste, jak i te pokryte szpilkami. Las obejmował okręgiem całą dolinę. Na wschód od pola, przed rzeką wyrastał okrąg otoczony dwunastoma kolumnami. Dno tego czegoś, co dziwnie przypominało mi arenę, wypełniał piasek, który okalały trybuny, rozchodzące się w około od kręgu na wszystkie strony. Poniżej trybun znajdowało się wyjście. Ci, którzy nie grali, ćwiczyli szermierkę, inni rzucali pociskami. Może mi się przywidziało, ale widziałem, jak powstawały one tuż przed nimi,
a ludzie, w których rzucano pociski odbijali je bez trudu.
Na zachodzie znajdował się wielki budynek przypominający hotel. Miał swoje własne baterie słoneczne. Choć był w większości biały, to widziałem w nim przebłyski zieleni. Budynek dzielił się na tak jakby trzy segmenty. Pierwszy – ten naprzeciwko nas – górował nad resztą, która została zbudowana prostopadle do niego. Wyglądało to, jakby to coś chroniło nas swoimi ramionami.
Trochę daleko dalej błyszczało się olbrzymie jezioro. Do niego wpadały te dwie dziwne rzeki.  Myślałem, że woda będzie bardzo brudna, w końcu nikt pewnie jej nie czyścił, jednak, wbrew moim przekonaniom, nie widziałem żadnych zanieczyszczeń. Za jeziorem stała wielka scena. Ciekawe po co ona tam stoi.
Właśnie tam zobaczyłem pozostałych obozowiczów, którzy nie ćwiczyli na arenie, ani też nie grali w siatkówkę. Niektórzy nurkowali w jeziorze, inni pływali na kajakach, a jeszcze inni jeździli na … koniach?
Razem z chłopakami zbiegliśmy po wzgórzu, na którym staliśmy. Nie bałem się przewrotu i zrobienia sobie wstydu przed wszystkimi już w pierwszym dniu. W końcu nikt się na mnie nie patrzył.
- Zaraz, a moja mama? – zapytałem, zbiegając.
- Ona nie może tu wejść – odpowiedział Ikar.
- Czemu?
- Jeszcze nie wiesz? – załamał ręce -  Przecież wiesz, że nie jesteś normalny. (Korciło mnie, żeby coś mu odpowiedzieć.) Widzisz rzeczy, których nie zobaczy zwykły człowiek. Możesz robić rzeczy, o których zwykli ludzie mogliby tylko pomarzyć. Ale grozi ci też większe niebezpieczeństwo, niż zwykłemu człowiekowi. To dlatego wszyscy tu jesteśmy. I to dlatego inni nie mogą tu wchodzić. Ale nie ja jestem od tego, żeby ci to wyjaśniać.
- Co jest w tym domu? – zapytałem.
- To? – wskazał palcem na drugi największy budynek obozu, a ja kiwnąłem głową. – To jest Główny Dom. Jest miejscem naszych spotkań, narad, i tym podobnych. Śpi tam koordynator naszych zajęć. Coś jeszcze?
- Co tam jest? – zapytał Adrian, wskazując na pole z fortem.
- Tam ćwiczymy sprawności bojowe w grupie.
- Co się tam dzieje? – spytałem, wskazując na arenę.
- Z tego co widzę, to dwójka ćwiczy szermierkę, a Starsi domków uczą młodszych magii ofensywnej. Coś nie tak?
- Magii? – zapytałem.
- Magii. Ale to wyjaśni wam ktoś inny.
- Co to za rzeki? – zapytał Adrian, jakby chcąc odwrócić temat od areny.
- Styks i Lete. I zapamiętajcie sobie pierwszą regułę. W żadnej z tych rzek nie wolno się taplać. Bezpiecznie możecie wejść tylko do jeziora.
- Dlaczego? – pociągnąłem temat.
- Woda z rzeki Lete czyści pamięć, a Styks mógłby cię rozpuścić.
- Ale to mityczne rzeki – powiedział Adrian. – A mity nie są prawdziwe.
Jakaś część mnie chciała się z nim zgodzić, ale ta inna wiedziała, że to nieprawda.
- I właśnie tu się mylisz – odpowiedział mu Ikar. - Rozejrzyj się. Wszędzie roi się od potworów z mitów, ale nie tylko. Bogowie, w których wierzyli Grecy, Egipcjanie czy Rzymianie istnieją. Niekiedy oni właśnie obdarzają ludzi częścią swojej mocy. Dlatego rodzimy się z większą żywotnością. Istniejemy po to, by chronić ludzi przed magami, którzy źle korzystają z naszego daru. Ale jesteśmy obdarzeni także pewną mocą. Magią. Wszystko w co wierzyła ludzkość istnieje. Wiara daje moc. Zapamiętajcie to sobie. To nigdy nie były tylko mity. Oczywiście zwykli ludzie w to nie wierzą. Ale niektórzy potrafią dostrzec prawdziwą naturę rzeczy. Oprócz ludzi takich, którzy potrafią widzieć, istniejemy my, magowie. To właśnie magią zasłoniłeś się przed uderzeniami harpii. Jedni potrafią posługiwać się nią szybciej, inni wolniej. Ty zdecydowane należysz do tych, co posługują się magią szybciej. A to nasuwa kolejne pytanie. Jak nauczyłeś się używać magii? – popatrzył się na mnie takim wzrokiem, jakbym był jakimś niebywałym zjawiskiem, czy ciekawym zwierzęciem w zoo.
- No, podpowiedział mi to głos – teraz nie widziałem już powodów, by ukrywać to coś.
- Jaki głos? – zapytał z nagłą ekscytacją.
- Najpierw moje pytania. O co chodzi z tym, że użyłem magii? To chyba dobrze, prawda? – zapytałem, licząc na to, że zapomni o głosie. Czułem, że to nie była właściwa osoba, jednak te przeczucia zawsze przychodzą w porę. Przyszło dopiero, kiedy skończyłem mówić.
- Tak, ale od lat nie przytrafił się nam taki przypadek. Zwykle to my wyzwalamy magię.
Kiedy skończył to mówić, podszedł do nas pewien mężczyzna. Ubrany w niebieską koszulę z krótkim rękawem oraz spodenki po kolano sprawiał, że nie widziałem w nim nic strasznego, choć większa połowa mojego ja mówiła mi, że coś z nim nie tak. Był dość mocno opalony. Miał błękitne oczy i kompletny brak brody. Na głowie rosły mu w miarę krótkie włosy, ale i tak nieco dłuższe od moich. A myślałem, że to ja jestem wysoki. Ja jednak sięgałem mu jedynie do połowy potężnej piersi. Ale to nie on był tym, który wywarł na mnie większe wrażenie.
Obok niego szła wysoka, ciemnowłosa dziewczyna. Proste włosy opadały jej do pasa. Ubrana była w biały podkoszulek bez rękawów i niebieskie spodenki sięgające do ćwierć uda. Jej szmaragdowo - zielone oczy świdrowały mnie na wylot. W jej wzroku zauważyłem lekko łobuzerski błysk. Uśmiechnęła się do mnie, jakbyśmy wiedzieli o czymś bardzo zabawnym. Tyle że ja nie wiedziałem o co mogło jej chodzić.  Zanim jednak zdołałem coś powiedzieć, odezwał się mężczyzna:
- Witajcie - powiedział głębokim głosem. -  Nazywam się Folos. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć nie jest to zwyczajny obóz. Chciałbym was oficjalnie powitać na Obozie ,,Olimp". Nie mam jednak czasu, żeby oprowadzać każdego nowego członka po obozie. Jest tu wiele do zobaczenia, ale musicie się pospieszyć. Dlatego przydzielę wam przewodników. Adrianie, twoim przewodnikiem zostanie Ikar, a twoim Łukaszu - Nina – wskazał na dziewczynę stojącą obok niego. - Mam nadzieję, że wasz pobyt tutaj będzie miły, zabawny oraz będziecie go mile wspominać. Nino, Ikarze, przyprowadźcie ich na obiad, a później zastanowimy się co dalej.
Nina podeszła do mnie.
- Chodź - szepnęła mi cicho do ucha.
Odeszliśmy na kilkanaście kroków od Ikara i Adriana. Potem poszliśmy na skraj lasu. Poczułem zapach żywicy i świeżo skoszonej trawy. Usiedliśmy po turecku na ziemi.
- Daj ręce – powiedziała.
- Po co?
- Zobaczysz.
Wyciągnąłem do niej ręce. Odwróciła tak, że wierzch był skierowany w stronę ziemi. Przez chwilę wpatrywała się w dłonie, a potem pokręciła głową.
- Co? – zapytałem.
- Nic, chciałam po prostu poćwiczyć. Ale mi nie wyszło – zaśmiała się gorzko. – Zapisałam się na zajęcia z odgadywania przeszłości ludzi, ale nie idzie mi zbyt dobrze. Myślałam, że na kimś nowym pójdzie mi lepiej.
- I co wyczytałaś?
- No właśnie o to chodzi, że nic. Nie jestem w tym zbyt dobra, już ci to mówiłam.
- Czemu to właśnie ty zostałaś moją przewodniczką?
- A skąd mam wiedzieć? Po prostu lubię być w miejscach, w których coś się dzieje.
A poza tym, jak masz na imię? Folos coś mówił, ale nie dosłyszałam. Albo nie chciałam usłyszeć? Już dawno nauczyłam się oddzielać jego fakty od ,,ciekawych” historyjek z jego życia. Więc jak ci na imię? – mówiła bardzo szybko.
- Łukasz – odpowiedziałem.  
- Słyszałeś już, że ja mam na imię Nina. Jestem Starszym Arkanem Zeusa. Oprowadzę cię po obozie, ale mam również do ciebie kilka pytań. Po pierwsze co chciałbyś zobaczyć?
- Co to jest Arkan?
- To coś w stylu ucznia. Więcej dowiesz się później. Ale to pytanie nie było odpowiedzią na moje. Więc co chcesz zobaczyć jako pierwsze?
- W sumie to nie mam nic zaplanowanego – odpowiedziałem. – Co to w ogóle za miejsce? Dlaczego tu jestem? Kim jest Folos? I czy elfy istnieją?  
- Obóz ,,Olimp”. Bo podejrzewamy, że jesteś taki jak my. I tak, elfy istnieją, choć żadnego nigdy nie widziałam. No dobra. Czy masz jeszcze jakieś pytania?
- Kim jest Folos?
- To ktoś na kształt dyrektora naszego obozu. A na resztę informacji będziesz musiał chwilę poczekać. Coś jeszcze?
- Na razie nie – przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
- Ty nim jesteś? – zapytała.
- Ale że kim?
- Masz w sobie przebudzoną magię. To rzadki przypadek. Nigdy dotąd, w historii tego obozu, nie było herosa z przebudzoną magią. Jesteś pierwszy od tysiącleci. Folos prosił, bym ci to powiedziała.
- Ale skąd Folos wiedział, że mam przebudzoną magię?
- Komunikacja mentalna – odpowiedziała, jakby wyjaśniało to wszystko, jednak widząc moje pytające spojrzenie, mówiła dalej. – Każdy mag może komunikować się z innym magami za pomocą myśli. Oczywiście, im większa odległość, tym słabszy jest kontakt. Dlatego w każdym większym mieście na świecie mamy swoich magów, którzy w razie potrzeby mogą nas poinformować o ważnym dla nas wydarzeniu w przeciągu dziesięciu minut. Dzięki temu wiedzieliśmy o was od dawna.
- Od jak dawna?
- Od środka tego semestru.
- To czemu nie powiedzieliście nam tego wcześniej?
- Nie mogliśmy. Musieliśmy to trzymać w tajemnicy, żebyście byli bezpieczni do tych wakacji. Im więcej wiedzieliście o tym świecie, tym bardziej byliście zagrożeni. Ale wracając do tematu, czy ty jesteś od dawna obiecywanym Arcymagiem? Teraz jest nam naprawdę potrzebny.
- Nie wiem praktycznie nic o twoim świecie, a ty mówisz, że miałbym Arcymagiem? Kto to jest? Ktoś w rodzaju superbohatera, który ma was uratować?
- Nie. Nie wiem, czy ty, dlatego się pytam. Po prostu czuję, że jesteś wyjątkowy. Ale myślałam, że możesz nim być. Nim, albo… - urwała.
- Albo…? – dopytywałem się.
- Nieważne. Myślałam, że możesz czuć się Arcymagiem. Ale skoro to nie ty nim jesteś…
- Nikt nie powiedział, że to nie jestem ja. Ale po co wam teraz Arcymag? I kto to
w ogóle jest?
- Arcymag jest prawie najpotężniejszym magiem danego pokolenia. Tylko on może korzystać ze wszystkich Sześciu Talentów.
- Co to jest Sześć Talentów?
- Nie ja będę ci to tłumaczyła.
- Co chciałaś powiedzieć? Arcymagiem, albo…? I dlaczego Arcymag jest prawie najpotężniejszym magiem?
- Zawsze zadajesz tak niewygodne pytania? Chciałam powiedzieć coś, czego nie mogę powiedzieć komuś takiemu, jak ty.
- Dlaczego?
- Nie jesteś jeszcze gotowy. Powiem ci po spotkaniu z Folosem, jeśli on ci tego nie powie.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Jak na razie jedno, na które wcześniej nie odpowiedziałaś. Po co wam teraz Arcymag?
- Każdy organizm ma w sobie choćby krztę magii – zaczęła powoli, ale nie wyglądało mi to na odpowiedź na moje pytanie. - To ona napędza czynności życiowe. I choć jest ona bardzo potrzebna do życia, to może ona uprzykrzyć życie istocie.
- O co chodzi?
- Spójrz na tę wiewiórkę.
Po jednym z drzew biegła właśnie wspomniana przez Ninę wiewiórka. Nagle zatrzymała się, spojrzała na nas i zbiegła na trawę. Odwróciła się pyszczkiem w moją stronę.
- Dzięki użyciu mojej magii, mogę zapanować nad dowolną istotą posiadającą mniej magii ode mnie – powiedziało zwierzę.
Wiewiórka uciekła z powrotem na drzewo.
- Jest to jednak bardzo męczące – kontynuowała Nina już swoim głosem.
- Co dalej nie wyjaśnia, po co wam teraz Arcymag.
- Istnieje grupa magów, która nazywa sama siebie Stowarzyszeniem Mrocznego Księżyca. Oni pragną wytępić białych magów, a potem przejąć kontrolę nad całym światem.  Ewentualnie w odwrotnej kolejności, lecz będzie to cięższe.
- Czemu?
- Bo my nie ustajemy w utrzymaniu naturalnego porządku.
- Ale po co im władza nad światem?
- Nie wiem. Nawet nikt nie próbuje się tego dowiedzieć. Nikt nie chce rozumieć logiki szaleńców. 
- Czy sądzisz, że ja mógłbym być Arcymagiem? – zapytałem po chwili milczenia.
- Być może.
- Czemu być może?
- Albo ty albo Adrian.
- Co?! – krzyknąłem, ale potem powiedziałem trochę ciszej. – Czemu ja albo Adrian?
- Każdy mag wyczuł falę magii płynącą w dniu waszych urodzin. Jednak urodziliście się tego samego dnia. To nieco komplikuje sytuację. Nie możemy się przekonać, który z was nim jest.  
- Dlaczego? Czy Arcymag nie powinien mieć więcej magii, niż zwykły mag?
- Powinien. Jednak w historii było wiele Arcymagów, którzy nie mieli zbyt wiele magii, a wychodzili zwycięsko z pojedynków.
- Jak?
- W magii najważniejsza nie jest ilość magii, którą posiadasz, tylko umiejętność jej wykorzystania. Dajmy na to, jakiś potężny mag zużywa prawie całą magię na uderzanie
w ciebie kulami ognia, które ty po prostu wymijasz, mając na sobie jedynie lekką tarczę po to, aby gorąco cię nie przypaliło. Kiedy on już jest na wyczerpaniu, ty go chwytasz. Proste.
- Aż w głowie mi się od tego zakręciło. 
- To może mała przerwa. Porozmawiajmy, jak normalni ludzie. Co tam u ciebie?
- Wiesz, niezbyt dobrze. Właśnie dowiedziałem się, że mam pięćdziesiąt procent szans, że jestem Arcymagiem, który ma pomóc powstrzymywać wrednych magów od zapanowania nad światem. Poza tym jest nawet znośnie, a u ciebie?
- Właśnie przydzielili mi maga, który wręcz tryska humorem, kiedy to jego świat staje do góry nogami. Myślę, że to będą ciekawe wakacje – przez chwilę śmialiśmy się z naszej małej, ,,normalnej” pogawędki, ale wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że jeśli ten świat nie jest nieprawdziwy, to przecież gadające wiewiórki będą moją normalnością.
- Wracajmy, bo mam nowe pytanie. Powiedziałaś, że ,,każda istota ma choćby krztę magii”. Czy to znaczy, że każdy człowiek może być magiem?
- Tylko w teorii. Większość ludzi ma tak małą moc, że nie mogliby rzucić nawet pół zaklęcia. Nie warto ryzykować z magią. Organizmy wykorzystują zazwyczaj magię, by zwalczać choroby. Jak myślisz, dlaczego człowiek ma wyższą temperaturę, kaszle i tak dalej? To pierwsze oznaki wyczerpania magicznego. Jeśli człowiek ma za mało magii, aby rzucić potężniejsze zaklęcie, a bardzo chce spróbować i spróbuje, to może się zabić. Może mu stanąć serce, czy coś takiego. Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Dużo, ale na razie nic, co możesz mi powiedzieć, chyba że…
- Chyba że co? Jestem tu, aby odpowiadać na wszystkie twoje pytania.
- Jakie… stwory tu jeszcze istnieją?
- Chodzi ci o coś, co my nazywamy magicznymi istotami. Nie wszystkie z nich są złe, więc nie ma sensu nazywać ich stworami. Choć żadne nie jest złe z przymusu. Powiedzmy, że ich moralność jest taka, jak u ludzi. Są dobre, jak i złe z różnych przyczyn, a większości z nich latasz koło dolnej części pleców.
- Ładnie ujęte – wtrąciłem.
- Istnieją wszystkie stworzenia o których kiedykolwiek słyszałeś. Wampiry, wilkołaki, gobliny, elfy, najady, wszystkie stworzenia z mitów i legend. Naprawdę jest ich strasznie dużo, choć większość z nich żyje w naszym lesie.
- I nie boicie się tak koło nich mieszkać?
- Nie, chroni nas Traktat o Odwecie.
- Co to takiego?
- To coś w rodzaju magicznego dokumentu, który określa granice naszych terytoriów oraz to, co możemy robić, a co nie.
- Nie sądzę, żeby kawałek papieru powstrzymał złe istoty od skrzywdzenia nas.
- Bo nie powstrzymuje. Kawałek papieru jest amuletem, w którym zawarta jest część magii wszystkich istot tu mieszkających.
- I to chroni was przed tym wszystkim? A gdyby coś chciało go złamać?
- Nie może. Nic w granicach obozu nie może przełamać traktatu. Nie ma tyle siły. To znaczy nic, co jest na wolności.
- Czyli…?
- Tak – nie zdołałem nawet dokończyć pytania. – Mamy tu trochę demonów, które byłyby w stanie to zrobić, gdyby nie ich… obecny stan.
- Jaki stan?
- Są albo uwięzione, albo zbyt słabe, stare i schorowane, aby coś takiego zrobić.
- Nie boicie się, że te uwięzione uwolnią się?
- Nie. Są zbyt dobrze strzeżone. Oczywiście, moglibyśmy je zabić, ale wolimy tego nie robić.
- Czemu?
- Bo są dobrą skarbnicą wiedzy. Na prawie wszystkie demony zostały rzucone zaklęcia, które sprawiają, że muszą odpowiadać na nasze pytania. A ponad to nie chcemy zabijać czegoś, co nie chce zabić nas. Śmierć nawet najmroczniejszych istot jest zła. Choć jest to tylko tymczasowa śmierć.
- Tymczasowa śmierć?
- Najmroczniejsze z mrocznych istot nie mogą zostać tak naprawdę zabite. Ich ciała zostają zniszczone, ale coś w rodzaju dusz przetrwa i się odrodzi. Nie jest to więc śmierć.
- Czyli nie da się ich zabić?
- A po co ci to wiedzieć?
- Jakbym kiedyś musiał się obronić?
- Wystarczy, że zniszczysz ciało.
- A jeśli to coś ścigałoby mnie bez wytchnienia w każdym możliwym wcieleniu?
I bałbym się zemsty?
- Wtedy uderzasz w specjalne punkty – westchnęła. – Cios w serce powinien zabić każdą istotę. To samo tyczy się uderzenia w tętnicę szyjną. Tylko jeśli powiesz komuś, że ci powiedziałam, to sam dostaniesz w tętnicę szyjną. Pamiętaj, że ludzie się nie odradzają.
- Co jeszcze powinienem wiedzieć?
- Nie krzywdź magicznych stworzeń. Jeśli jakieś skrzywdzisz, ono może ci zrobić to samo. Tyczy się to również śmierci. Tylko wtedy nie jesteś narażony na śmierć z ręki danego osobnika, lecz całej gamy różnych złych stworzeń, które z pewnością zechcą to zrobić. Musisz też wiedzieć, że jako człowiek możesz chodzić wszędzie, gdzie ci się podoba, ale w niektóre miejsca lepiej nie wchodzić. I stworzenia zazwyczaj nie będą cię atakowały, jeśli ty nie zrobisz tego pierwszy. Choć istnieją wyjątki. Jeśli coś zaatakuje cię jako pierwsze wtedy możesz zaatakować i nawet śmierć atakującego, ta prawdziwa, ci nie zagrozi. A teraz może chodźmy pozwiedzać. Nogi trochę mnie już bolą od tego siedzenia.
- Mam jeszcze jedno pytanie. Co to znaczy Kertunos kan Osternos?
- Nie wiem – odparła po chwili wahania. – Jestem prawie pewna, że nie słyszałam tej nazwy, choć brzmi znajomo.
- A skoro odpowiadasz na wszystkie pytania, to czy smoki istnieją?
- A czemu chcesz to wiedzieć?
- Z czystej ciekawości.
- Nie, smoki kiedyś istniały, lecz teraz nie istnieje żaden, oprócz tych z Pradawnej Siódemki.
- Pradawnej Siódemki?
- Nie teraz. Folos ci o tym powie. Co chcesz zobaczyć jako pierwsze?
- A co tu jest w ogóle do zobaczenia?
- To jest umysł godny pogratulowania. Pamiętam, że kiedy Dominik oprowadzał mnie, zadałam dokładnie to samo pytanie, co ty teraz. Jest dużo rzeczy, które możesz zobaczyć, ale chyba więcej jest tych, których na razie zobaczyć nie możesz. A większość magów nigdy ich nie widziało, bądź nie zobaczy.
- To czemu sądzisz, że ja je zobaczę?
- Nie sądzę, ale w całej swojej karierze maga przekonałam się, że nie trzeba wielkiej mocy, czy dobrej znajomości zaklęć, wystarczy tylko umieć myśleć logicznie, a w razie potrzeby mieć wyobraźnię.
- Po co magowi logiczne myślenie w sferze magii? – zapytałem, wstając i pomagając wstać Ninie.
- Załóżmy, że mag miał pięćdziesiąt lat, żeby obrzucić się zaklęciami ochronnymi. Jeśli ty przewidzisz jego myślenie, a dodatkowo użyjesz z lekka wyobraźni, to wymyślisz zaklęcie, dzięki któremu go pokonasz.
- Czyli, że nie masz zbyt dużej mocy?
- Mam więcej mocy, niż potężniejszy mag, choć daleko mi do Folosa, czy innych Mistrzów.
- A skoro mowa o Folosie to kim on jest?
- No dobrze. Tylko chociaż udawaj zaskoczonego, jeśli ci to powie. On jest wilkołakiem.
- Takim prawdziwym?
- Tak.
- To nie boicie się tak koło niego mieszkać, czy żyć?  
- Nie. Miał tysiąc lat, aby opanować sztukę przemiany w swoją, jakby to powiedzieć, drugą formę. Może zmieniać się kiedy tylko zechce, choć istnieją wyjątki. Podczas zwykłej pełni księżyca nie musi się zmieniać. Ale na razie nic nam z jego strony nie grozi. Jeśli nie zaistnieją te wyjątki potrafi opanować się podczas przemiany.
- Faktycznie, to będą ciekawe wakacje – powiedziałem, ale nie pozbyłem się całego niepokoju.
Jak mam spokojnie żyć koło wilkołaka, który uczy magii?
Poszliśmy w stronę Areny. Kiedy byliśmy już dostatecznie blisko, abym mógł zobaczyć ludzi na piasku, Nina kontynuowała rozmowę.
- To jest nasza Arena. Tu ćwiczymy władanie broniami, magię ofensywną i obronną.
- Nie boicie się, że pociski wylecą poza Arenę i trafią w jakiś budynek?
- Nie. Arena jest chroniona magicznie. My mamy pewne zobowiązania wobec magicznych istot, a one mają pewne zobowiązania wobec nas. Jednym z nich było utworzenie bariery wokół Areny, która jest podtrzymywana energią wessaną z pocisków. Żaden mag nie umiałby zrobić czegoś takiego.
- A jakie są nasze zobowiązania?
- Pewnie interesują cię tylko te, które musimy wypełniać na bieżąco. Głównie to tylko rozrywki dla magicznych stworzeń. Co piątek odbywamy ćwiczebną grę, w której przeciwnicy muszą zająć fort, który pewnie widziałeś ze wzgórza. W pierwszą niedzielę przerwy, podczas której jesteśmy na obozie, grupa magów musi opowiedzieć straszną historię przy ognisku, a Mistrzowie Ognia w zimie muszą odśnieżać cały teren. Jest też coś, o czym powiem ci później.
- Czemu?
- Bo właśnie doszliśmy do Areny.
Podeszliśmy do trybun. W górę pięło się dwanaście białych, greckich kolumn, podtrzymujących płaski, kamienny dach. Wyczuwałem magię zgromadzoną w tarczy otaczającej budynek.
Weszliśmy w wejście w kształcie łuku. Przeszliśmy ciemnym tunelem, który na pewno nie był naturalny. Ściany były za gładkie i nie widziałem prawie żadnych nierówności, grudek, szczelin, jakby cały tunel wykonany został z jednej wielkiej kamiennej płyty wygiętej w odpowiedni kształt.
Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie czuję się zbyt dobrze wiedząc, że mam nad sobą wiele ton kamienia i ziemi. Nie, żebym się bał takich ton kamienia leżących obok mnie. Po prostu wolę być wolnym człowiekiem. Zawsze, gdy znajduję się w takim miejscu jak to, od razu zaczynam myśleć o tym, co bym zrobił, gdyby się to wszystko zawaliło mi na głowę. Wiem, że mógłbym się obejść bez tych myśli, ale mój mózg zawsze pisze najgorsze scenariusze. Taka klaustrofobia. I ta sytuacja nie umknęła mojemu rozumowi. Od razu chciałem się wydostać, ale musiałem się opanować. Stanęliśmy przez podniesioną metalową kratą. Nina odwróciła się do mnie.
- Czekaj. Nie możemy teraz wejść. Ćwiczą podnoszenie mocnych tarcz. Niemądrze byłoby teraz wchodzić bez przygotowania. No cóż. To gdzie teraz?
- Byle dalej stąd – przekląłem się w duchu, że to powiedziałem.
- Co?
- Nie, nic. Może nad jezioro?
- Dobrze – wzruszyła ramionami, jakby moje dziwne zachowanie nie zdziwiło jej.
Wyszliśmy znów na powierzchnię. Jak się wtedy ucieszyłem.
- Czy ty masz klaustrofobię? – zapytała tak, jakby odpowiedź na to pytanie zupełnie jej nie interesowała.
- No może małą – potwierdziłem.
- A, to wiele wyjaśnia.
- Co to wyjaśnia?
- Tak naprawdę to nic. Chciałam tylko, abyś poczuł, że tutaj jesteś dla nas jak rodzina. Jeśli tobie coś się stanie, my staniemy za tobą murem.
- Rozumiem. Ale czy mogłabyś nie mówić o tym nikomu? Jak na razie nikt o tym nie wie, a staram się to ukrywać.
- Nic, co mi powiesz nie wyjdzie poza naszą malutką grupkę. Nie martw się, możesz mówić mi o wszystkim. Tylko mam jedno pytanie, czemu nikt o tym nie wie? Nie masz nikogo, komu możesz o tym powiedzieć?
- Mam, choć tak naprawdę nikomu na tyle nie ufam. A teraz doszło jeszcze to, że jeśli faktycznie jestem tym całym Arcymagiem, to czy ci źli magowie nie zechcą wykorzystać mojej klaustrofobii przeciw mnie?
- Oczywiście, że zechcą. Ale przez te wszystkie lata, podczas których tu jestem, nauczyłam się, że lęków nie należy się wstydzić. Przy naszym szczęściu los każe ci zmierzyć się z twoim strachem i to nie tylko tym. Rzecz w tym – zrobiła krótką przerwę – abyś nad nim zapanował. To właśnie ta umiejętność czyni magów takimi potężnymi.
- A myślałem, że to umiejętność panowania nad magią.
- Magia ma różne formy. Ale nawet maga można przestraszyć, a wtedy zużyje swoją moc na odpędzanie strachów, a nie na tym, kto te strachy przywołał. To też jest dobry sposób na wygrywanie walk. Tylko wcześniej trzeba wedrzeć się do czyjegoś umysłu i sprawdzić, jakie to rzeczy powodują ten strach, co może okazać się dość męczące.
- Da się wejść do czyjegoś umysłu?
- A jak myślisz, jak zrobiłam numer z wiewiórką?
- Nauczysz mnie tego?
- Kiedyś na pewno. Ale jeszcze nie teraz. To mogłoby być niebezpieczne, zwłaszcza że nie wiem ile magii w sobie masz. A jak sam zauważyłeś może być to strasznie męczące.
W konsekwencji może cię to po prostu zabić.
- Nieprzyjemna sytuacja.
- A do tego ponoć bardzo bolesna.
Na szczęście przerwaliśmy ten temat, bo dech w piersi zatkał mi widok jeziora. Było po prostu ogromne. A pływało w nim wielu ludzi.
Tak naprawdę mogę o sobie powiedzieć, że byłem dość nieśmiały. Nie umiałem zdobywać nowych znajomych tak szybko, jak co poniektórzy. Nie zbyt dobrze czułem się
w nieznanym towarzystwie. A to, jak wszyscy się na mnie patrzyli, kiedy szliśmy brzegiem jeziora… Cóż, nie mogę powiedzieć, że było to najlepsze uczucie, jakie kiedykolwiek czułem.
Ale najzabawniejsze zdawało mi się jednak, że zwróciłem uwagę tylko na ludzi, lecz nie na zwierzęta. Kiedy w końcu spojrzałem na nie, nie mogłem pozbierać szczęki z podłogi. Z tego, co pamiętałem, to konie ani nie latały, ani nie pływały. A tu się okazało, że moja pamięć zawiodła i to na całej linii. Rozumiem, żeby koń chodził na czterech nogach, ale żeby miał skrzydła… To już lekka przesada. Albo żeby koń pływał. Przecież konie nie umieją pływać, prawda?
Ktoś wyszedł z wody i położył dłoń na pysku pływającego wierzchowca. Coś uniosło się z wody i szybko upadło, niosąc za sobą fale na wodzie. Wyglądało to tak, jakby… syreni ogon?
- Dziwne, nie? – powiedziała Nina.
- Lekko – odpowiedziałem.
- Nie martw się, nie ty pierwszy tak reagujesz na widok hipokampów.
- Hipo… czego?
- Hipokampów. Coś w rodzaju pół konia, pół ryby. Najważniejsza różnica między nim, a koniem to ta, że koń nie może nurkować.
- A te latające konie to pewnie pegazy.
- Złoty strzał.
- Hej, to akurat wiedziałem.
- A masz jakieś jeszcze pytania? Zbliża się pora obiadu.
- Dlaczego woda w jeziorze jest czysta?
- W sumie to Magowie Żywiołu Wody oczyszczają ją codziennie rano tak, jak Magowie Żywiołu Ognia odśnieżają co rano obóz podczas ferii zimowych. W domkach, pod prysznicami i w umywalkach korzystamy z mieszanki wody z rzek. A przy okazji jeśli będziesz kiedykolwiek pływał w jeziorze uważaj na Arkanów Neftydy lub Neptuna. Nie przepuszczą żadnej okazji, by spowodować jakąś falę, aby cię podtopić lub się z ciebie pośmiać. Korzystają z tego, że moce żywiołów są rzadkie.
- Hę?
- Tak, bo widzisz, każdy mag potrafi władać jakimiś prawami rządzącymi światem. Większość naszej magii to tak naprawdę sztuczki, których potrafi się nauczyć większość magów z obudzoną magią. Są jednak dwie sztuki, które magowie poznają jedynie pod przewodnictwem. Są to Talenty lub Dary i jedna z Sztuk Zarezerwowanych.
- Co to jest Sztuka Zarezerwowana?
- Zwykle wiążą się one z działalnością naszych opiekunów. Dzieci Neftydy i Neptuna zwykle opanowują Sztukę Wody, zwaną inaczej Magią Żywiołu Wody. Innymi Sztukami Zarezerwowanymi mogą być na przykład odczytywanie ludzkich emocji, łamanie praw fizyki, działanie na przedmioty lub ludzi, jednak najrzadsze i przy okazji najpotężniejsze są Sztuki Żywiołów.
- A ty? Jaką opanowałaś sztukę?
- Ja jeszcze żadnej, ale jestem na wysokim poziomie opanowywania Sztuki Wody.
- Ale jesteś…
- Arkanem Zeusa. Wiem. To dziwne. Ale spokojnie. Nie jestem jakimś wybrykiem natury. Czasem po prostu coś idzie nie tak, jak sobie ktoś wymarzył.
- Czy nie chcesz opanowywać Sztuki Wody?
- Nie, nie. Oczywiście, że chcę, ale…
- Wolałabyś Sztukę Powietrza?
- Sztukę Wiatru. W magii żywioły są nazywane lekko inaczej. Na przykład Sztuka Wiatru, zamiast Sztuki Powietrza. Mamy także Sztukę Błyskawic. I w tym właśnie cały problem.
- Jaki problem?
- Że prawie wszystkie dzieci Neftydy i Neptuna opanowują Sztukę Wody, ty mnie
w ogóle słuchasz?
- Słucham, słucham. Ale możesz powtórzyć? – spytałem półżartem.
- Naprawdę?
- Nie. I co z tym, że dzieci Neftydy i Neptuna opanowują Sztukę Wody? To coś złego?
- Większość z nich uważa się za wyższych od innych. Potrafią napsuć krwi, zwłaszcza, jeśli ktoś nie potrafi im się przeciwstawić. Pamiętaj, że oni są silni nie tylko
w wodzie.
- To jest próba straszenia?
- Nie, jedynie cię ostrzegam.
- Przed czym chcesz mnie jeszcze ostrzec?
- Praktycznie rzecz biorąc to przed wszystkim mogłabym cię tu ostrzec przed wszystkim, ale nie o to tu chodzi.
- Coś cały czas tłucze mi się w głowie. Czy nie ma Arkanów Posejdona?
- Oczywiście, że są. To znaczy jest. Tylko nie jest on zbyt lubiany. Ja powiedziałabym, że większość powinna się go bać, ale tego nie robią.
- Co? Czemu większość powinna się go bać?
- Nie, nie jest jakiś straszny. Chodzi o coś w rodzaju przepowiedni, która mówi, że stanie się potężnym magiem. Jednak na razie nic się u niego nie zmieniło.
- A może to nie on jest tym magiem?
- Jak nie on, to kto?
- A skąd ja mam to wiedzieć? – odpowiedziałem na jej pytanie po chwili ciszy.
- A ja wiem? Tu wszystko jest możliwe. A takie pytanie z innej beczki. Idziemy już na obiad?
- Możemy.
- Jak znam Ikara, to jest już tam dawno – powiedziała, a potem zauważyła moje pytające spojrzenie i dodała. – Wszystkie posiłki są wydawane przez pewien okres czasu. Nie jest tak, że wszyscy musimy przyjść na wyznaczoną godzinę. Śniadanie i kolacja wydawane są przez godzinę, a obiad przez dwie.
Obejrzałem się w stronę jeziora, od którego już się oddalaliśmy. Za drzewami zobaczyłem olbrzymią górę. I choć godzina była jeszcze młoda, to wierzchołek góry stykał się ze słońcem.
            - Co to jest? – zapytałem, wskazując palcem.
            - To jest Smocza Góra.
            - Mieszkają tam smoki?
            - Już nie. Smocza Góra jest miejscem, które nie leży w granicach obozu, jednak wszystko dookoła niej do tych granic należy. Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się w obrębie Smoczej Góry, to wiedz, że tam nie masz żadnej ochrony.
            - Dlaczego smoki wyginęły?
            - Samoistnie nie wyginęły. Tak naprawdę to magowie je zabijali.
            - Czemu?
            - Bo one zabijały magów.
            - A Traktat o Odwecie, czy jak to tam szło?
            - Smoki nigdy i nigdzie nie miały do niego dostępu.
            - Czemu?
            - Z powodu straszliwej wojny rozpoczętej właśnie z winy smoków.
            Po tych słowach straciłem słowa na resztę pytań. Ale zauważyłem, że powieka Niny drgnęła przy jej ostatnich słowach. Czyżby coś ukrywała? A może to brak magnezu? Uznałem to jednak za niezbyt ważne, w końcu nie musiała się ze mną dzielić wszystkim. Ledwo co ją znałem. Jednak coś w środku mnie się buntowało, bo nie chciała mi tego powiedzieć.
            Szliśmy przez chwilę, a ja podziwiałem widoki tego miejsca. Po niebie snuły się leniwie ptaki, ale także i nietoperze oraz feniksy. Zwłaszcza te ostatnie były najbardziej interesujące. Zostawały po nich ciekawe fale ognia, które później rozpływały się na różne, niekiedy dziwne, kształty.
            - Chcesz coś zobaczyć? – zapytała
- Zależy co to jest – odpowiedziałem, bo ostatecznie ,,coś” mogło mieć niemiłe konsekwencje.
- Coś fajnego – powiedziała z błyskiem w oku.
- Pokaż.
Wyciągnęła rękę. Z początku nic się nie działo, lecz po chwili tuż przed nami utworzyła się gwiazda z wygiętymi w jedną stronę siedmioma ramionami. Lekko przypominało to czarną dziurę. Dlatego cofnąłem się o krok. To coś zaczęło się powiększać, aż osiągnęło nasze rozmiary. Wtedy Nina złapała mnie za rękę i wciągnęła nas do środka. Poczułem ucisk w żołądku, a ze strachu zamknąłem oczy. Po jakiejś sekundzie wyskoczyliśmy w zupełnie nowym miejscu. Znaleźliśmy się przy budynku mieszkalnym. Dziewczyna oparła się o jedną z wejściowych kolumn. Położyła głowę na dłoń i przez chwilę łapała głębokie oddechy, jakby całą tą odległość przebiegła ze mną na plecach.
- Nic ci nie jest? – zapytałem.
- Nie – odparła. – Po prostu Magia Talentów jest bardzo wyczerpująca. Daj mi chwilę.
Po jakiejś minucie doszła do siebie. Weszliśmy przez główne drzwi. Sama sala,
w której się znalazłem mogła pomieścić dwieście osób i wciąż zostałoby miejsce na stoły
z jedzeniem. W górę wznosiły się schody, prowadzące zapewnie do pokoi mieszkalnych. Nad nami wznosiło się coś w rodzaju wewnętrznego balkonu. Na posadzce zauważyłem czarno -
-białą różę wiatrów. Już miałem zapytać, czy jest ona tylko dla ozdoby (w co szczerze wątpiłem), ale zauważyłem, że Nina gdzieś zniknęła. Obróciłem się, lecz nigdzie jej nie zauważyłem. Stałem tak przez chwilę w kompletnym oszołomieniu. Nie miałem pojęcia, gdzie miałbym pójść. Stanąłem pod jedną ze ścian z nadzieją, że ktoś mnie tu znajdzie. Stałem tak jakąś dłuższą chwilę.
W tym czasie zorientowałem się, że moje życie faktycznie wywróciło się do góry nogami. Chciałem zmiany, ale może nie aż tak diametralnej. Dowiedziałem się, że magia istnieje, choć nigdy w to nie wierzyłem. Z koleiny wyrwały mnie tak naprawdę te trzy osoby, które spotkałem przed rozdaniem świadectw. Ciekaw byłem, czy to faktycznie były osoby, bo szczerze w to wątpiłem. A jeśli mam rację, to co to było? Czy naprawdę mógł to być cyklop, potem krasnolud i elf? Choć Nina powiedziała, że nigdy nie widziała żadnego elfa. Czemu ja miałbym go w takim bądź razie spotkać?
- Czemu tu tak stoisz? – zapytał ktoś, wyrywając mnie z otępienia.
W zwyczaju już mam, że jeśli spotykam jakąś nową osobę, to lustruję ją z góry na dół. Tak też zrobiłem w tym przypadku. Był to wyższy ode mnie brunet o brązowych oczach.
W sumie to ,,wyższy” chyba nie oddaje w całości wzrostu tego chłopaka. Ja sam miałem metr siedemdziesiąt pięć. Myślałem, że to dużo. Ale on… Stawiałbym na metr osiemdziesiąt pięć do metr dziewięćdziesiąt. Patrząc na niego musiałem zadzierać głowę do góry. Odsunąłem się więc krok, aby wzrokiem objąć go całego. Jego twarz rozjaśniał niezbyt szeroki, ale za to szczery i podnoszący na duchu uśmiech. Wyciągnął do mnie rękę, a ja w odpowiedzi uścisnąłem ją.
- Widzę, że jesteś nowy, co? – zapytał. – Jestem Dominik. Arkan Posejdona. Jakbyś czegoś kiedyś potrzebował, to możesz przyjść do mnie.
- Dzięki. Jestem Łukasz – trochę się zagubiłem.
Co mam dopowiedzieć dalej?
- Rozumiem, że jeszcze nie wiesz, kto jest twoim opiekunem.
- Jeszcze nie.
- Dam ci radę. Dopóki nie dowiesz się kto nim jest, zakończ na imieniu. Tu nikt na siłę nie naciska.
- Dzięki.
- Widzę, że czujesz się lekko zgubiony.
- Lekko to mało powiedziane.
- Co jest?
- Oprócz tego, że mój świat wywrócił się do góry nogami, to zgubiłem opiekuna.
- A kto nim jest?
- Nina.
- To chyba mała zemsta. Jak ja ją oprowadzałem, to zrobiłem jej mały test przy lesie. Schowałem się za jednym z drzew i przemieniłem swoje ubranie na kształt kory – oparł się plecami o ścianę. – Nina szukała mnie przez pół godziny i pewnie szukałaby dłużej, gdyby nie to, że w końcu się jej pokazałem, bo czas zaczął uciekać.
- Widzę, że ciekawe rzeczy tu się dzieją – zaśmiałem się.
- A jak. Widzę, że zgubiłeś się w drodze na obiad.
- Zanim się zgubiłem.
- Jak chcesz, to mogę cię tam zaprowadzić. I tak szedłem w tamtą stronę.
- Będę wdzięczny.
Poszliśmy w kierunku małego korytarza, którego wcześniej nie zauważyłem. Dominik musiał iść lekko schylony, bo korytarz miał maksymalnie metr osiemdziesiąt pięć. Na szczęście tunel nie był jakoś szczególnie długi. Nie przeszliśmy pięciu kroków, a znaleźliśmy się w nowym pomieszczeniu. Było ono miłym zaskoczeniem po wąskim korytarzyku. Dach wisiał nad nami przynajmniej dziesięć metrów. Poza tym miejsce to wyglądało to jak jakaś duża stołówka. Wszędzie poustawiane zostały stoły, a naprzeciw wejścia stała ogromna lada z niewiarygodną ilością jedzenia. A pośrodku tej sali stała Nina, dyskretnie rozglądając się za czymś, zapewne za mną. Kiedy w końcu zobaczyła Dominika (jego nie dało się nie zauważyć), zobaczyła także mnie. W jej oczach zauważyłem ulgę, ale powstrzymała się od przybiegnięcia do nas. Zamiast tego podeszła spokojnym krokiem, z wielkim uśmiechem na twarzy. Pierwsze, co zrobiła, to podeszła do mojego nowego znajomego i przytuliła go.
- Myślałam, że nigdy nie przyjedziesz – powiedziała tak, jakby byli starymi, dobrymi przyjaciółmi, co w sumie tak dalekie od prawdy nie było. Ostatecznie, to Dominik oprowadzał Ninę po raz pierwszy.
- Spokojnie, dopiero dzisiaj było zakończenie roku. Nie miałem czasu, zwłaszcza że nie jestem Klucznikiem i nie mogę znaleźć się tu tak szybko, jak ty.
- Co nie zmienia faktu, że i tak jesteś późno.
- Dopiero obiad, więc jeszcze nie tak późno.
Poczułem się lekko nieswojo. Nie lubię stać tak przy ludziach, jak rozmawiają
o czymś, co mnie nie dotyczy, dlatego bardzo ucieszyłem się w duchu, że Nina zmieniła temat:
- Zjesz z nami, czy nie jesteś głodny?
- Wyjechałem z myślą, że zjem tu obiad, jestem bardzo niż bardzo głodny – na jego twarzy pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
Podeszliśmy do ławy z jedzeniem. Nie wiedziałem, co może być dobre, więc zaufałem Dominikowi i Ninie. Kiedy cała nasza trójka miała już jedzenie na talerzach, znaleźliśmy sobie stolik i usiedliśmy przy nim. Przez chwilę jedliśmy w milczeniu, a ja zachwycałem się smakiem potraw. Potem jednak Dominik zaczął rozmowę:
- Jak nastroje przed pierwszą Bitwą o Berło tego sezonu?
- Bitwą o Berło? – zapytałem, nie wiedząc do końca co to jest.
- To jedna z naszych gier strategicznych, których tak szczerze nie do końca lubię – wytłumaczył mi Dominik.
- Czemu?
- Zwykle gramy podzieleni na dwa zespoły – westchnął. - Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, aby magowie Zeusa, Posejdona lub Hadesa grali osobno. Ale tu powstaje problem, że nie jestem zbyt lubiany przez niektórych magów – i tak, jakby chciał uprzedzić moje pytanie (którego bym nie zadał), powiedział. – Z powodu pewnej przepowiedni. Nieważne.
- Ale grunt w tym, że nie wystarczy im wyeliminować go z gry – dopowiedziała Nina. – Oni doprowadzają Dominika do wyczerpania magicznego. A Dominik nie chce o tym mówić Folosowi.
- Co to jest wyczerpanie magiczne? I kim są oni? I o czym Dominik nie chce mówić? – popatrzyłem na ich dwójkę, wzrokiem, jakbym dowiedział się o jakimś sekrecie, który od dawna skrywali.        
- Każdy z nas ma w sobie magię, co pewnie już wiesz – powiedział Dominik. –
A brak magii w ciele oznacza śmierć. Wyczerpanie magiczne to taki stan, gdzie tracisz przytomność z braku magii, ale jeszcze żyjesz. Choć już jesteś na granicy. A dość szybka utrata magii powoduje dość duży ból.
- A ci oni to nikt inny, jak zorganizowana grupa magów Aresa. Oni chcieli, aby to jeden z nich był tym, kogo naznaczyła przepowiednia, bo według niej mag ten posiądzie ogromną moc. A tym właśnie magiem ma być któryś z Arkanów Posejdona.
- Z tego wynika, że Dominik ma mieć wielką moc? – zapytałem, nie do końca wiedząc, czy jest to właściwe pytanie.
- Tylko w tym sęk. Ja jej nie mam! – wykrzyczał Arkan Posejdona.
- Dominik nie chce o tym mówić Folosowi, bo ma pewien problem z magią ofensywną.
- To nie tak. Po prostu nie chcę jej używać, jeśli nie muszę. Ale czy możemy zmienić już temat?
Przez chwilę jedliśmy w ciszy, potem jednak znów zacząłem bombardować ich pytaniami.
- Co to jest ta Magia Talentów? I czy nauczę się jej używać? A skoro Dominik nie może się teleportować, to co może robić?
- Ty mu powiesz, czy ja? – zapytała Nina.
- Ja – zadeklarował się Dominik. - Więc, Magia Talentów to coś, co wyróżnia każdego maga. My możemy poznać jeden z sześciu Talentów, który i tak jest w nas już zaprogramowany. Nina jest Klucznikiem, może się teleportować na niewielkie odległości.
- A ty? – dopytałem.
- Ja jestem Tworzycielem. Mogę tworzyć coś z niczego, choć mam pewne ograniczenia, jak wszyscy.
- A pozostałe cztery?
- I tak powiedzieliśmy ci za dużo – uśmiechnął się. – Jak co, to my nic ci nie mówiliśmy – puścił mi oko.
- Spoko. A jaki Talent mam w sobie?
- Tego dowiesz się u Folosa przy pierwszym, osobistym spotkaniu z nim.
- Naprawdę, nie możecie mi tego powiedzieć?
- Nikt nie umie.
- To skąd Folos to wie?
- Prezentuje ci wszystkie sześć Talentów, a potem pyta się ciebie, który z Talentów chcesz praktykować, wiesz, że niby demokracja, że niby masz wybór. A jeśli Talent się nie przyjmie, to próbuje z następnym, w końcu na któryś musisz trafić.
- To kiedy będę się widział z Folosem?
- Powiedział, że mamy z wami podjeść do niego po obiedzie, a ja nie widzę powodów, aby nam się zbytnio spieszyło. Zjedzmy spokojnie, a potem jakoś go znajdziemy.
- Jak dla mnie może być. Ale mam jeszcze jedno pytanie. Gdzie będę mieszkał?
- Cóż, dopóki nie zostaniesz przyznany, to możesz mieszkać w dowolnym pokoju, jeśli jego mieszkańcy się zgodzą. 
Zajęliśmy się jedzeniem. W sumie, to ,,zajęcie się jedzeniem” trwało być może jakieś pół minuty, bo właśnie tyle zajęło Folosowi spokojne podejście do naszego stolika.
- Nie chciałbym was pośpieszać, ale myślę, że dziś przyjechali już wszyscy. Chyba wiecie, co to oznacza? – zapytał.
- Tak, tak, wiemy – zapewnił Dominik.
A kiedy tylko Folos odszedł od stołu, sam zadałem pytanie:
- Co to oznacza?
- Kiedy zbierają się już wszyscy magowie, Starsi rozpalają wielkie ognisko, na którym to… jakby to powiedzieć, młodzi magowie wybierają swojego opiekuna, a potem uczą się z jego drogi, przez co stają się Arkanem. A z tego, co widziałem, nie mamy dużo nowych ludzi.
- Mam coś specjalnego przygotować?
- Nie, oprócz tego, że musisz umieć odpowiadać na pytania – zaśmiał się Dominik.
- Bardzo śmieszne, ale to z tym mam największe problemy – odwzajemniłem uśmiech.
- My musimy się zbierać, aby to wszystko przygotować.
- A ja co mam w tym czasie robić?
- Skoro twój opiekun i opiekun twojego opiekuna idą przygotować ognisko, to wychodzi na to, że musisz iść z nami.
- Widzisz, wychodzi na to, że jestem twoim dziadkiem – powiedział Arkan Posejdona.
Wstaliśmy i zaczęliśmy po sobie sprzątać. Kiedy w końcu odnieśliśmy wszystko na miejsce, do głowy przyszło mi pewne pytanie.
- Skąd mam wiedzieć, kogo wybrać?
- Zwykle to sam się tego dowiadujesz dopiero podczas ogniska.
- I jak to się stanie?
- Zobaczysz – w jego oku widziałem błysk.
A taki błysk rzadko zwiastował coś dobrego. To był ten rodzaj błysku w oku, który można odczytać jako: ,,uważaj, zaraz się zacznie”. A ja nie chciałem, żeby coś się zaczynało. Wiedziałem, że jeśli wybiorę swoją drogę, nic już nie będzie takie samo, jak kiedyś. Tak naprawdę w dzień zakończenia roku nie zakończyłem tylko swojej pierwszej klasy gimnazjum, ale także całe poprzednie życie. Zawsze możesz zrezygnować. Ale wiem, że nawet jeśli zrezygnuję, to nie będę mógł udawać, że to wszystko się nie zdarzyło.
       


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz