środa, 4 listopada 2015

Nowe początki, nowe wątki



Lekkie zamieszanie. Po skończeniu przepisywania na komputer XVI rozdziału stwierdziłem, że nie podoba mi się język mojego pisania. Miałem też wiele nowych, (nie do końca ogarniętych) pomysłów. Niektóre z nich nie są wcale oderwane od rzeczywistości, ale kogo tu okłamuję. Każdy, kto czytał moją książkę, wiedział, że do normalnych to ona nie należy. Życzę więc miłej lektury odmienionego ,,Gniewu bogów"
Ps. zmianie uległ także tytuł i projekt okładki :D

Rozdział I #nowa #wersja

Rozdział I
Początek końca

            Nie łatwo jest pisać o tym, co mi się przytrafiło. Większość ludzi z mojego grona nie chciałoby, aby ta historia w ogóle trafiła na papier. W końcu powinniśmy się ukrywać. Ale stwierdziłem, że wszyscy mają prawo wiedzieć, co zdarzyło się w tym czasie i na jakie niebezpieczeństwo wszyscy byli narażeni. Mam nadzieję, że Wy, moi czytelnicy, nie uwierzycie w tę historię chociażby dla własnego bezpieczeństwa. No nic. Co się stało, to się nie odstanie. Życzę Wam wszystkim miłej lektury, może od niej nie zginiecie.
           
Siedziałem na ostatniej już lekcji ostatniego dnia szkoły. Mimo to czas dłużył mi się nieubłaganie. Cały czas zerkałem na zegar, wiszący na ścianie klasy. Myślałem, że cały świat stanął w miejscu. Mógłbym przysiąść, że piętnaście minut temu patrzyłem na zegar, a minęły dopiero dwie minuty. A czas może tak iść tylko na jednej (według mnie) lekcji - historii. Nawet jeśli strach zaciskał mi żołądek, gdy nauczyciel zaczynał pytać, to i tak nie odciągało mnie to od myślenia na temat tego, co mógłbym zrobić w czasie trwania tych czterdziestu pięciu minut męczarni.
- Ile jeszcze? – zapytał ktoś z tyłu.
Nie jestem humanistą, jak większość mojej starej klasy. Wiedza o Społeczeństwie jakoś szła szybko. Ale historia. Niewiele osób ją lubiło. Jeszcze raz spojrzałem na zegar
i szybko policzyłem w myślach minuty do końca.
- Piętnaście minut – odpowiedziałem.
 Jakby nie dość byłoby losowi śmiać się z nas, wychowawcą klasy samych ,,ścisłowców” został historyk. Do tego dosyć ostry. W przedostatni dzień roku szkolnego (tak zwany przez niektórych ,,Dniem Wychowawcy”) kazał przyjść wszystkim na ostatnią lekcję w roku szkolnym, bo nie skończył materiału. Zagroził nam, że tym, którzy nie przyjdą w ten dzień, obniży ocenę na następny rok. Nie miałem ochoty starać się dla historii, która nie interesowała mnie poza drobnymi przypadkami, więc pomyślałem, że przyjdę. Ale nie mogłem już wysiedzieć. Nie chciałem jednak wybuchnąć tak łatwo. Lecz nie miałem zamiaru słuchać przez kolejne piętnaście minut wykładu o ludziach, którzy dawno już odeszli i którzy tak naprawdę nic nie zrobili. Akurat musiałem słuchać takiego monologu o Poniatowskim i jego czwartkowych obiadach, choć to daleko wykraczało poza program pierwszej klasy gimnazjum i w ogóle mnie nie interesowało. Postanowiłem zatem pomyśleć nad czymś ciekawszym. Zwykle nie zapamiętywałem swoich snów. Jednak sen z dzisiejszej nocy głęboko zapadł mi w pamięć. 
Stałem w samym środku wielkiego, kamiennego kręgu. Otaczały mnie tylko ściany,
a na nich pełno dziwacznych znaków.  Jedno było nawet fajne. Mimo iż widziałem je po raz pierwszy, rozumiałem ich znaczenie. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że jest to trochę przerażające. ,,Już czas” mówiły po kolei wszystkie napisy. Choć był on bardzo niezwykły, zachowałem ten sen dla siebie. Nie powiedziałem o tym nikomu, nawet mojemu najlepszemu kumplowi – Adrianowi. Od zawsze przyjaźniliśmy się, mówiliśmy sobie
o wszystkim, ale coś mi podpowiadało, że nawet jemu nie mogę powiedzieć o tym śnie.
Adrian był wysokim (jak na trzynastolatka) blondynem, o czarnych oczach. Jest on trochę wyższy ode mnie. Był chudy, ale silny, zazwyczaj opanowany i spokojny. Bardzo często starał się pomagać słabszym i prawie nigdy nie wyśmiewał się z innych. Poza małymi przypadkami. Oprócz mnie miał innych ,,przyjaciół”. Ci nie szczędzili sobie wyzwisk
i żałosnych żartów, a także udowadniali sobie, że mogą pokonać praktycznie każdego. Choć była to tylko grupa ludzi z różnych klas, Adrian bardzo chciał należeć do tej ,,elity”. Ja na moje szczęście nie musiałem zadawać się z nimi. Całkiem dobrze integrowałem się
z niektórymi z mojej klasy.
A  chociaż całkowicie różniliśmy się z Adrianem, byliśmy także najlepszymi przyjaciółmi.
Moje oczy zawsze zmieniały barwę (od czarnego, przez wszystkie kolory, do szarego), a kiedy ktoś robił krzywdę innemu człowiekowi, wpadałem, jak to mówił Adrian, w ,,amok”. (Ja w to osobiście nie wierzę, Adrian zawsze lekko przesadza.) Byłem także lepiej zbudowany. Oprócz tego zawsze nosiłem na szyi wisiorek, który dostałem od mamy na trzecie urodziny - wzburzoną falę. Kazała mi go zawsze nosić, bez względu na wszystko. Miałem go nigdy, ale to przenigdy nie zdejmować.
Mimo wszystko byliśmy też przecież do siebie w jakiś sposób podobni: ten sam wiek,  ta sama klasa i podobne zainteresowania takie jak sport i mitologia starożytnych państw (to jedyne zagadnienie, jakie lubiłem z historii). Urodziliśmy się także dokładnie w tym samym dniu.
Przez resztę lekcji rozmyślałem nad sensem mojego snu. Nie wiedziałem, czy śniłem
o miejscu, do którego miałem się udać w poszukiwaniu czegoś konkretnego, choć zdawało się to nieprawdopodobne. Chyba muszę to sprawdzić w senniku.
~A co jeśli~ podpowiadał mi głos w głowie, głęboki i do złudzenia przypominający ludzki, lecz brzmiało w nim coś zwierzęcego. ~ nie mylisz się co do tego snu, i faktycznie masz znaleźć się w tym miejscu?~   
~Nie~ odpowiedziałem. ~Na pewno nie.~
Z tych rozmyślań wyrwał mnie dzwonek budzika nastawionego przez nauczyciela.
Wakacje. Odpoczynek. Mam wreszcie czas wolny, tylko dla siebie, a nie dla jakichś lochów.
Razem z Ardianem wyszliśmy z klasy. Byliśmy w połowie drogi do wyjścia, gdy zatrzymał nas Ikar, który od miesięcy przyjaźnił się z nami, choć był od nas o rok starszy. Miał on czternaście lat, błękitne oczy i ciemne, kruczoczarne włosy. Wyższy ode mnie o głowę sprawiał wrażenie, jakby nie zwracał uwagi na zaloty niezliczonych dziewczyn. Jego zawsze opalona skóra lśniła w słońcu, lecz zdobiły ją drobne, prawie niewidoczne ranki. Szczerze mówiąc, nigdy nie wiedziałem, czy tylko ja je widzę a reszta szkoły udaje, że on ich nie ma, czy oszalałem.
- Jakie plany na wakacje? – spytał po chwili milczenia.
- Jeszcze nie wiem, może jakiś wypad w góry? – odpowiedziałem po chwili wahania.
- Brzmi nieźle.
- Jeśli nie liczyć tego, że prąd tam, gdzie jadę, włączają od 20.00 do 22.00.
- No,  nieciekawie.
- E tam, mnie się podoba – dopowiedział Adrian.
- To wy jeździcie razem? – spytał, jakby to było coś dziwnego.
- Tak, a czemu mielibyśmy nie jeździć razem – odpowiedziałem.
- Może ja też bym się z wami wybrał? – wyszliśmy ze szkoły na plac, a w jego głosie zacząłem słyszeć niepokój. – Kiedy jedziecie?
- Pod koniec tego tygodnia. – odpowiedziałem.
- Mogę się z wami zabrać, nie? – zapytał Ikar.
- Jasne – odparliśmy jednym głosem z Adrianem.
- Ok. To się jeszcze zdzwonimy. Na razie.
I w tym radosnym nastroju pożegnaliśmy się z Ikarem. Jednak dalej szliśmy razem
z Adrianem. Mieszkaliśmy tuż koło siebie, co też nie było przypadkiem. Po piętnastu minutach dotarliśmy do naszych domów. Pożegnaliśmy się przed klatką prowadzącą do bloku, w którym mieszkałem.
Wszedłem na górę i poszedłem do swojego pokoju. Miałem nadzieję mieć dużo czasu do przemyślenia dzisiejszych wydarzeń.
Od początku. Sen, w którym stoję w zamkniętym pomieszczeniu, a na ścianach powtarzający się, co  prawda w innych językach, napis: ,,Już czas”. Ale na co? Nic mi nie dało rozmyślanie nad tym podczas historii. Dobra. Dalej. Kolega, który zna się
z nami od miesięcy, chce wyjechać z nami na wakacje i mówi o tym dzień przed rozdaniem świadectw. Może chce spędzić z nami miło czas? Nie sądzę. Przez cały rok wydawał się nerwowy. Może chce nas pilnować, żebyśmy nie zrobili niczego głupiego? Nie. Zbyt wiele pytań - za mało odpowiedzi.
Rozmyślania przerwało mi burczenie w brzuchu Nie jadłem nic od śniadania, a już po trzeciej.  Nie lubiłem myśleć na pusty żołądek. Wszedłem do małego pokoiku, który razem z mamą przerobiliśmy na kuchnię. Tak tylko z mamą, bo ojciec zostawił nas zanim się narodziłem. Zawsze miałem do niego o to żal. Wyciągnąłem z lodówki szynkę, ser i pomidora, a z szuflady chleb.  Pomyślałem, że najlepsze, co mogę teraz zrobić, to zapomnieć o tym wszystkim. Co ja mogę mieć wspólnego z takimi miejscami, jakie widziałem we śnie?  To oczywiste – nic.
Dzień był upalny, wyszedłem na dwór. Miałem zamiar pójść po Adriana i powłóczyć się z nim. Chciałem odpocząć od dziwnych wydarzeń, które zaczęły wywierać coraz większy wpływ na moje życie. Idąc tak nie zobaczyłem wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny, na którego wpadłem po chwili nieuwagi. Odbiłem się od jego czarnego płaszcza. Co w tym dziwnego? Przecież takie sytuacje zdarzają się codziennie, ja też mogłem na kogoś wpaść przez chwilę bujania w obłokach. Gdy przyjrzałem mu się jednak uważniej, zobaczyłem, że ma tylko jedno oko! W dodatku na środku czoła! Przez chwilę myślałem, że przywidziało mi się. Byłem w końcu zmęczony po całej lekcji historii. Przecież to niemożliwe, żeby człowiek miał jedno oko.
~Nie, niemożliwe.~ odezwał się głos w mojej głowie. ~ Ale to nie musiał być człowiek. Przypomnij sobie. Przecież wiesz, że istnieje coś takiego. Masywne, o jednym oku. Dam ci podpowiedź. Kto wykuł piorun dla Zeusa? ~
~Cyklopi~ odpowiedziałem. ~Ale oni nie istnieją. Nie mogą.~
~Dlaczego?~
~Bo nie!~ wykrzyknąłem, a po tym,  jak patrzyli na mnie ludzie z ulicy,  pomyślałem, że nie tylko w myślach.
Wszyscy spoglądali na mnie jak na jakiegoś obłąkańca, ale ja nie zważałem na to – tamten koleś zniknął! Po otrząśnięciu się z szoku poszedłem po Adriana. Ale zanim zdążyłem zadzwonić domofonem, z jego klatki wyszedł strasznie niski człowiek, wysoki może na metr, bądź mniej. Wpadł na mnie i przeprosił, lecz zza jego płaszcza wystawał ciężki młot.
            - Proszę pana! – zawołałem.
- Trochę mi się spieszy, czego chcesz – odparł.
- Czy to był młot? – zapytałem.
- Lepiej żebyś zapomniał to, co tu widziałeś. Nie wszystkie magiczne istoty cieszą się z twojego przybycia. Uważaj na siebie.
 Po tym, jak otrząsnąłem się z szoku (w końcu to mógł być szaleniec), zadzwoniłem domofonem, ale odebrała jego mama. Poprosiłem, żeby powiedziała synowi, że na niego czekam. Niecałą minutę później stał przede mną Adrian ubrany w niebieskie szorty, białą koszulkę z krótkim rękawem oraz czarne trampki.
- To gdzie teraz idziemy? – zapytał.
- Po Ikara – odparłem lekko zdezorientowany. – Później coś wymyślimy.
Po tej krótkiej rozmowie przeszliśmy prawie całą drogę w milczeniu. Prawie, bo spotkaliśmy kolejnego dziwnego człowieka. Był trochę wyższy od tego, którego głos nazwał cyklopem. Długie włosy związane w warkocz opadały mu wzdłuż pleców. Skłonił się przed nami i dopiero wtedy zauważyłem, że ma trochę spiczaste uszy. Miał też bardziej wysuniętą szczękę od człowieka, a także dłuższe ręce.
- Sakma ena kestos afar aksh alistelíé, Kertunos kan Osternos li Éstárdekmasternuos.
A potem odszedł.
- Ty też to słyszałeś? – zapytał Adriana, kiedy znaleźliśmy się w pewnej odległości od nieznajomego.
Choć nie padło między nami ani jedno słowo, byłem prawie pewny, że jego myśli wirowały z taką samą prędkością jak moje. Myślałem wręcz o wszystkim, ale coś podpowiadało mi, że nic nie wywnioskuję. I tak, jak mówiło przeczucie, nic nie wymyśliłem przez całą drogę. Pogrążyłem się w krainie myśli tak bardzo, że nie zauważyłem lampy stojącej na ulicy i w nią wszedłem. Adrian zaczął się śmiać, a ja, pocierając miejsce, w które się uderzyłem, rzuciłem mu wściekłe spojrzenie. Rozpoznałem blok, w którym mieszkał Ikar. Znałem kod do tego budynku, więc bez trudu weszliśmy. Wspięliśmy się na piąte piętro. Zadzwoniliśmy do drzwi. W wejściu stanął wyższy od nas chłopak.
- Cześć – powitał nas. – Co was do mnie sprowadza?
W jego głosie usłyszałem, no nie wiem, zdenerwowanie, strach? Nie byłem do końca pewien, ale w spojrzeniu wyczuwałem napięcie. Uznałem, że chyba przeszkodziliśmy mu w czymś ważnym.
- Jeśli chcesz, możemy przyjść za pół godziny, godzinę – zaproponowałem.
- Nie – pokręcił głową. – Skąd w ogóle taka myśl?
- Nie wiem – odparłem, nie chcąc wzbudzać podejrzeń.
- Wejdźcie.
Rozgościliśmy się w dużym salonie, który znajdował się na lewo od holu. Na ścianach wisiały fotografie naszego kolegi i jakiegoś faceta, może jego taty? Oprócz tego ściany były czysto białe. W rogu stała szafa z przeszklonymi drzwiami, a w nich puchary, pamiątki i inne bibeloty. Wokół stołu, stojącego na środku pokoju, ustawione zostały białe sofy.  Na drewnianym, połyskującym meblu, na szklanym talerzu, leżały różnego rodzaju ciastka, lecz ja byłem zbyt przejęty, żeby jeść. Dostrzegłem też bogato zdobione lustro, które Ikar od razu schował przed nami. Przeczuwałem, że mój sen i wydarzenia dzisiejszego dnia miały coś wspólnego z jego dziwnym zachowaniem. Zupełnie jakby miał coś do ukrycia.
- Słuchaj Ikar – zacząłem. – Podróżowałeś po świecie, zanim trafiłeś do nas, tak?
- Tak. Podróżowałem i to dość często – odpowiedział, lecz z każdym dźwiękiem, wydobywającym się z jego gardła mówił coraz ostrożniej.
- Chodzi o to, że widziałem kiedyś w Internecie zdjęcie pomieszczenia. Nie było w nim żadnego wyjścia, czy wejścia, może fotograf robił je z jedynego wyjścia. Podłoga była okrągła, a całe pomieszczenie wykonano z szarego kamienia. Wszystkie ściany pokrywały napisy w starożytnych językach. Napis pod zdjęciem mówił, że te napisy znaczą ,,już czas”. Ikar naprężył się, lecz gdy mi odpowiedział, w jego głosie słychać było spokój.
- Szczerze mówiąc to nie wiem,  czy widziałem takie pomieszczenie. Mógłbyś mi pokazać to zdjęcie?
- Nie. Już dawno to widziałem i nie wiem czy jeszcze będzie. Może ktoś je usunął, a ja nie pamiętam adresu.
- Tak z opisu sobie nie przypominam.
- Aha, dzięki – przeczuwałem, że mnie okłamał.
- Coś do picia? – zmienił temat Ikar.
- Nie, dzięki – odpowiedziałem.
- Może wodę – dopowiedział Adrian.
Ikar poszedł do kuchni, gdy ja pogrążyłem się w myślach. Wiedziałem, że on mnie okłamał, ale po co? I dlaczego się tak zjeżył jak kot? Jakby widział to miejsce i kojarzyło mu się z czymś nieprzyjemnym. I to bardzo nieprzyjemnym. Jakbym sprowadził na nas zagładę, za to, że to powiedziałem. Gdy wrócił, powiedział coś niespodziewanego.
- Wiem, że wyda wam się to trochę dziwne, ale prosiłbym was, żebyście do końca lata nie wychodzili z domów sami, bez nikogo i nie wchodzili w ciemne zaułki. Wiem, że mnie nie rozumiecie, ale to dla nas bardzo ważne.  Najlepiej byłoby gdybym to ja po was miał chodzić, a nie na odwrót, zrozumieliście?
Pokręciliśmy przecząco głowami. Nie rozumiałem nic tego, co powiedział. Brzmiał dokładnie, jak rodzic, który ostrzega dziecko przed różnymi niebezpieczeństwami. Już miałem zadać pytanie, ale Ikar pokazał mi ręką, żebym milczał.
- Nie zadawajcie pytań. Im mniej wiecie, tym lepiej. Chodźcie, wracajcie może do domu. I ja mam do was pytanie. Czy wy widzieliście dziś coś niezwykłego, godnego uwagi?
Adrian miał już opowiadać o dziwnym człowieku, ale uszczypnąłem go trzy razy w udo. Był to nasz tajny znak. Oznaczał, że cokolwiek chcesz powiedzieć, nie mów tego, a ja wytłumaczę ci czemu, kiedy tylko będę mógł. Złożyliśmy sobie przysięgi, że nie złamiemy tego znaku. A po tym wyczynie spokoju, ogarnął mnie niepokój.
O co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego mamy nie chodzić sami? O co z tym ,,nie zadawajcie pytań, im mniej wiecie, tym lepiej”?
Nie byłem do końca przekonany, co do prawdziwości słów Ikara, może chciał z nas zażartować, ale jego ton głosu … myślałem, że chciał dla nas dobrze. Czułem, że nie będę miał spokojnej nocy. Ale cóż miałem zrobić. Odmówić mu? Nie, to by nic nie dało. Ponad to
w jego głosie brzmiało autentyczne przerażenie. Wyszliśmy. Jednego byłem w stu procentach pewien - wiedział o tym miejscu znacznie więcej, niż przyznał. Wiedział zapewne więcej, niż nam się przyznał. Zadawało mi się, że pytanie o kogoś niezwykłego miało nas tylko sprawdzić, bo on wiedział wszystko, co mogliśmy mu powiedzieć. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, co przed chwilą usłyszałem. Odwróciłem Adriana twarzą do siebie i spytałem bezgłośnie:

- Jakich ,,nas”?