niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział VI

Rozdział VI
Wyzwanie odwagi
„Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.” Mark Twain

            Jeśli nie liczyć by drobnych szczegółów, widok byłby piękny. Po prawej stronie od wejścia, w odległości jakichś stu metrów, szumiał wodospad. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że woda miała zielony kolor. Domyśliłem się, że to Styks. Najprawdopodobniej. (Nie jestem ekspertem.) Naprzeciwko niego, prawie że symetrycznie, spadały inny, tym razem krystalicznie czysty. Wody Lete. Tam znajdowały się źródła rzek obozu. Prądy niosły je w dół kanionu. Przyroda, albo coś, albo ktoś wyrzeźbił ściany prawie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Drzwi po przeciwnej stronie zostały umieszczone pomiędzy dwiema pochodniami. Ale myśl zacząłem od szczegółów. No cóż. Było pięknie, to fakt. Wszystko znajdowałoby się we wspaniałym porządku, gdyby nie strażnik. Okazała się nim istota tak brzydka, że samym spojrzeniem mogłaby zamienić w kamień. Meduza. Zwłoki przemieniły się w kałużę krwi, chyba. Rozejrzałem się za przyjaciółmi. Znalazłem ich stojących około dziesięć metrów od wejścia. Przemieniła ich w kamienie! Nie miałem pojęcia, co robić.
            Muszą mieć coś na takie okazje. Kurczowo trzymałem się tej myśli. Zacząłem przeszukiwać plecaki. Jakąś swego rodzaju apteczkę znalazłem w plecaku Nicka. Wyglądała jak ludzka, lecz po otworzeniu okazała się z dwadzieścia razy przestronniejsza. Przecież jej rozmiary nie pozwalają na taką powierzchnię. Znajdowały się tam takie rzeczy, jakich potrzebują normalni ludzie, jak i herosi.
            ~Masz w ogóle pojęcie, czego ty właściwie szukasz?~ zapytał głos.
            ~Nie. A ty masz?~
            ~Na twoim miejscu spróbowałbym Krwi Smoków.~
            ~Jak ją rozpoznam?~
            ~Jak ją znajdziesz, to ci powiem.~ apteczka była zbudowana jak skrzynka na narzędzia.
            Podniosłem górną półkę. Na dole leżały, ułożone warstwami, pojemniki jak na odważniki. Ale zamiast nich stały tam fiolki. Najgrubsze na środku, a chudsze coraz bardziej na zewnątrz. Wziąłem jedną z nich. Jej zawartość miała kolor fioletowo – różowy. Popatrzyłem pod światło pochodni znajdującej się na drugim końcu komnaty. Nie dochodziło go tu wiele.
            ~To to?~
            ~Nie. Krew Smoków jest zielona, a pod światło robi się czerwona.~
            ~Skąd ty tyle wiesz?~
            ~Przeżyło się to i owo w ciężkich warunkach.~
            ~Mówisz?~
            ~W jeszcze cięższych. Nie narzekaj. Czeka was dużo niespodzianek. Pospiesz się. Jeśli urok nie zostanie odwrócony w ciągu dwudziestu czterech godzin, nie będzie dało się go zdjąć.~
            ~Mamy czas. Dwadzieścia cztery godziny to dużo.~
            ~Krew Smoków jest bardzo cenna i rzadka w tych czasach. Nick na pewno dobrze ją ukrył i zabezpieczył.~
            ~I po co?~
            Szukałem dalej. Każde naczynie z zieloną zawartością odstawiałem na bok. W końcu stos zrobił się całkiem duży, lecz gdy przepatrzyłem go, zauważyłem, że żadnego z pojemników nie opisano. Kolejno podstawiałem je pod światło. Gdyby ktoś nie znał dobrze właściwości Smoczej Krwi, niemile by się zaskoczył. Na przykład jedną z substancji okazał się kwas siarkowy (VI), zabarwiony zielonym barwnikiem.
            ~Nie rozumiem tylko jednego.~ powiedział głos ~Po co tyle zabezpieczeń? Krew Smoków doskonale zabezpiecza się sama. Nie można jej trzymać w powietrzu, bo zaraz się utleni, a ponadto tylko smoki mogą jej bezpiecznie używać.~
            ~To skoro tylko smoki mogą jej używać, to czemu każesz mi jej szukać? Przecież tu są sami magowie!~
            ~Nie o to mi chodziło. Smoki mogą używać jej w czystej postaci, zwykli ludzie w ogóle nie mogą, a magowie tylko w roztworze.~
            To było to, czego mi trzeba. Skoro nie ma jej w stosie, to znaczy, że została już roztworzona w wodzie. Schowałem wszystkie zielone mikstury i zabrałem przezroczyste. Każdą podkładałem pod światło. Na ostatniej zobaczyłem wreszcie upragniony widok. W środku fiolki świeciła się czerwona kropla. Krew Smoków. Gdy zdjąłem ją z ścieżki promieni, wyglądała jak zwykła woda.
            ~To to.~ powiedział głos ~Wiesz, co robić?~
            ~Nie za bardzo.~
            ~Wlej po kropli do ich ust. Powinno zadziałać.~
            ~Powinno?~
            ~Nie ma czasu!~
            Zrobiłem jak kazał. Pierwszy spróbował (właściwie to bez szansy odmowy) Nick. Po chwili zauważyłem, jak kawałki kamienia odpadają od jego ciała, ukazując skórę. Upadł na kolana i zaczął ciężko oddychał.
            - Cały tlen nam zjesz.
            - Skąd wiedziałeś, co mi podać?
            - Chemia w gimnazjum…
            - A tak naprawdę? - Nie mogę mu powiedzieć prawdy.
            - Strzelałem.
            - To już brzmi wiarygodniej.
            Przyszła kolej na Ninę. Stanąłem za nią, aby ją złapać, gdy Nick wlewał roztwór do jej ust. Zatoczyła się do tyłu, a ja ją podtrzymałem. Podeszliśmy do Adama. Tym razem to ja podawałem mu lekarstwo. Starałem się to zrobić jak najostrożniej. W końcu był moim najlepszym przyjacielem, a sprzed wydarzeń z końca roku, moim jedynym przyjacielem. Ta operacja zajęła mi więc trochę czasu. Gdy już odważyłem się wlać mu płyn, odpadły od niego płyty. Poleciał w moją stronę. Złapałem go, a potem ostrożnie odłożyłem na ziemię. Zemdlał.
            - To może jakaś przerwa? – zaproponowała córka Zeusa.
            - Innego wyjścia chyba nie ma. – odpowiedziałem – Przecież nie będziemy go targać.
            Magowie zaczęli zachwycać się widokami, a ja uznałem, że widziałem już chyba wszystko. Chociaż nie powinienem tak myśleć, bo to w końcu nie mój świat. Tu wszystko może zaskoczyć, tu praktycznie niczego nie widziałem.
            Choć pomieszczenie oświetlały tylko cztery pochodnie, nie miałem problemów z widzeniem. Przeczucie podpowiadało mi, abym się odwrócił. Nad drzwiami wejściowymi znajdowały się hieroglify oznaczające Izydę. Nie wiedziałem czemu, ale zapamiętanie ich wydało mi się ważne. Popatrzyłem w głąb kanionu. Głęboki na jakieś sto metrów, tak samo długi, a szeroki na dziesięć. Rzeki płynęły na lewo od wyjścia, a potem zakręcały. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi. Stały otworem, przez nikogo nie pilnowane. Lecz istniał jeden problem. Dziesięć metrów przepaści. Nie mieliśmy szans na przejście. Nie mielibyśmy też siły przerzucić Adama. Więc musieliśmy czekać, aż Arcymag się obudzi. A gdy już się obudzi, to i tak trzeba znaleźć inną drogę, albo koniec z nami. Nic nie mogłem wymyślić. Usiadłem na ziemi bezradnie, gdy Nina powiedziała:
            - Tam jest guzik.
            Faktycznie. To na pewno guzik. Wwiercono go w ścianę nad przeciwległym brzegiem Styksu.
            - Trochę daleko.
            - A masz jakiś inny pomysł?
            - Nie, ale kto chce skakać do Styksu?
            - Nikt. I dlatego rzucimy kamieniem.
            - A skąd weźmiesz kamień? – wyciągnęła go z plecaka. (Nie, to zupełnie normalne nosić kamienie w plecaku.)
            Rzuciła nim. Wydawało się, że trafi w cel. Gdy już prawie go dotykał, pocisk zatrzymał się, zawrócił i spadł do wody.
            - Myślę, że to jednak musi skoczyć człowiek. – powiedziałem.
            - To kto skacze?
            Nastała długa chwila ciszy. W końcu zrozumiałem, że nikt się na to nie odważy.
            - Ja. – uciąłem i nie czekając na sprzeciwy, rzuciłem się w przepaść.
            Słyszałem kiedyś, iż skok do wody z wysokości od szóstego piętra niczym nie różni się od skoku na beton. Ale czy to ważne? Przecież i tak skakałem do rzeki, która mnie zabije.
            Myślałem, że będzie gorzej. Że całe życie przemknie mi przed oczami, jak na filmach. Nic takiego nie widziałem. A może po prostu nie miałem czego widzieć. W końcu nic dotychczas nie osiągnąłem. Koniec. To zakwalifikowałem do rzeczy jak na razie mniej ważnych. Później nad tym pomyślę.... Jeśli będzie jakieś później. Wtedy liczył się tylko jeden cel, a mianowicie wciśnięcie przycisku.
            Znalazłem się już pod ścianą. Do celu zbliżałem się szybko. Wyciągnąłem rękę. Nie mogłem pozwolić, aby moja ofiara poszła na marne. Wciśnięcie. Przygotowałem się na śmierć. (Do śmierci da się w ogóle przygotować?) Nawet specjalnie krzyknąłem z bólu przedwcześnie. Lecz nie zginąłem. Gorzej. Zrobiłem z siebie głupka przed znajomymi. I to niepotrzebnie. Uderzyłem w coś puchatego i miękkiego, zupełnie jak poduszki. Pozostały już tylko dwie możliwości. Albo zginąłem, albo tak chory umysł miał poprzedni Arcymag. Z pół metra pode mną płynęła zielona rzeka. Przez chwilę jeszcze leżałem, a potem wstałem. Nie widziałem najmniejszego sensu w leżeniu dalej. Popatrzyłem w górę. Oprócz zmartwionych twarzy Nicka i Niny, ale zobaczyłem drewniany most linowy. Przy ścianie, na której stali przyjaciele, została umieszczona drabina, zapewne jako opcja wyjścia dla mnie. Jak miło. Ktoś o mnie pomyślał. I to w ten lepszy z możliwych sposobów. Jednak i tak musiałem przechodzić przez kładkę. (W sumie i tak musiałbym się wracać po plecak. Przecież go nie zostawię.) Zacząłem wdrapywać się po drabinie. Gdy już wyszedłem na górę, wziąłem bez słowa swój plecak i chciałem przejść przez most. Lecz Nina mnie zatrzymała.
            - Ty w ogóle wiesz, co zrobiłeś? – zapytała.
            - Nie. – odpowiedziałem – Oświeć mnie.
            Władczyni Kluczy wyciągnęła latarkę i zaświeciła mi nią po oczach.
            - Wystarczy?
            - Nie, wiesz.
            Zaświeciła jeszcze raz.
            - A teraz?
            - Niech ci będzie, wygrałaś. Dlaczego mnie zatrzymałaś?
            - Członkowie drużyny nie są wybierani przypadkowo. – odpowiedziała po chwili niepewnej ciszy - Bardzo ostrożnie szukamy odpowiednich ludzi. Każdy jest na swój sposób potrzebny. Adama wybraliśmy, ponieważ jest Arcymagiem i tylko on może dotknąć Insygni. Nick jest po to, aby uleczyć kogoś w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Ja otwieram portale i służę nam wiedzą w różnych dziedzinach.
            - A ja? – to dręczyło mnie od początku naszej wyprawy.
            - A ty służysz nam wiedzą, umiejętnościami, odwagą i zręcznością.
            Na koniec mrugnęła porozumiewawczo, a ja chyba zrozumiałem. Oj, coś czuję, że dostanę długie kazanie.
            - Warto wiedzieć. To co, idziemy?
            Wzięliśmy plecaki. Znów prowadziłem. Nie lubię być przywódcą. Nie lubię rozkazywać ludziom. Przeraża mnie ta odpowiedzialność, gdy coś się dzieje. Możecie pomyśleć, że to dziwne. Każdy w końcu ma swoje zalety i wady. Taka moja natura. Z nią nie należy igrać. Ale w końcu nasza grupa nie miała oficjalnego przywódcy. To raczej tylko zrządzenie losu, iż idę pierwszy. Nawet jeśli byłby jakiś lider, to na początku byłby to Nick lub Nina, Adam. Przecież nie ja. Kim ja jestem?
            Weszliśmy na deski. Postawiłem pierwszy krok, a drewno się ugięło, lecz nie pękło. Jeszcze. Nie wyglądało na to, aby miało pęc. Patrząc na drewno, postawiłem drugą nogę na tej samej desce. Już pewny siebie chciałem iść, ale powstrzymał mnie pewien znak.
,,ΗΣ
            - Co to jest? – zapytałem. 
            - My tak oznaczamy Hefajstosa. – Nina popatrzyła mi przez ramię na symbole.
            - A jak wszyscy tu wiemy, Hefajstos oznacza mechanizmy. W naszym wypadku oznacza to pułapki.
            Omijając litery, wszedłem na trzecią z kolei deskę. Pozostało tylko paręnaście. Szliśmy dalej. Nie uszedłem dziesięciu kroków, gdy znów trafiłem na litery greckiego boga. Nie ominąłem ich. W sumie nie zauważyłbym ich, gdyby nie to, że na nie stanąłem. (Tak, ja szczęściarz. Kocham moje szczęście i przy tej okazji chciałbym je pozdrowić. Nie pokazuj się więcej!) Przez chwilę nic się nie działo. Schowałem głowę w barkach, jak to robią ludzie, gdy zrobią coś, ale to coś im nie wyszło. A nawet gorzej. Albo nie ma żadnych pułapek, albo mechanizmy nie zadziałały, albo trzeba chwilę poczekać. Oczywiście, to nie byłby nasz świat, gdyby nie zadziałała trzecia opcja. Chwilę potem rozpętało się prawdziwe piekło. Ze ścian zaczął buchać żywy, niebieski ogień. Skulony, pozostałem w miejscu. Wkrótce, nad kolejnymi deskami też się pojawił. Na szczęście płomienie co jakiś czas znikały, aby móc pojawić się z pełną siłą. To nasza okazja. W głowie pojawił mi się odpowiedni rytm, a po chwili przechodziłem między wybuchami tak, jakbym się do tego urodził.
            Było gorąco, strasznie gorąco. Raz nawet zapalił mi się podkoszulek, lecz szybko go ugasiłem.
            Przeszedłem na drugą stronę jako pierwszy. Przy drzwiach prowadzących dalej zobaczyłem mały guzik. Co może się stać gorszego? pomyślałem i wcisnąłem przycisk. Momentalnie wszystkie zasadzki z mostu poszły w niepamięć, a co jeszcze lepsze, przestały działać. Tak, czy inaczej otworzyłem spokojniejszą drogę moim towarzyszom. Oni mogli sobie spokojnie przejść, a pułapki nie mogły im nic zrobić. Nie musiałem się już o nich martwić.
wW9            Przyjrzałem się przejściu. Wyglądały tak samo, jak poprzednie. Wykonane z szarego kamienia. Jednak coś przykuło moją uwagę. Ozdobiono je w łby baranów. Myślałem, że zaraz wybuchnę śmiechem. Udało mi się jednak zachować powagę. Pomiędzy głowami zobaczyłem hieroglify.                                                                  C4


            Wtedy nie wiedziałem, o co może z tym chodzić. No i co z tego, że te znaki znaczą ,,Chnum”. Równie dobrze poprzedni Arcymag mógł sobie napisać jego imię. Chnum to egipski bóg Słońca, jeden z wcieleń Ra. I tyle. Moja wiedza ograniczała się do tego.
            Przeszliśmy przez drzwi. Weszliśmy do długiego tunelu. Po chwili usłyszałem zgrzyt kół zębatych. Słyszałem je niejednokrotnie. Od zawsze wydawało mi się, że posiadam lepszy słuch od innych. Zwracałem uwagę na te cichsze dźwięki. Nikt z mojego środowiska nie interesował się tym zbytnio. Lecz to uratowało nam życie.
            - Na ziemię! – krzyknąłem.
            Gdy wszyscy położyli się już, nad naszymi głowami przeleciała gruba kłoda. Jeszcze zakołysała się parę razy, a potem wróciła na swoje miejsce.
            - Co to było?! – wybuchnął Adam.
            - Sprawdzał nasz refleks. – odpowiedziała Nina.
            - Kto?
            - Jason.
            - Kto? – powtórzyłem jeszcze raz.
            - Poprzedni Arcymag, ten u którego się teraz znajdujemy.
            - Weszliśmy mu na posesje.
            - Jakby nie było.
            - Kto jest zmęczony? – zapytał Nick. Chociaż nikt nie podniósł ręki, widziałem, iż reszta padała z wycieńczenia.
            - Jeśli chcemy odpocząć, powinniśmy wrócić tam, gdzie wcześniej byliśmy. – stwierdziłem – Tu może jeszcze nam coś grozić. Możemy uzupełnić zapasy wody.
            - Wracajmy. – potwierdziła Władczyni Kluczy.
            Wróciliśmy do poprzedniego pomieszczenia. Nic się tu nie zmieniło. W sumie to oczywiste. Byliśmy tam niecałe pięć minut temu. Odpakowaliśmy i rozłożyliśmy śpiwory, a pod głowy podłożyliśmy sobie plecaki. Siedząc na śpiworach, wyciągnęliśmy jedzenie. Magiczne talerze nie działały na Smoczej Górze, więc musieliśmy nieść cały prowiant ze sobą. Zaproponowałem, że stanę na warcie, bo spałem wcześniej. Zgodzili się. Zaczęło robić się zimno. Wszedłem do śpiwora, a potem przeczołgałem się pod ścianę.
            Co mógł oznaczać napis ,,Chnum”? Czy następne wyzwanie poświęcono jemu? To na później. Już wiedziałem, że człowiek w złotej szacie, ten z mojego snu to poprzedni Arcymag, Jason. Ale przecież Adam powinien móc przezwyciężyć zaklęcie. No, chyba, że źle wybrali. Nie, nie mogli źle wybrać. Przecież Arcymagiem mógł zostać Adam albo ja. Folos sam sprawdzał mi moc i stwierdził, że nie mogę nim być. Moja moc jest za mała.
            Skoro Adam jest tym najpotężniejszym z magów, to dlaczego mnie nawiedzają te sny i głos? Może to tylko przypadek, efekt uboczny przepływu mocy?
            Dlaczego Folos powiedział, że mam mało mocy? Na moje oko to i tak jest dużo.
            ~Nie złość się na niego.~ mówił głos ~On nie tak to widzi.~ zobaczyłem małą, zielonkawą piłeczkę do ping – ponga. Domyśliłem się, że Folos tak widzi moje źródło mocy.
            ~Jak to możliwe, że on widzi inaczej?~
            ~Twa moc pozostaje ukryta, aby nikt nie wiedział o twojej prawdziwej naturze, aby nikt cię nie krzywdził póki nie osiągniesz …~ tu się powstrzymał.
            ~Póki nie osiągnę czego?~
            ~Niczego.~
            ~Myślałem, że masz mi pomagać.~
            ~A kto ci to niby powiedział?~
            ~Ja sam sobie. Kto mi zabroni?~
            ~Ja.~
            ~Póki nie osiągnę czego?~ powtórzyłem pytanie.
            ~Póki nie osiągniesz Poziomu Smoka.~
            ~Poziomu Smoka?~
            ~Jakby ci to wytłumaczyć? No cóż. Spróbujmy. Kiedy kończysz podstawówkę, przechodzisz do gimnazjum. Potem do liceum, a później na studia. Tak samo jest z tobą. Kiedy przekraczasz jeden z poziomów magii, przechodzisz do następnego. Ostatni z nich to Poziom Smoka. Jest to prawie najwyższy ze stopni magii. Pojawia się wtedy wiele nowych zaklęć i umiejętności. Przy przechodzeniu przez niższe poziomy nie będziesz nawet wiedział, że właśnie przeszedłeś na kolejny. Dopiero przy Poziomie Smoka następują jakieś objawy. Nie każdy potrafi przejść na wyższy poziom. Ktoś przejdzie do drugiego, inny do trzeciego, a jeszcze inny zatrzyma się na pierwszym. A praktycznie nikt nie przechodzi do Poziomu Smoka.~
            ~Czy ja do niego przejdę?~
            ~Cóż, powinieneś. Nie jesteś zwykłym magiem. Tobie powinno się udać.~
            ~Mam dla ciebie pewną propozycję. Zagrajmy w trzy pytania.~
            ~W co?~
            ~W coś tego typu, jak gra się na jakichś wyjazdach w butelkę na „prawdę lub wyzwanie”.~       
            ~Czyli?~
            ~Ja zadaję ci pytanie a ty musisz mi na nie szczerze i wyczerpująco odpowiedzieć. Mam trzy pytania, potem ty mi zadajesz trzy. Zgoda?~
            ~Zgoda.~
            ~Pytanie numer jeden. Dlaczego nie jestem „zwykłym magiem”? ~
            ~Jesteś Smoczym Magiem. Teraz nie mogę ci udzielić pełnej odpowiedzi, ale pewnie większości z niej sam się domyślisz.~
            ~Pytanie numer dwa. Kim jesteś?~
            ~Na to pytanie w ogóle nie mogę ci odpowiedzieć.~
            ~To to pytanie się anuluje. W takim razie mam jeszcze dwa. Dlaczego możesz ze mną rozmawiać?~
            ~Nie rozumiem.~
            ~Nie możemy używać tu magii, a rozmowa mentalna też jest rodzajem magii.~
            ~To, że wy nie możecie, wcale nie znaczy, że ja nie mogę. Tak słabe bariery przy mojej mocy wysiadają.~
            ~Pytanie numer trzy. Skąd ty tyle wiesz?~
            ~Żyję już od dawna. A poza tym nie jestem człowiekiem.~ i kontakt się urwał.
            ~Co? Jak to nie jesteś człowiekiem?~ zawołałem.
            - Nic ci nie jest? – zapytała Nina.
            - Nie, a czemu pytasz? I czemu nie śpisz?
            - Już się wyspałam. Magowie nie muszą długo spać.
            - A co z kazaniem?
            - Na temat?
            - No już nie udawaj, że nie wiesz.
            - Wiem, ale lubię się tak z tobą podroczyć.
            - No, chcę to mieć już za sobą.
            - Więc. Strasznie się o ciebie martwiłam. Zresztą nie tylko ja. Masz tego więcej nie robić, zrozumiano?
            - Tak jest! A jak myślisz, co nas tu jeszcze czeka?
            - Nie mam pojęcia. Jason zdaje się być nieprzewidywalny, tak samo jak ty. Myślałam, że z poprzedniego wyzwania cało nie wyjdziesz. A tu proszę. Stwarzasz most i wychodzisz cały i zdrowy.
            - Reszta śpi?
            - Tak, a co?
            - Chodź tu bliżej. – usiadła koło mnie – Kiedy wy byliście zamienieni w kamień, a ja jeszcze nie zabiłem Meduzy, ona coś do mnie powiedziała. Coś w stylu: ,,magiczna panika, działa nawet na syna Posejdona”. Czy to może oznaczać, że …
            - Nie wiem. Naprawdę. Ale sądzę, że nie miała na myśli Nicka. Przecież był kamieniem. Trudno stwierdzić. Lecz jedno wiem na pewno. To musimy trzymać w sekrecie.
            - Po co?
            - I tu znów wracamy do poprzedniego wyzwania. Nie możesz tak ryzykować. Prawdopodobnie jesteś Smoczym Synem. Jesteś nam potrzebny i to bardzo. Nasza część Proroctwa mówi o tobie, jako o człowieku, który musi żyć. Nie o trupie.
            - Zaraz. ,,Nasza część”?
            - Tak. Podejrzewamy, że Proroctwo zostało rozdzielone. Chociaż nie ma widocznych śladów, czujemy to.
            - A co było za tą ścianą?
            - Pomieszczenie z atrybutami. Chociaż nadal nie wiem, skąd wiedziałeś, że coś z tą ścianą jest nie tak.
            - Mówiłem wam. Ta się świeciła.
            - Pewnie moc atrybutów wydostaje się na zewnątrz, ale nikt nic nie widzi oprócz ciebie. A poza Folosem i trzema Władcami nikt nie wie, gdzie one się znajdują.       
            - O co chodzi z tymi przeskakiwaniami na większe poziomy mocy?
            - Skąd o tym wiesz?
            - Głos.
            - W takim razie ci powiem. My nazywamy to Ewolucją. Tym mianem określamy czas, gdy heros dorasta magicznie. Źródło mocy się powiększa, a my dowiadujemy się o naszych ukrytych zdolnościach. Ale od dawna nikt nie przeszedł takiej Ewolucji. (Bo nie ma oznak oprócz Poziomu Smoka. pomyślałem.) Ja idę spać. Tobie też to radzę. Nic nam nie grozi, przecież jesteśmy tu sami.
            Spróbowałem. Naprawdę. To, że mi się nie udało, to już nie moja wina.
             Ten głos musiał mieć jakieś źródło. Tylko pozostaje pytanie, gdzie? Mówił, że nie jest człowiekiem. W takim razie kim on jest? myślałem To na pewno nie Zwierzę Seta. Ono ma inny ton głosu. Co może czyhać za drzwiami, po drugiej stronie korytarza? Być może coś związanego z Chnumem. Tylko co?
            Wstałem. Wziąłem puste butelki z plecaków i podszedłem do źródła Styksu. Nie znajdowało się ono daleko. Kucnąłem, aby nie spaść. Nie chciałoby mi się po prostu wchodzić na górę ponownie, a potem jeszcze przechodzić przez most. Napełniłem plastik do połowy zielonkawą wodą, żeby później przejść i dopełnić je wodą z rzeki Lete. Zakręciłem wszystkie butelki i mocno wstrząsnąłem. Wszedłem do śpiwora.
            Meduza musiała kłamać. Albo chodziło jej o Nicka. Przecież nie mogę być Smoczym Synem. W końcu dałem za wygraną. Zasnąłem.
            We śnie pojawiłem się w dużym pomieszczeniu. W sumie ,,duże” to mało powiedziane. Powiedzmy, że znalazłem się w ogromnym pomieszczeniu. Było ciut ciemnawo, ale coś widziałem. Na ścianach, zamiast okien, wisiały gobeliny. Gdy przyjrzałem się im uważniej, zatkało mnie. Tkaniny przedstawiały moje życie. Ostatni z nich prezentował walkę z harpiami. Dalej same białe. Pewnie czekały na to, aż ktoś je uzupełni. Po co komu takie obrazy ze mną? Poczułem się dowartościowany.
            Usłyszałem kroki. Na szczęście pomieszczenie składało się na coś takiego jak przedpokój otoczony po dwóch stronach kolumnami. Schowałem się za jedną z nich. Po chwili do pokoju wszedł mały, szary człowieczek, ubrany w przepaskę biodrową. Uklęknął przed wielkim tronem stojącym na drugim końcu pomieszczenia. Nikt na nim nie siedział, ale przy tronie leżał centaur. Nie zauważyłem go od razu, bo cały był czarny. Nawet nie w sensie, że czarna sierść i włosy. On roztaczał ciemność i czerń. Pochłaniał nikłe w tym pokoju światło i przemieniał je w mrok.
            - Znalazłeś go? – zapytał zmęczonym, głębokim głosem.
            - T… tak. – odpowiedział skrzecząco goblin.
            Wyciągnął tubę. Odkręcił ją i buchnęła światłość.
            - Daj. – centaur wyciągnął po niego rękę, lecz się sparzył – Wygląda na to, że tylko Arcymag może dotykać Pioruna Zeusa. Ale nie martw się. Złamiemy go.
            I w tym momencie się obudziłem. Z początku nie wiedziałem gdzie jestem, ale później sobie przypomniałem. Krzyknąłem. Usiadłem na śpiworze, a swoim krzykiem zbudziłem resztę.
            - Mają go. – powiedziałem.
            - Co mają? – zapytała Nina.
            - Piorun Zeusa.
            - Wstajemy. – zarządził Nick.
            - Skąd wiesz? – spytał Adam.
            - Może to zabrzmieć dziwnie, ale miałem sen, bardzo realistyczny sen.
            - Sen? – parsknął Arcymag.
            - Nie śmiej się. – skarciła go Władczyni Kluczy – Sny są bramami przyszłości. Opowiadaj.
            Opowiedziałem im o wszystkim, co widziałem. O Piorunie, centaurze, pustym tronie, o wszystkim, oprócz gobelinów.
            - Pusty tron? To dobrze. – stwierdził Władca Życia – Przynamniej wiemy, że jeszcze Go nie znaleźli.
            - ,,Go”, czyli?
            - Nieważne.
            Spakowaliśmy się i przeszliśmy do tunelu.
            - Więc ten centaur mówił, że tylko ja mogę używać atrybutów. – odezwał się Adam.
            - Nie, atrybutów może używać każdy ,,biały mag”, czyli ten z Obozu, lecz tylko w części i tylko ujarzmionych. Za to Arcymag może używać ich w pełni mocy. Chyba, że istnieje w międzyczasie ktoś, kto przewyższa go rangą i mocą.
            Równocześnie dotarła do mnie mentalna wiadomość od Niny.
            ~Więc ty możesz używać pełnej mocy atrybutów, Łukaszu.~
            Przeszliśmy mniej więcej pół drogi i nastąpiłem na płytkę. Przez chwilę nic się nie działo. Potem drzwi po obu stronach się zatrzasnęły, a ściany zaczęły się przybliżać.
                                                                                                                                                                                         

czwartek, 24 kwietnia 2014

Rozdział IV

Rozdział IV
Bitwa o Tron
,,Nadzieja zawsze umiera ostatnia.” Brandon Mull ,,Baśniobór: Klucze do Więzienia Demonów

            Bardzo źle, bardzo niedobrze. takie myśli kłębiły mi się w głowie, podczas gdy szedłem z Adamem, Niną i Ikarem w stronę domku numer czterdzieści, kiedy wszystkie obawy znów powróciły. Nie będę siedział bezczynnie, kiedy magowie Aresa będą prali Nicka. Muszę mu pomóc. Tylko problem leżał w tym, że nie wiedziałem jak. Nawet gdyby dopuścili mnie do gry i byłbym w jednej drużynie z Nickiem, nie wiedziałbym jak go bronić. Z tego co zawsze czytałem, to siła fizyczna zawsze przegrywa z magią. Może i miałem obudzoną magię, ale nie wiedziałem jak to wykorzystać. Element zaskoczenia? Nawet nie miałem kiedy nauczyć posługiwać się magią.
            ~Jestem jeszcze ja.~ odezwał się ten głos.
            ~ Tak, tak, każdy wie, że tu jesteś.~ odpowiedziałem ~Ale fajnie byłoby, gdybyś podpowiedział jakiś pomysł.~
            - Nikt ci nie poda pomysłu. – powiedziała Nina z irytacją – Wiesz, że to głupi pomysł. I tak nic nie nauczysz się dostatecznie silnych ataków, by przełamać wspólną tarczę magów Aresa. Jest ich ponadto zbyt wielu.
            - A skąd wiesz, o czym myślę?
            - Skoro masz obudzoną magię, mógłbyś się nauczyć osłaniać swe myśli. Daj rękę.
            - Po co?
            - Nauczę cię. – wzięła mnie za rękę. Poczułem coś tak jakby bzyczenie na skraju myśli.  ~Wpuścisz mnie?~ zapytała się.
            ~Jak?~  odpowiedziałem.
            ~Po prostu pomyśl o tym, by to bzyczenie doszło w środek myśli.~
            ~No, już.~
            ~Teraz patrz. Widzisz to światło tak jakby zorzę polarną?~ w ciemności, gdzie przed chwilą stała moja mentorka, zobaczyłem światło zorzy polarnej pochodzące znikąd.
            ~Tak.~
            ~Wymyśl sobie, że w środku światła znajduje się brama, którą tylko ty możesz otworzyć.~ nagle z ciemności wyrosła złota brama zbudowana z morskich muszelek, piorunów i kamieni, a pomiędzy nimi jaśniało to samo światło. Wyglądało to tak, jakby światło zrastało się z bramą. ~Piękna brama. Masz wybujałą wyobraźnię. To ważne. Dopóki brama pozostanie zamknięta, nikt nie usłyszy twoich myśli. Zawsze możesz wysłać myśl, otwierając bramę, ale nigdy na oścież. Ale pamiętaj. Istnieją artefakty, które potrafią przezwyciężyć tą zaporę.~ puściłem jej dłoń. Bzyczenie natychmiast ustało.
            - Dzięki. – powiedziałem – Masz pewność, że nikt mnie nie usłyszy?
            - Tak. a tak na marginesie, dlaczego gadałeś do siebie? – to pytanie mnie zaskoczyło. Myślałem, że ona słyszała ten głos. Ale skoro nie, to znaczy, że mogę jeszcze pytać go
o pomysły. – Ale, Łukaszu, proszę cię. Daj sobie z tym spokój. Nie pomożesz mu. Jeszcze narobisz sobie i jemu kłopotów.
            - Przykro mi. Zapytaj się Adama. Sam ci powie, że popadam w ,,amok”, gdy coś komuś robi złego. Taka moja natura. Nie mogę siedzieć bezczynnie. Nie pozwolę, by ktokolwiek krzywdził innego człowieka. A tak w ogóle na czym polega Bitwa o Tron?
            - Chodzi o to, aby jedna drużyna przejęła Berło Króla, które znajduje się w forcie. Na jutrzejszy dzień zawarte są sojusze między Egipcjanami przeciwko Rzymianom. Grecy podzielili się na: Afrodyta, Apollo, Ares, Hefajstos, Hermes, Demeter i Dionizos z Rzymianami, a Atena, Zeus, Posejdon, Hades, Artemida i Hera są z Egipcjanami.
            - Brakuje mi Hestii.
            - Jej dzieci są przeciwne takim zabawom. Ona nie jest taka wojownicza. Nie brała udziału w żadnej wojnie, ani z gigantami, ani z tytanami.
            - To wszystko wyjaśnia. Ale jeśli ktoś jest nieokreślony, to do której drużyny idzie?
            - Do tej, do której należy opiekun. Jeśli w ogóle pójdziecie.
            - A kto jest rodzicem Ikara?
            - Atena, bogini mądrości i rzemiosła.
            - Nie ładnie tak plotkować na czyjś temat, zwłaszcza, jeśli ten ktoś jest tuż koło was. – wtrącił się Ikar.
            - O dajże spokój, informuje tylko Łukasza, prawda? – odpowiedziała.
             - Eee … tak – dopowiedziałem.
            - Dobra, dobra. – pogroził nam palcem – Ja i tak wiem o co tam chodzi.
            - Co? – zapytałem.
            - Ja już dobrze wiem. – odpowiedział Ikar.
            - A ja nadal nie. I chyba się nie dowiem. – zripostowała.
            - No, no. Ja wiem i tyle mi wystarczy, co? – szturchnął mnie w bok łokciem.
            - Nie no. Najpierw mówicie, że jestem jakimś herosem, odpowiadacie na wszystkie moje pytania, a teraz co? Nawet nie wiem o co ci chodzi.
Na szczęście już zapadał zmrok, bo wiedziałem, że zaraz się zarumienię. Bardzo chciałem, żeby ten dzień już się skończył. Chciałem położyć się w łóżku i przemyśleć to wszystko.
I nagle stało się coś dziwnego. Słońce jakby napiło się napoju energetyzującego i masakrycznie szybko zaszło, chociaż zostało mu trochę drogi. Bez Słońca, zrobiło się trochę zimno, więc założyłem bluzę wziętą z domu.
            - Co się dzieje? – zapytałem – Jakiś mag szpanuje przed nowymi?
            - Nie. – odpowiedziała Nina – Żaden mag z obozu nie zna takich sztuczek oraz nie ma tak wielkiej mocy, aby to zrobić. Tu zadziałała jakaś siła z zewnątrz albo coś. Nie wiem, po prostu nie wiem. Trzeba się skontaktować z Folosem. Może on nam coś powie. Ale najpierw trzeba was zaprowadzić do domku numer czterdzieści.
            - Ta. Jeszcze czego. –powiedziałem – Idziemy z wami. Nie będziecie tracili czasu. To może być coś poważnego. Trzeba do niego pójść od razu.
- No, w sumie. – rozmyślał przez chwilę Ikar – Może mieć rację. Biegiem.
Pobiegliśmy w stronę Głównego Domu. Biegliśmy przez pięć minut, aż dotarliśmy na werandę. Poręcz była zrobiona z polerowanego drewna, rzeźbiona w greckie ornamenty. Zamiast słupków przytrzymujących poręcz, znajdowały się drewniane odpowiedniki różnego rodzaju broni. Czułem, że gdyby ktoś chciał, mógłby zmienić to w najostrzejszą broń, jaką świat widział. Doszliśmy do drzwi wyższych niż Folos (zapewne po to, by mógł się zmieścić), wykonanych w całości z drewna. Zdobione były tak jak Drzwi Gnieźnieńskie, tyle, że przedstawiały sceny z mitów, takich jak dwanaście prac Heraklesa. Wbiegliśmy przez nie do obszernego  salonu. Był cały biały, na ścianach znajdowały się różne obrazy z różnych epok.
Z pomieszczenia odchodziło kilka korytarzy, także schody na dół i na górę. Jedna ściana świeciła się nienaturalnym, różnokolorowym światłem.
            - Co jest z tą ścianą? – zapytałem.
            - Którą? – odpowiedział Ikar.
            - Tą, która się świeci.
            - Łukaszu. Żadna ściana się nie świeci. – powiedział Adam – Tu jest ciemno jak
w grobie.
            - Ta. – podszedłem do świecącej się ściany – Jestem pewien na sto procent, że ta ściana się świeci. – Nina rzuciła Ikarowi znaczące spojrzenie.
            ~On to widzi.~ nie wiedziałem dlaczego, słyszałem wypowiedź mentalną Niny, chociaż wiedziałem, że jest ona przeznaczona wyłącznie dla Ikara.
            - Co widzę? – zapytałem już trochę zdenerwowany – Ukrywacie coś przede mną. Słyszałem co mówiłaś do Ikara.
            - Jak? Przecież nie da się słyszeć takiej wiadomości. Ale później to wyjaśnimy. Do Folosa! – pobiegliśmy w jeden z korytarzy, a później skręciliśmy w drzwi prowadzące do gabinetu centaura. Nie było w nim ani jednego okna, z sufitu zwieszała się lampa naftowa,
a reszta pokoju wyglądała tak samo jak salon. Wiele obrazów, białe ściany, ale na szczęście żadna z nich się nie świeciła.  Przy ścianie znajdowało drewniane, brązowe biurko. Folos stał za nim, a gdy weszliśmy spojrzał na nas zaskoczonym wzrokiem.
            - Co się stało? – zapytał się.
            - Słońce zaszło. – wydyszał Ikar.
            - No, Słońce ma w naturze zachodzić, by światłość mogła ustąpić ciemności. Taka kolej rzeczy.
            - Ale ono zaszło już teraz. – nie ustępował Ikar.
            - A która to godzina?
            - Dopiero dziewiętnasta.
            - No, coś to nie podobne do lata. Zwykle Słońce zachodzi znacznie później. Zbierz wszystkich na dziedzińcu przed domkami. Przykro mi chłopcy, ale zaklimatyzować musicie się troszkę później. Biegiem!
Wybiegliśmy z Głównego Domu w kierunku domków. Folos chciał wziąć na grzbiet Ninę, ale podziękowała i powiedziała, że się przebiegnie. Po dziesięciu minutach dotarliśmy na dziedziniec. Znaczy się ja, Adam, Ikar i Nina dotarliśmy po dziesięciu minutach, a Folos był na dziedzińcu z siedem minut wcześniej. Gdy już przybiegliśmy na miejsce, przed domkami, w szeregach, stało mnóstwo ludzi, ale wszyscy do lat osiemnastu. Wszyscy mieli w rękach zaświecone latarki. Jedni świecili na ziemię, inni na niebo, a jeszcze inni na zmianę. Dość dobrze to wyglądało.
            - Zebraliśmy się tu, by omówić ważne zjawisko, jakie miało miejsce tuż przed chwilą. – zaczął Folos – Słońce zaszło parę godzin przed czasem. Nie wiemy jeszcze co do tego doprowadziło. Nie możemy nawet założyć, że to jeden z demonów uwięzionych na terenie obozu. Chyba, że bariera została uszkodzona. Ale to nie wchodzi w grę. Jeden z naszych magów? Nie. Nikt z was nie ma takiej mocy, ani znajomości w swej sztuce. Przynajmniej o tym nie wiemy. Możemy założyć, że dostał się tu ktoś z Stowarzyszenia Mrocznego Księżyca. Ale zapory są tu zbyt mocne, chyba, że ktoś spośród nas jest zdrajcą. Ale na razie wykluczam taką możliwość. W związku z tym, że światło zgasło wcześniej, zarządzam wcześniejszy powrót do domów. Nie musicie kłaść się spać, ale nie rozmawiajcie też za głośno. Przypominam, że jutro gramy w Bitwę o Tron. Do zobaczenia rano, na śniadaniu.
Wszyscy udali się do domów, niektórzy z nieukrywanymi pomrukami niechęci.  Szliśmy w ciemności przez parę sekund, po czym zajaśniała wielka kula zielonkawego światła. Na Ninie i Ikarze nie zrobiło to większego wrażenia, ale Adam szedł wpatrzony w tę kulę. Przeszliśmy koło wszystkich domków, lecz było za ciemno i nie widziałem żadnych szczegółów. Po paru minutach doszliśmy do wysokiego, jednopiętrowego domu. Miał on spadzisty dach, tak jak te domki w górach. Ikar i Nina dali nam po latarce i powiedzieli, że baterie powinny wystarczyć na całą noc, a później poszli do siebie. 
            - Dziwne, nie mają tu świateł w domkach?
Zapytałem, ale gdy tylko weszliśmy, zaświeciły się różne kule świetlne pod dachem. Były one takie same, jak ta, która nas wcześniej prowadziła. Dom to duży, jednopokojowy budynek, od środka cały czarny i drewniany. Przy ścianach stały dwupiętrowe łóżka. Na drugim końcu pokoju zobaczyłem schody, zapewne prowadzące na strych. Materace i pościel były jak na moje oko świeże, pewnie nie dawno zmieniane. Popatrzyłem na Adama. Przez cały dzień był małomówny. Może to przez ten ogrom wrażeń. A może coś mu się stało. Ale to na później. Zająłem swój materac. To znaczy tak sobie postanowiłem, że to mój.
            - Jak tam twoja Nina? – zaśmiał się pod nosem Adam. Myślałem, że go kopnę, ale odpowiedziałem tylko:
            - A jak tam twój Ikar? – odpowiedziałem złośliwie.
            - Nie mój w sensie, że mój, tylko mój jako przyjaciel. Ale tak już na serio i szczerze. Podoba ci się?
            - Oboje wiemy, że nie potrafisz utrzymywać tajemnic. Nie powiem ci.
            - Oj, no weź. Jak możesz być taki tajemniczy. -  Mam jeszcze wiele tajemnic. pomyślałem, ale odpowiedziałem mu tylko:
            - Lepiej idź już spać. Jutro czeka nas długi dzień.
Wzruszył ramionami, a później wraz z ręcznikiem od Ikara poszedł do drzwi na lewo od wejścia. Zapewne tam jest łazienka. Poczekałem, aż Adam wyjdzie, a potem sam wszedłem. Była ogromna. Znajdowało się tam z dziesięć kabin prysznicowych ogrodzonych osobno i to nie jakimiś szmatkami, ale normalną zasuwaną płachtą plastiku. Wszystko, w przeciwieństwie do domu, miało kolor biały. Białe płytki, białe umywalki, białe słuchawki i prysznice. Pod sufitem wisiały niespodziewanie białe kule świetlne. Chociaż wszystkie płytki były takiego samego koloru, w pewien sposób układały się w jakiś wzór. Wszedłem do jednej z kabin i oniemiałem. Była to najnowocześniejsza kabina z radiem i biczami wodnymi. Umyłem się. Woda wyglądała tak samo, jak ta z jeziora. Wytarłem się, umyłem zęby i wyszedłem z łazienki. Adam już leżał w swoim łóżku.
            - Fajne te łazienki, nie?
            - Fakt. – odpowiedziałem, ale jakoś bez entuzjazmu.
Zbytnio zamartwiałem się tym wszystkim, co się dzisiaj stało. Kto jest moim rodzicem? Co się stało ze Słońcem? Czy będę mógł pomóc Nickowi? Czy sam wezmę udział w Bitwie o Tron? A jeśli tak, to czy mu pomogę? Bez dalszych rozmów, Adam usnął, a ja położyłem się w swoim łóżku. Co to jest Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca? Czy chodzi o nów, czy o zaćmienie, a jeśli nie, to o co? Kto może być tym zdrajcą? Czy faktycznie dostał się tu ktoś z tej grupy? Pozostała jeszcze kwestia tego życzenia, żeby zaszło Słońce. Przecież to nie mogło być to. Słońce to wielka kula gazów, głównie wodoru i nie słucha żadnych życzeń. A który z bogów olimpijskich jest uosobieniem Słońca? Z tego co słyszałem, to Apollo. Ale on też nie wysłuchałby raczej żadnego życzenia. A Egipt. Uosobieniem Słońca w lecie o dziewiętnastej jest chyba Ra. Dlaczego król bogów Egiptu miałby słuchać trzynastoletniego chłopaka z wielkimi problemami życiowymi? Nie, to nie możliwe, aby on mógł to zrobić. To jakieś zjawisko astronomiczne. I tyle. Żadnej magii i tak dalej.
            ~A jeśli to byłeś ty?~ zapytał ten głos w mojej głowie.
            ~A jak?~ odpowiedziałem pytaniem.
            ~Za pomocą magii bogów.~
            ~Czego?~
            ~Magii bogów. Magii Ra dokładniej. Ale o tym później. Mam pomysł, jak możesz uratować Nicka.~
            ~Jak?~
~Uprzedzam cię, że to może być nieprzyjemne.~
~Może, ale nie musi.~  (no, co jestem optymistą.)
 ~Dobra. Ale prześpij się, bo jutro będziesz potrzebował dużo sił.~
~Ale jaki to pomysł?~
~Nie no, jeszcze się nie domyśliłeś. Użyjemy magii bogów.~
~Ale ja jeszcze tego świadomie nie robiłem.~
~Zaufaj mi. A teraz idź spać, pogadamy jutro.~
W końcu zmęczenie wzięło górę i poszedłem spać. Nazajutrz obudziłem się z lekkim bólem głowy. Za oknami było jasno.
- Która godzina? – zapytałem się Adama.
- Siódma trzydzieści. – popatrzył na zegarek i odpowiedział zaspanym głosem.
- O której jest śniadanie?
- Nie wiem. Ale nie martw się. Skoro obiad trwa dwie godziny, to śniadanie na pewno z godzinę będzie trwało.
- Dobra. Uspokoiłeś mnie. 
Wyszedłem do toalety. Wziąłem prysznic, umyłem zęby, zrobiłem jeszcze inne rzeczy, których nie będę tu opisywał. Ubrałem zielony podkoszulek z numerem domku, krótkie, czarne szorty i czarne tenisówki z białymi sznurówkami. Oprócz tego moją ulubioną bluzę, którą zabrałem z domu. Wszystko pasowało jak ulał. Po tym wszystkim wyszedłem z łazienki, przeszedłem przez dom, otworzyłem drzwi i wpadłem na Ninę. Ale nie, że się z nią minąłem, tylko dosłownie wpadłem na nią i przewróciliśmy się na ziemię.
- Sorry. – powiedziałem podając jej rękę. Przyjęła ją i wstała. – Co tu robisz? – ubrała się w błękitną koszulkę, białe szorty i czarne tenisówki.
- Przyszłam po was. Śniadanie zaczęło się pół godziny temu. Macie jeszcze pół godziny. Widzę, że gdzieś wychodzisz.
- No, właśnie idę na śniadanie. – odpowiedziałem drapiąc się w tył głowy.
- Poczekaj chwilę na Adama. – po pięciu minutach byliśmy gotowi do drogi. Szliśmy chwilę w milczeniu, gdy zapytałem:
- Wiesz może co to jest magia bogów?
- Nie. Wiem. Ale naprawdę nie mogę ci teraz tego powiedzieć. A dlaczego pytasz?
- Nie, nic. Tak tylko, chyba gdzieś czytałem, albo nawet obiło mi się to o uszy gdzieś tutaj.
Wiedziała, że kłamię, ale nie naciskała. Z resztą, kto by nie wiedział. Jestem okropnym kłamcą. Resztę drogi szliśmy w milczeniu. Po jakimś czasie doszedł do nas Ikar. Przeszliśmy do jadalni i wzięliśmy po talerzu i kubku. Usiedliśmy przy Nicku. Powitał nas, a później wspólnie zaczęliśmy jeść. Zamarzyłem sobie jajecznicę na boczku (No cóż, jestem mięsożerny, a swej natury nie zmienię.). Po śniadaniu poszliśmy do Folosa.
- Folosie. – zwróciła się do niego Nina – Musimy ustalić Łukaszowi grafik zajęć. I nie wiem czy dobre będzie to, aby brał udział w dzisiejszej Bitwie o Tron. A ponad to trzeba rozbudzić magię w Adamie.
- Pierwszym zajmiemy się już zaraz, tuż po śniadaniu. Po drugie, znasz prawo. Każdy heros, uznany, czy nie, jeśli ma rozbudzoną magię musi uczestniczyć we wszystkich grach strategicznych. A po trzecie. Nie wiem, czy rozsądne jest akurat dziś rozbudzać magię w Adamie. Wtedy prawo zadziała przeciwko nam. Nie martw się o niego. Osobiście nałożę na niego wewnętrzną tarczę. A teraz przepraszam. O ósmej bądźcie pod Głównym Domem. To znaczy Nina z Łukaszem. Niech Ikar pokaże Adamowi obóz. – Po tych słowach odgalopował w głąb jadalni.
- Chodź. – powiedziała – Zanim dojdziemy minie trochę czasu, a ja chcę
z tobą porozmawiać. – odeszliśmy w stronę Głównego Domu. Gdy byliśmy oddaleni od reszty, zapytała. – Skąd ty w ogóle wiesz o magii bogów?
- Przykro mi ale tego nie mogę ci powiedzieć.
- Dobra, rozumiem. A jak dużo wiesz i co o niej wiesz?
- W sumie to mało. Wiem, że jest męcząca, dzięki niej można korzystać z źródła mocy boga, korzystać z jego umiejętności. Coś jeszcze powinienem wiedzieć?
- Tylko to, że Starsi domków znają magię bogów. Można przyzwać moc boga, ale tylko pobocznego, takiego jak Eol, czy Sachmet, ale żadnego, co ma jakąś ważniejszą rolę
w panteonie. Chyba, że masz ich broń. No to znaczy nie broń, tylko takie jakby pozwolenie od nich. Ponad to po świecie rozesłane są różne atrybuty bogów. Są to tylko takie podróbki, które oni zrobili, aby magowie mogli z nich korzystać.
- Dlaczego podróbki?
- Bo są to bronie z takich samych materiałów, z jakich korzystają oni, tylko, że dodali oni trochę swojej mocy do tych sprzętów. Są to jedne z najpotężniejszych artefaktów rozesłanych po świecie. My osobiście mamy dostęp do różnych z nich. Zadaniem magów jest zebranie ich wszystkich przed Grupą Mrocznego Księżyca. Oni chcą, by biała magia przestała istnieć. Oni posługują się czarną magią. Ale czarna magia to nie temat na dziś. Po pierwsze musimy cię nauczyć różnych rodzajów tarcz i przynajmniej jednego dobrego ataku, abyś przetrwał dzisiejszą Bitwę o Tron.
- Ale opowiadaj dalej o artefaktach.
- Dobra. Co chcesz wiedzieć?
- Do jakich mamy wskazówki. Może uda się nam jakiś zdobyć.
- Więc tak. Mamy już pewność, że Insygnia Ra są na Smoczej Górze. Wejście do Labiryntu Arcymaga chronią potężne zaklęcia. Insygnia Ra od stuleci są przekazywane Arcymagowi. Musi on przejść przez Labirynt ułożony przez jego poprzednika. Na końcu Labiryntu znajdzie Insygnia. Ale ostatni umarł ponad sto lat temu, a kolejnym jesteś albo ty, albo Adam.
- O. Czyli, że to dla was naprawdę ważne. To może ja ci coś teraz opowiem. Raczej uznasz, że to nieważne, ale warto ci o tym powiedzieć. Wczoraj, tuż przed tym jak Słońce zaszło, pomyślałem życzenie. Chciałem, żeby było już ciemno, chciałem znaleźć się już w łóżku. Nie mówiłem o tym wcześniej, bo pomyślałem, że to może nie mieć znaczenia.
Nagle poczułem jakiś dotyk. Lekki i nic mi się nie stało, ale gdy spojrzałem na Ninę, zamarłem. Ona stała jak kamień. Nie ruszała się, nie oddychała, nie mrugała, tylko stała na baczność.
~Ikar?~ wysłałem do niego.
~Co?~ zapytał.
~Coś się stało z Niną. Chodź tu.~
~Już biegnę. A co dokładnie jej się stało?~ po tym pytaniu opisałem mu całe zdarzenie. Po pięciu minutach Ikar wraz z Adamem przybiegli do mnie zdyszani.
- Dobra. – powiedział Ikar – Co się tu stało? I jak?
- Mówiłem ci już. Szliśmy w stronę Głównego Domu, poczułem lekki dotyk, jakby ręki przez rękawiczkę, a potem zobaczyłem Ninę w tym stanie.
- Silne zaklęcie unieruchamiające. Odsuńcie się.
Po tych słowach zaczął inkantować zaklęcie. Wokół jego stóp, a potem nóg zaczęła tworzyć się szara mgła. Oplotła zaklętą, a po chwili Ikar zrobił się czerwony i zaczął się pocić. Gdy mgła opadła, rzucający zaklęcie zachwiał się na nogach i stracił równowagę. Złapałem go i podparłem, a córka Zeusa odkaszlnęła.
- Co się stało? – zapytała.
- Padłaś ofiarą zaklęcia unieruchamiającego. Tak przynajmniej powiedział Ikar. – spojrzała na leżącego na moich ramionach chłopaka.
- Ostatnie co pamiętam, to dotyk ręki. A później zobaczyłam was.
- Ja też to poczułem, ale nie padłem ofiarą tego zaklęcia, dlaczego?
- Ty to w ogóle jesteś wyjątkowy. Obudzona magia, umiejętność podnoszenia tarczy, odpieranie ataków harpii. Ale to już przesada. Lepiej zanieśmy go na izbę chorych. Wyczerpanie magiczne to poważna sprawa.
Razem z Adamem podnieśliśmy go z ziemi. Adam wziął go za nogi, a ja za ręce. Nie wiedziałem, że on może aż tyle ważyć, ale wytrwaliśmy i przeszliśmy do izby chorych. Szliśmy przez jakieś pięć minut, aż doszliśmy do budynku za mieszczącym się za Głównym Domem. Był on może jednopiętrowy, z płaskim dachem. Nad framugą drzwi zielonej konstrukcji widniała blaszka z symbolem kaduceusza, laski Hermesa z dwoma wężami otoczonymi na niej, a powyżej zwieńczona skrzydłami. Weszliśmy przez drzwi, a potem położyliśmy go na łóżku. Pomieszczenie było zwykłe, takie jak w każdym szpitalu. Nina podeszła do dziewczyny ubranej jak pielęgniarka. Wyjaśniła jej sytuację, a ona powiedziała nam, żebyśmy się nie martwili, że taki przypadek zdarza się co najmniej raz na tydzień. Gdy wyszliśmy wciąż nie byłem zbyt pewny, czy Ikar wyzdrowieje.
- Nie martw się. – powiedziała – On wydobrzeje. A teraz chodź. Trzeba ci ustalić grafik. Nie możemy się spóźnić. – poszliśmy na około Głównego Domu. Weszliśmy do gabinetu Folosa, a on stał przy biurku.
- Szybki jest. – powiedziałem szeptem do Niny.
- Dziękuje Łukaszu. Wiem o tym. Każdy nowy mi to mówi. – powiedział Folos.
- Jak? – spytałem oniemiały.
- Zwierzęcy słuch. Każda magiczna istota jest w niego wyposażona, więc słyszy cię często z bardzo daleka. Nie zdziw się czasem, gdy jakaś forma życia będzie się kierowała zapachem i słuchem. Wiele z nich ma problemy ze wzrokiem. Odwrotnie niż u ludzi. Ludzie głównie posługują się wzrokiem, który jest zgubny.
- Powiedział pan magiczne istoty. Nie jesteśmy w pełni śmiertelnikami, ani też magicznymi istotami. Czy to znaczy, że pozostałe zmysły magowie mają jakoś bardziej rozwinięte?
- Wreszcie jakiś mag, który to dostrzegł! – zawołał Folos – Żaden mag nie zrozumiał tego, zwykle trzeba wam to tłumaczyć, ale nie tobie! – spojrzał mi w oczy – Jesteś wyjątkowy. A wracając do twojego pytania. Tak, herosi mają bardziej rozwinięty słuch, dotyk, węch i smak, ale nie ,,zabiera” im to wzroku. Zanim zaczniemy dobierać ci grafik zajęć, muszę uświadomić ci parę rzeczy. Zapewne już wiesz, że któryś z was, ty albo Adam, możecie zostać Arcymagiem.
- Wiem. – odpowiedziałem.
- Dobrze. – kontynuował centaur – Po drugie Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca.
- Też już wiem. – przerwałem pół człowiekowi.
- Skąd?
- Nina mnie powiadomiła.
- Dobrze. Dziękuję ci. Dalej. Magowie dzielą się na kilka klas. Nie tylko odnośnie ich boskich rodziców, ale także na dziedzinę nauki wybraną przez nich. Heros może zostać Klucznikiem, Widzącym, Anchem, Zegarem, Nieśmiertelnym lub Magiem Iluzji. Każdy najwybitniejszy w swojej dziedzinie zostaje Władcą: Władcą Kluczy, Władcą Wzroku, Władcą Czasu, Władcą Umysłu lub Władcą Życia. Chyba się domyślasz, który do którego? – wiedziałem, że było to pytanie retoryczne, więc nie odpowiedziałem. – Wiąże się to z pewną historią. Ale na razie objaśnię ci wszystkie te dziedziny. Klucznik otwiera portale, ale może to zrobić tylko tam, gdzie był, Władca Kluczy, wszędzie, gdzie mu się podoba. Widzący widzi wszystko, co mu widzieć pozwolą, a Władca Wzroku wszystko co chce. Anch potrafi wyleczyć większość chorób, a Władca Życia wszystkie. Prawie. Zegar potrafi spowalniać  lub przyśpieszać czas, a Władca Czasu, oprócz tego, manipulować czasem, przenosić się. Nieśmiertelny potrafi wydłużyć sobie życie, a Władca Śmierci rozkazywać wszystkim bóstwom Śmierci nie korzystając z ich mocy. Mag Iluzji potrafi stwarzać iluzję, które tylko mają wystarczyć, a Władca Umysłu potrafi na przykład stworzyć iluzję mostu i po nim przejść. Ale żeby być którymkolwiek z nich, trzeba się nim urodzić. To się okaże, czy wybrany przez ciebie talent się przyjmie. Talentu do tego nie nauczysz się na zajęciach. A wracając do opowieści. Otóż bardzo dawno temu, kiedy jeszcze żyły smoki, panowały one nad tymi sześcioma zdolnościami. One też miały taki podział jak my. Lecz oprócz nich, żył smok, który opanował wszystkie sześć umiejętności. Magowie zwali go Smokiem Sześciu. Jednak to co ma początek, musi mieć też koniec. Reszta smoków spiskowała z magami, którzy za wszelką cenę chcieli posiąść składniki alchemiczne ze smoków. Gady powiedziały im, że dadzą im wszystko, czego zechcą, pod warunkiem, że pomogą im pokonać Pradawną Siódemkę, radę tych siedmiu smoków. Tak oto rozpoczęła się największa i najkrwawsza wojna całego świata. Smok Śmierci myśląc, że nie wygrają oni bitwy, dołączył do swoich wrogów, walcząc razem z nimi. Pod koniec bitwy Piątka Pradawnych oddała swą moc Smokowi Siedmiu, który zapieczętował swą grotę potężną magią, chroniąc przy tym Piątkę i samego siebie. Smoka Śmierci wygnano, ale krąży legenda, która zapewne jest prawdziwa, że chce on odkupić swe winy i szuka reszty po całym świecie. Dawno temu otrzymaliśmy przepowiednię, która mówi, że narodzi się Smoczy Syn, a żeby ratować cały świat, w imieniu Smoka Siedmiu przebaczy Smokowi Śmierci i zjednoczy w sobie moc Pradawnej Siódemki. Nie mogę ci zdradzić całej treści przepowiedni. Oprócz mnie zna ją tylko Nina.
- Tak, to wszystko prawda. – powiedziała.
- Więc, Łukaszu którą dyscyplinę chcesz wybrać? – spytał się mnie Folos.
- Jeszcze nie wiem, muszę się chwilę zastanowić. – nie wiedziałem, co począć.
Anch, wyleczyć wszystkie choroby? Klucznik, otwierać portale? Zegar, manipulować czasem? Widzieć wszystko? Iluzje? Może i fajne. Zegar? Nie, manipulować czasem potrafi tylko Władca Czasu. Anch? Hmm … Nie. Z leczeniem u mnie nie za bardzo. Więc wybór trafia na Klucznika. – Chcę zostać Klucznikiem. – córka Zeusa popatrzyła Folosowi w oczy. Było to pełne przerażenia spojrzenie.
~Klucznikiem Posejdona Smoczy Syn zostanie...~ powiedziała do Folosa.
- Co to znaczy?
- Co co znaczy? – zapytał Folos.
- Przepraszam cię Folosie. – powiedziała córka Zeusa – Zapomniałam ci powiedzieć, że on słyszy rozmowy mentalne między magami nawet jeśli wysyła się tylko do określonych magów.
- ,,Klucznikiem Posejdona Smoczy Syn zostanie.” Co to znaczy?
- Jest to pierwszy wers przepowiedni. Ale nie martw się. Jeszcze nie wiadomo, czy jesteś dzieckiem Posejdona. Muszę cię jednak przed czymś ostrzec. Jesteś pewien, że wybierasz profesję Klucznika? Bo jeśli wybierzesz jedną, nie będzie już odwrotu.
- Tak, jestem pewien, że chcę być Klucznikiem.
- A więc, skoro jesteś tego pewien. Naznaczam cię piętnem Klucznika, oświecam cię
w sztuce otwierania portali, niszczę niewiedzę, daję ci potęgę Klucznika! – zawołał Folos.          Nagle stało się coś dziwnego. Przede mną pojawiło się wielkie koło podzielone na sześć części trójkątnych oraz okrąg na środku. Jedna z trójkątno – podobnych części wypełniła się. Przy podstawie trójkąta był klucz. Taki stary, o. Jedna część, z symbolem tornada była już wypełniona.
- Widzieliście!? – zapytałem.
- Co? – powiedziała Władczyni Kluczy.
- No ten krąg. – odpowiedziałem.
- Żadnego kręgu tu nie było. Pewnie coś ci się przywidziało.
- No może.
- Więc. – powiedział Folos – Ustalmy ci grafik. Więc, skoro jeszcze jesteś początkujący, najpierw początkujące ataki na Arenie. Chciałbyś coś jeszcze? No i tak musisz dostać zajęcia z Niną.
- Dlaczego z Niną? Nie, żebym miał coś przeciwko temu, ale czemu z nią?
- Nina jest Władcą Kluczy. Proszę, oto twój grafik. Oprócz normalnych
i obowiązkowych zajęć powinieneś wziąć prywatne lekcje z Niną, aby dołączyć do najbliższej tobie grupie Kluczników. Dołącz do następnych zajęć. Masz tam teraz naukę pocisków magicznych?
- Tak, dziękuję, panu.
- Nie ,,panu”, tylko Folosie.
- Dobrze, dziękuje Folosie.
- No. I tak ma być. Leć już.
Spojrzałem na grafik. Miałem iść na Arenę. Pociski magiczne? Czy to nie było przypadkiem, to, że strzelało się kulami magii w Starszych domków?
 – Poczekaj chwilę. – powiedział Folos – Chciałbym coś sprawdzić. Nie martw się nie będzie bolało. Usiądź. – zrobiłem, jak powiedział – Chcę sprawdzić twój poziom magii. – dotknął mojej dłoni. Poczułem bzyczenie na skraju tarczy.
~Otwórz bramę. Ale tylko troszkę.~ otworzyłem ją. Wyglądał on tak samo, pół koń, pół człowiek. ~Nic nie rób. O niczym nie myśl. Tylko spokojnie oddychaj.~ poczułem jak Folos wbiega do środka mojego ciała. Nagle odczułem wielką falę zaskoczenia.
 ~Niemożliwe. Jak?~ puścił moją rękę.
- Nie mogę w to uwierzyć.
- Co się stało?
- Twój poziom magii jest poniżej przeciętnej. Wygląda na to, że nie masz co marzyć o wielkiej karierze. Masz bardzo małą moc. Idź już. Muszę to wszystko przemyśleć. - wyszedłem wraz z Niną z gabinetu centaura, a później w stronę Areny. Byłem wstrząśnięty. ,Musisz się otrząsnąć. powiedziałem sobie. Przecież to nic, że mam małą moc. Nie samą mocą mag walczy.
~To nieprawda. Wcale nie masz małej mocy. Twoja moc się po prostu ukrywa. ~ powiedział ten głos w mojej głowie.
~Przecież Folos powiedział…~
~Folos nie wykryje twej prawdziwej mocy. Tego się nie da zrobić. Tylko ty możesz zobaczyć swą prawdziwą potęgę. Uwierz mi, czy kiedykolwiek coś ci się stało, gdy byłeś pod moją opieką?~
~Opieką? Kim ty jesteś?~
~Do tego wkrótce dojdziesz sam. Nie martw się, już wkrótce.~ doszliśmy do Areny w ciszy. Przed tunelem się zatrzymała.
- Czekaj. – powiedziała.
- Co? – zapytałem.
- Muszę nauczyć cię podnosić chociażby najsłabszą tarczę.
- Po co?
- A jak myślisz, oni nie przerwą ataku tak od razu. Możesz dostać parę razy.
- Co?
- Dobra. Wiesz, jak znaleźć źródło mocy?
- Nie.
- No więc tak. Wyobraź sobie kulę światła, taką jak macie w domkach.
- No.
- Teraz rozkaż jej polecieć na przeszpiegi do twojego ciała. Jeśli znajdzie podobną kulę, niech da ci znać.
- Da mi znać?
- Tak. Poczujesz takie jakby bzyczenie.
- Ok. Wysłana. – po dosłownie pięciu sekundach poczułem mrowienie w okolicach brzucha – Znaleziona.
- Teraz zobacz tę kulę.
- Mam. – zobaczyłem na tle czarnej próżni, błyszczącą ogromną kulę światła.
- Co widzisz?
- Kulę światła.
- Teraz wyobraź sobie, że wyciągasz z niej trochę energii. – zrobiłem jak kazała. Po chwili w próżni pojawiła się kulka, rozmiarowo zbliżona do piłeczki do ping-ponga.
- Trzymam ją.
- Wyobraź sobie, jak twoja skóra tworzy kształt walca, a nie własnego ciała.
- No.
- A teraz wypuść swoją energię do ścian walca.
- Ok.
- Im więcej energii wypuścisz, tym silniejsza będzie twoja tracza. Ale nie dawaj od razu całej swej mocy w tarczę. Może ci się przydać jeszcze na coś jeszcze innego. A teraz idź już na Arenę. – wszedłem w ciemny tunel. Po chwili doszedłem do kraty, takiej jak w więzieniach. Po bokach była osmolona, a od środka wyglądała całkowicie normalnie. Po chwili podniosła się, bym mógł wejść. Wyszedłem w światło dzienne, a zaraz potem dostałem parę razy w tarczę. Nie widziałem tego, ani nie słyszałem, ale po prostu to poczułem. Podszedł do mnie wysoki czarnowłosy chłopak. Miał on czarne oczy oraz krótko przycięte włosy. Był wyższy od Ikara co najmniej o jego głowę. Ubrał się w czarne adidasy, czarne spodenki sportowe i czarny podkoszulek bez rękawków. Widać - dobrze zbudowany. W dłoni trzymał półtorametrowy miecz z brązu. Miałem wrażenie, że od tego miecza odbija się Słońce. Rękojeść została ozdobiona w czaszki. Podniósł otwartą dłoń
w górę, dając znak innym magom, by zaprzestali ataku.
- Nic ci nie jest? – zapytał.
- Nie, o dziwo. – odpowiedziałem.
- Nowy?
- Tak.
- Określony?
- Nie. A ty kogo jesteś dzieckiem?
- Hadesa. – powiedział, a potem krzyknął - No to mamy nowego! Jak ci na imię?
- Łukasz. – podałem mu dłoń.
- Jan. – przyjął ją – Ale wszyscy mówią mi Janek. Jaką masz profesję?
- Klucznik.
- Bardzo przydatne, jeśli szybko potrafisz wznosić portale. Bo jeśli nie, to cóż. Co umiesz robić? Tak magicznie. – chwilę myślałem nad tym pytaniem. Nie mogłem mu powiedzieć, że potrafię słyszeć tajne magiczne rozmowy. Coś mi podpowiadało, że nie mogłem tego zrobić. Nie mogłem mu też powiedzieć, że znam magię bogów.
- Umiem wznosić tarczę. Rozmawiać mentalnie z innymi magami. I to chyba byłoby na tyle.
- Aha. No więc od początku. Wiesz gdzie jest twoje źródło magii?
- Tak. Wiem też jak z niego czerpać.
- Dobra. Podam ci instrukcję. Tu będzie trochę trudniej, niż przy wznoszeniu tarczy. Wyciągnij trochę mocy, tak byś utrzymał tarczę, miał ją plus nie zmęczył się. Teraz trzymaj przez cały czas tę moc. Powiem ci jakie mamy rodzaje uderzeń. Najprostszym jest uderzenie ogłuszające. Powoduje ono paraliż mięśni. Gdy na ciebie ktoś rzuci ten czar, nie możesz się ruszyć. Wyobraź sobie, jak wkładasz w moc całą swą wolę, żeby to uderzenie magii właśnie tak działało. Wyciągnij rękę. Rozcapierz palce. Teraz je wypuść. – zrobiłem jak kazał. Poczułem jak prąd przechodzi mi po ręce, aby zaraz potem wypaść z dłoni. Po chwili, między dwiema kolumnami wytworzyła się błyszcząca siatka. – Nie martw się. To nasze zabezpieczenie przed uderzeniami skierowanymi z Areny w domki. Żadna moc się tędy nie przeciśnie. Teraz parę informacji. Uderzeniem mocniejszym, niż ogłuszające jest żywiołowe. Jest to każda kula, nieważne jakich rozmiarów, która złożona jest z którejś z kombinacji żywiołów. Może być to uderzenie wody, ziemi, ognia, powietrza, pioruna lub mieszaniny ich. Tworząc je potrzebujesz co najmniej próbki któregoś z żywiołów, którymi będziesz się posługiwać. Dlatego każdy dobry mag ma przy sobie zapalniczkę. Na innych zajęciach będziesz uczył się, że możesz przyzwać wodę na przykład z którejś z rzek tu. Możesz też przyzwać dalej, ale to trwa trochę dłużej. Powietrze jest wszędzie, podobnie jak ziemia. Ale nie radziłbym ci uderzać uderzeniem ognia w powietrzną tarczę i na odwrót. Nie warto też tracić mocy na uderzenia ognia w ścianę wody i na odwrót. Co prawda ty wtedy możesz się ukryć w wytworzonej parze, ale każdy inny mag może to wykorzystać przeciw tobie. Uderzeń można by wyliczać w nieskończoność, ale muszę się zająć też innymi. W szeregu zbiórka! – krzyknął Janek. Prędko poszedłem do szeregu magów i ustawiłem się na końcu. Niektórzy byli wyżsi, inni niżsi, a jeszcze inni równi mi wzrostem. – Szczelamy do celu. Zaczynamy od mojej prawej strony. – nagle koło Janka wyrosła tarcza, taka jak na zawody strzeleckie z łuku. Podszedł do tarczy, odliczył dziesięć metrów i narysował kredą linię. – Macie się ustawiać przed tą liną. Szczelamy małymi uderzeniami ogniowymi. Średnica co najwyżej pięć milimetrów. – polecił – Kto trafi najbliżej środka, wygrywa. Start. – Janek wyciągnął zapalniczkę. Na początek wyszedł niski, tęgi mag. Nabrał mocy, przed nim wyrosła kulka światła. Utrzymując ją, zaczerpnął ognia. Wyglądało to niesamowicie! Tak, jakby ktoś, zamiast płynu do baniek, użył ognia. Przed młodym magiem narysowała się fala ognia, której on użył jako paliwa i zaciągnął ją do kuli światła. Szczelił prosto w tarczę uderzeniem ogniowym w pole oznaczone numerem 4. Każdy następny trafił nie lepiej, niż do numeru ósmego. No cóż pomyślałem Może nie będą się śmiać jak nie trafię. Gdy przyszła moja kolej, podszedłem do białej linii, zaczerpnąłem mocy, pobrałem ogień od naszego mentora, umieściłem go w mocy, tak, że od razu cała się zapaliła, wymierzyłem i strzeliłem. Zrezygnowany odwróciłem się tyłem do tarczy i zwiesiłem głowę. Oczekiwałem, że wszyscy zaczną głośno się śmiać, że nie trafiłem nawet w tarczę, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego wszyscy zaczęli głośno klaskać. Podniosłem głowę i odwróciłem się do tarczy. Jedno uderzenie wcelowało w sam środek tarczy. Moje uderzenie. Jak? pomyślałem. Przecież nie celowałem zbyt dokładnie. Chciałem, aby co najmniej trafiło w tarczę. Chciałem. No jasne. Ale postanowiłem, że nie mogę o tym nikomu powiedzieć. Chyba, że zaufanym przyjaciołom.
- Brawo Łukaszu. Tobie jednemu udało się trafić w sam środek tarczy, chociaż muszę wam coś wyznać. Tarcza była chroniona pradawnym zaklęciem zmieniającym tor lotu. Nikomu nie powinno się udać złamanie tego zaklęcia. Powiedz nam, co zrobiłeś, by pocisk przebił się przez zaklęcie.
- Po pierwsze nie wiedziałem nawet, że tarcza jest chroniona. Po drugie nic specjalnego. Zrobiłem tak jak mi powiedziałeś. I tyle. Koniec, kropka. – zajęcia dobiegły końca. 
Miałem pięć minut, by zdążyć na kolejną lekcję. Jeśli tak mają wyglądać wszystkie lekcje … pomyślałem  … to to jest najlepsza szkoła do jakiej kiedykolwiek uczęszczałem. Spojrzałem na grafik. Następnie miałem mieć ujeżdżanie pegazów. Popatrzyłem na mapę obozu, którą dał mi Folos. Stajnie znajdowały się koło Głównego Domu. Wyszedłem tunelem i skierowałem się w stronę Stajni. Po chwili znalazłem się przed wejściem do drewnianego budynku. Poczekałem chwilę przed drzwiami, ale nikt nie wychodził, ani nie wchodził. Popatrzyłem na zegarek. Za dwie minuty miało się zacząć. Wszedłem więc do środka. W przegrodach stały pegazy, ale i normalne konie. Na końcu budynku biegły spiralne schody. Nikogo nie było, więc skorzystałem z okazji i wszedłem na schody. Popatrzyłem do góry, a tam zobaczyłem jasne światło dobiegające spod drugiej ściany. Wspiąłem się na piętro.  Przeszedłem do jedynego źródła światła i ciepła na tym piętrze. Od razu pożałowałem swojego czynu. Na drzwi prowadzące na schody została założona bariera. Wiedziałem, że nie dam rady jej przełamać.  Podszedłem bliżej do źródła. Okazał się nim metrowy, złoty miecz. Był on wbity w podłogę, jak Ekskalibur w skałę. Dotknąłem go. Stał się na pewno gorętszy, niż wszystko czego dotknąłem przez całe życie. Nie parzył mnie jednak. Pomyślałem, że najpierw popytam Folosa o ten miecz. Gdy jednak chciałem wyjść, bariera nadal nie ustępowała. Nagle, z miecza uniosła się para, jakby ktoś polał go wodą. Wisiorek, który nosiłem, zaczął nieprzyjemnie grzać. Popatrzyłem na niego. Błyszczał morskim światłem. Usłyszałem w swoich myślach głos. Potężny, pradawny głos. Zatkałem uszy, ale nadal się go nie pozbyłem.
,,I ty dziecię morza pułapek się strzeż,
One czyhają wszędzie, wśród przyjaciół też.
Jeden z nich zdrady się dopuści,
A duch walki nigdy go nie opuści.”
Zataczając się wyszedłem z pokoju, zszedłem po schodach i wybiegłem ze stajni. Zatrzymałem się przed wejściem do budynku. Jedną ręką przytrzymałem się ściany, a drugą złapałem się za brzuch. Zwieszoną głowę oparłem o ścianę. Podbiegła do mnie może czternastoletnia dziewczyna. Była wysoka i chuda. Miała ciemne włosy i oczy w kolorze malachitu. W przebitych uszach brakowało jej kolczyków. Uświadomiłem sobie, że Nina też ich nie miała. Zarzuciła mi rękę na ramię.
- Nic mi nie jest. – powiedziałem. Palcem wskazującym i kciukiem potarłem skronie.
- Na pewno? – zapytała.
- Tak. Tylko coś mi się przywidziało.
- Wybiegłeś ze stajni jak poparzony.
- Nic mi nie jest. – powtórzyłem. Stanąłem o własnych siłach i wyprostowałem się,
a dziewczyna spojrzała na okno pokoju, w którym znajdował się miecz. – Czemu tam patrzysz?
- Gdzie? – momentalnie spuściła wzrok z powrotem na mnie. Nie wiem jak wyglądałem, ale na pewno nie uwierzyła mi, że jestem cały. – Nazywam się Łucja. Jestem córką Izydy. Prowadzę zajęcia z jeździectwa. A ty?
- Łukasz. Nieokreślony.
- No to muszę ci coś powiedzieć. Do stajni nie wchodzi się nieproszonym. To jest jeden z zakazów, które zawsze musisz uznać. Jeden z podstawowych. Podstawowych zakazów nie wolno łamać, ponieważ wiąże się to z wydaleniem z obozu, usunięciem pamięci dotyczącej pobytu lub karę śmierci.
- O.
- No właśnie, o. Dlatego większość magów nie wchodzi na tereny zakazane i nie łamie zasad dotyczących obozu. Zapamiętaj o tym. A teraz coś przyjemniejszego. Chodźmy do stajni. – zwróciła się do wszystkich. Potem wszyscy weszli do środka. Wszyscy, oprócz mnie. Ja stałem przed wejściem i myślałem nad sensem słów, które usłyszałem będąc na piętrze. ,,I ty dziecię morza pułapek się strzeż.” O jakie pułapki chodziło? Czy o Labirynt Arcymaga? Nie, mam za małą moc na Arcymaga. Adam nim zostanie. ,,One czyhają wszędzie, wśród przyjaciół też.” Jakie pułapki? ,,Jeden z nich zdrady się dopuści, a duch walki nigdy go nie opuści.” I jeszcze ten wers ,,Klucznikiem Posejdona Smoczy Syn zostanie …” Czy to mogę być ja? Nie, nie sądzę. Przecież Smoczy Syn ma mieć potężną moc, aby utrzymać siłę Siedmiu Smoków. To nie mogę być ja. Ale ten głos w mojej głowie mówi, że mam w sobie niewyobrażalną potęgę. Ale co mi może przyjść z ukrytej mocy, skoro raczej będą mnie uczyć samych podstaw wiedząc jaka mała jest moja energia? Z rozmyślań wyrwała mnie Łucja.
- Chodź już. Wybierz sobie pegaza. – więc wszedłem za nią do budynku. Wybór koni był ogromny. Wcześniej nie zwróciłem na to uwagi. Były skrzydlate i nie, lecz wszystkie czteronogie, ale pod innymi względami całkiem się ze sobą różniły. Niektóre były czarne, inne białe, jeszcze inne brązowe, jedne były niskie, drugie wysokie, jedne miały długie grzywy, inne strasznie krótkie. Przeszedłem parę razy tam i z powrotem przez stajnie, ale nie potrafiłem wybrać. W końcu zdecydowałem się, że dosiądę pegaza ze skrzydłami orła, wielkimi i o kolorze złota.  Oprócz skrzydeł złotą miał grzywę i ogon. Resztę ciała miał brązową jak kora drzewa. Zwieszoną głowę powiesił na barierce trzymającą go w boksie.
- Dawaj, pokaż co potrafisz. – powiedziała Łucja. Gdy tylko dotknąłem konia, nagle jakby się ożywił. Postawił krótką grzywę, rozpostarł skrzydła i stanął na nogi. Nie miał siodła, ale Łucja powiedziała, żebym pokazał, że potrafię ujeździć każdego konia bez żadnych zabezpieczeń. Nie wiedziałem, czy dobrze robię, ale posłuchałem jej. Wbrew pozorom umiałem jeździć na koniu. Zwykłym koniu. Mama czasem zabierała mnie na wieś do dziadków. Mają oni własną farmę, a na niej również i te zwierzęta, więc wiedziałem co robić. Podciągnąłem się na grzbiet, Łucja otworzyła bramkę, a ja wyprowadziłem go z budynku. Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, pegaz zaczął machać skrzydłami, by wzbić się
w powietrze.
~Nie martw się. Umiesz jeździć.~ powiedział głos w mojej głowie.
~Nie tym się martwię.~ odpowiedziałem ~Tylko dzisiejszą grą.~
~Poradzimy sobie. Ja mam wiedzę a ty moc. Ty tylko musisz mi zaufać.~
~Ufam ci, ale powiedz mi kim tak naprawdę jesteś, że nawet Nina cię nie słyszała?~
~Wkrótce się dowiesz, obiecuję.~
~Dobra.~
Koń nie leciał za szybko, więc mogłem sobie pozwolić na tę rozmowę. Ale gdy tylko skończyłem, (Czy on to jakoś wyczuł?) natychmiast zaczął szarżować. Złapałem się jego grzywy, lecz po chwili, gdy nabrałem pewności, wyprostowałem się i tylko lekko trzymałem się włosia pegaza. Czułem się jak wolny ptak. Czułem się tak też, gdy nurkowałem w morzu lub jeziorze. Wtedy było tak samo. Tylko nie smagał mnie szalenie pędzący wiatr. Szybowałem w powietrzu. Nie było mi zimno, ani gorąco, wręcz idealnie. Nagle świat wywrócił się do góry nogami. Niebo zamieniło się miejscami z ziemią, ale trwało to tylko chwilkę. Chwilę później znów było normalnie, a ja zorientowałem się, że zrobiliśmy beczkę. Nawet fajnie, lecz trochę się bałem. Pegaz mógł mnie jakoś uprzedzić. Nie wiedziałem jak, ale mógł. Spoko, chce rozmawiać z koniem. To wcale nie dziwne.
~No nie? Wielu ludzi uważa, że dziwne jest rozmawianie ze sobą.~
~Dzięki za pocieszenie. A tak w ogóle ty wiesz co to sarkazm?~
~Tak, a co?~
~Nie, nic.~
Leciałem dalej. W końcu znużyło mnie oglądanie chmur od góry. Piękny widok, ale można się znudzić. Pegaz jakby to wyczuł, więc zaczął schodzić do lądowania. No, może to było za dużo powiedziane. Najpierw złożył skrzydła, później zapikował jak orzeł lecący na swoją ofiarę, a pod koniec łagodnie, z lekkim ślizgiem, wylądował przed budynkiem Stajni, depcząc przy tym. Podbiegł do drzwi.
- I co? Było aż tak źle? – dobiegła do mnie Łucja.
- Nie, było gorzej. – spojrzała na mnie krzywo – Żartuje.
- Zwiemy go Złotoskrzydłym. Chyba domyślasz się dlaczego.
- Tak. Masz mnie za kompletnego głupka, czy jak?
- Nie, no co ty. Daj odprowadzę go.  – gdy wziąłem swoją dłoń, pegaz od razu zrobił się taki, jakim widziałem go w stajni. Markotny, pozbawiony sensu życia.
- Poczekaj chwilę. W locie miałem wrażenie, że on mnie słyszy i rozumie.
- Czasem tak jest. Jeśli przyzwyczaisz się do niego, to może i ty zaczniesz go rozumieć.
- Dobra, to ja lecę.
Po jeździe na pegazach, poszedłem na zajęcia ze strategii. Nie brzmiały zbyt zachęcająco. Gdy wszedłem do Głównego Domu, zostałem skierowany na pierwsze piętro. Trafiłem na obmyślanie strategii na dzisiejszą Bitwę o Tron. Na moje nieszczęście byli to sojusznicy. Na nieszczęście, bo nie dowiedziałbym się nic z ich taktyki, czego nie powinienem wiedzieć.  Poszedłem do okna. Z niego był dobry widok na górę. Uznałem, że to Smocza Góra. Była straszliwie wysoka. Nad nią latały smoki. W sumie to ich nie widziałem, ale potrafiłem zobaczyć, przez gęstą mgłę, latające sylwetki, więc pomyślałem, że to smoki. Gdy zajęcia się skończyły nie wiedziałem absolutnie nic z naszej strategii. No cóż. I tak nie zamierzałem robić co mi będą kazali. Bywa.
Skierowałem się do jadalni. Szedłem szybko, głowę ukryłem w kapturze bluzy. Po prostu chciałem być sam. Co to były za wersy? Pułapki. One muszą oznaczać te w Labiryncie Arcymaga. Co to był za krąg. Czy to oznaczało, że to ja jestem Smoczym Synem? Skoro tak, to czy będę w stanie zjednoczyć moc Siedmiu Smoków? Czy jako Smoczy Syn będę potężniejszy od Władcy Kluczy, Władcy Wzroku i tak dalej? Jeśli jestem nim, to czy mogę być też Arcymagiem. Jedno jest pewne. Jeśli Adam zostanie Arcymagiem, a ja magiem Pięciu Smoków, muszę pomóc Adamowi w poszukiwaniu atrybutów. To się przecież liczy. Nie liczy się jak, ale mu pomogę.
~Halo, jesteś tam.~ zawołałem głos.
~Tak. Mógłbyś nie przerywać rozmyślań? Bardzo lubię, gdy mag prowadzi takie myśli. Naprawdę.~
~Czy tym sposobem na pomoc Nickowi jest magia bogów?~
~I tak, i nie. Nie użyjemy magii bogów, jeżeli tylko nie będzie niezbędna. Ale sądząc po przeciwnikach, będzie potrzebna.~
~­Aha. Dzięki za pocieszenie mentalne.~
~No co? Mówię tylko prawdę. To jeszcze zależy od ilości przeciwników.~
Wszedłem do jadalni. Wziąłem talerz od cyklopa. Usiadłem przy pustym stole, gdzie wczoraj był Nick. Zjadłem szybko swój obiad, oddałem talerz i odszedłem z jadalni. Szedłem wzdłuż rzeki, a po chwili ujrzałem jezioro. Podszedłem i kucnąłem na brzegu. Dotknąłem palcami wody. Poczułem się żywszy. Po drugiej stronie jeziora zobaczyłem tak samo przycupniętego Nicka. Podszedłem do niego i szturchnąłem go w ramię. Żadnej reakcji. Drugi raz, ale mocniej. Znów zero reakcji. Już przymierzałem się do trzeciego szturchnięcia, ale głos odezwał się.
~Czekaj. Zaklęcie unieruchamiające. Nie wzywaj Ikara. Ten wysiłek może mu zrobić trwałą krzywdę. Ale jak ty to zrobisz to nie poczujesz nawet, że coś ci ubyło z magii.~
~Powiedz jak mam to zrobić.~
~Więc. Zaczerpnij mocy. Trochę więcej, niż na pociski. Zrób z niego mgłę. O właśnie tak. Teraz popatrz magią. Co widzisz?~ nie wiedziałem jak to zrobiłem, ale popatrzyłem magią.
~Wokół Nicka znajduje się taka sama mgła jak moja, tyle, że srebrna.~
~Dobrze. Teraz zacznij powoli wypuszczać mgłę w kierunku Nicka.~
~A inkantacja?~
~Zdradza twoje zamiary. Lepiej od początku nauczyć się kierować samą wolę bez pomocy. Dobrze powoli.~ czułem, jak magia przechodzi na Nicka. Ku mojemu zdumieniu nie zacząłem się pocić. Nie czułem nawet zmęczenia. Po chwili magia oplatająca Nicka ustąpiła mojej. Tamta zapadła się w nicość, a ja złapałem spadającego Nicka.
- Co się stało? – zapytał się mnie.
- Zaklęcie unieruchamiające.
- Aaa … A kto je zdjął.
- Yyy … Nina, ale poszła na obiad. – wymyśliłem na poczekaniu. Nie mogłem mu powiedzieć, że ja, bo mógłby zacząć się śmiać, mógłby mi nie uwierzyć, albo mógłby zacząć się pytać, skąd znam zaklęcie zdejmujące unieruchomienie. W sumie mógłby zapytać się, czy Niny nie wyczerpało to zaklęcie. Tak jakby czytając mi w myślach zapytał się. – A czy Niny nie powinno wyczerpać to zaklęcie?
- Słuchaj. Ja je zdjąłem, ale nie pytaj się więcej o nic, bo chcę mieć jeszcze jakieś swoje sekrety. Nie tyle chodzi o to, tylko o to, że nie mogę ci powiedzieć.
- Dobra. Spoko, jak nie chcesz, to nie mów. Ale Niny nie wyczerpałoby zaklęcie zdjęcia. Taka podpucha. Która godzina?
- Dwunasta trzydzieści.
- Idziesz na obiad?
- Jadłem już.
- Czyli nie chcesz iść?
- Nie. Posiedzę sobie tutaj.
- Dobra, jak chcesz. Spotkamy się później.
- Jak to?
- Podczas Bitwy o Tron. Magowie Aresa zawsze dręczą nowych, a zapewne widzieli jak ze mną rozmawiasz, czyli najpewniej zagonią nas do kręgu i będą okładać.
- A. To fajnie.
- Jak dla kogo. To ja lecę.
- Do zobaczenia. – usiadłem na trawie. Skąd mam tyle mocy? Skoro Ikar zemdlał, to czemu nie ja? Tak samo, jak wtedy, kiedy dotknęło mnie zaklęciem. Dlaczego wtedy zaklęcie zadziałało na Ninę, a nie na mnie? Szturchnięcie w ramie. Natychmiast podniosłem tarczę. Wstałem i popatrzyłem na napastnika. Była to Nina. Masowała sobie trzy palce. Opuściłem tarczę.
- Przepraszam. Nie wiedziałem, że to ty.
- Nic się nie stało. Przynamniej wiemy, że potrafisz szybko podnieść tarczę. Widziałam jak zdejmowałeś zaklęcie z Nicka. To było niesamowite! Nawet się nie zmęczyłeś. Nie powinieneś tego robić. Mag z twoją mocą przy takim zaklęciu umarłby z wycieńczenia. Czyli, że jednak nie masz tak małej mocy, jak mówił Folos. Po zniesieniu zaklęcia, podniosłeś jeszcze tarczę, a to już coś. Widziałeś Ikara, co się z nim stało. A on ma większą moc, niż rzekoma twoja. Folos musiał się pomylić. Daj rękę. – zrobiłem jak kazała. Wpuściłem ją do swego umysłu. Przeszła przez mój organizm odnajdując źródło mocy. I znowu. Fala zaskoczenia, niedowierzania. – To niemożliwe. – puściła rękę – Przecież sama widziałam jak zdejmowałeś z Nicka zaklęcie. Do tego bez zaklęcia, tak jakbyś to robił od stuleci co najmniej. Natychmiast trzeba powiadomić Folosa.
- Może teraz ci powiem, że jak przyjmowałem far Klucznika, to widziałem krąg z siedmioma częściami.
- To może nawet nie mieć znaczenia w tej sprawie. Idziesz ze mną.
- Dobra. I znowu do jadalni.
- Nie narzekaj, tylko biegnij. – biegliśmy wzdłuż rzeki.
Gdy podbiegliśmy pod Arenę, zatrzymała się i dysząc pokazała mi znak przerwy. Ja też byłem zmęczony tym ciągłym bieganiem gdzieś tam i z powrotem. Chwilę odpoczęliśmy, a później przytruchtaliśmy do jadalni. Przeszukaliśmy cały pawilon, ale nie znaleźliśmy Folosa. Przebiegliśmy do stajni. Znaleźliśmy go znieruchomiałego przy wejściu do budynku.
– Trzeba go odczarować. Ja się tym zajmę.
- Nie. – powiedziałem – Jeśli się wyczerpiesz nie będę wiedział co zrobić, ani co mu powiedzieć. Ja to zrobię. – nie czekałem na sprzeciw.
Nabrałem mocy, przemieniłem ją w magiczną mgłę. Popatrzyłem magią. Na Folosa zużyto znacznie większą ilość magii. Zaczerpnąłem więc jeszcze trochę. Powoli i ostrożnie zacząłem wypuszczać mgłę. Czułem się trochę słabszy wraz z opuszczaniem mgły. Poczułem dotyk na ramieniu. Odwróciłem się. Nina trzymała ręce na moich barkach. Czułem jak dodawała mi mocy. Czyli, że zauważyła jak słabnę. Dziwne osłabienie było malutkie. Sam ledwo to poczułem, ale Nina je zauważyła. O tym później. Gdy cała zła magia opadła, Władczyni Kluczy puściła moje barki, a Folos się zachwiał.
- Co się stało? – zapytał się z pocieraniem potylicy.
- Zaklęcie unieruchamiające. – odpowiedziałem.
- Kto je zdjął?
- Łukasz. – wypaliła córka Zeusa.
- Niemożliwe, nawet jeśli dałabyś mu całą swoją moc, powinno to was wyczerpać,
a ponad to on nie powinien umieć zdejmować tak potężnych zaklęć.
- Wsparłam go tylko trochę, ale to dlatego, że podczas obiadu wykonał dwa takie zabiegi. Oprócz ciebie, odczarował Nicka, ale wtedy był sam.
- Niemożliwe. – powtórzył centaur – To doprawdy niemożliwe.
- A jednak. – powiedziałem.
- Idźcie na zajęcia. Później porozmawiamy. – i odgalopował w dal.
- Jak myślisz, dokąd on poszedł? – spytałem.
- Tak naprawdę to nikt tego nie wie.
- Jak brzmią dalsze wersy przepowiedni?
- Nie mogę ci tego powiedzieć.
- A może to ma jakiś związek z tym, co się teraz dzieje.
- Może, ale nawet jeśli nie pozwoliłby ci poznać jej wersów.
- On, czyli?
- Miecz Króla Smoków.
- Ten, który leży na strychu w stajni?
- Tak, ten. A ty skąd wiesz, gdzie on leży?
- No bo wiesz… - założyłem ręce za plecy – Tak się jakoś złożyło, że czekając na rozpoczęcie ujeżdżania pegazów tak całkowicie przypadkowo znalazłem się tam.
- No i czy on coś ci powiedział?
- No, w sumie to tak.
- Co dokładnie. To może być ważne.
- ,,I ty dziecię morza pułapek się strzeż,” – westchnąłem - ,,One czyhają wszędzie, wśród przyjaciół też. Jeden z nich zdrady się dopuści, a duch walki nigdy go nie opuści.”
- Niedobrze. Najpierw za pierwszym razem przyjmuje ci się talent, Folos odkrywa, że tak naprawdę masz bardzo mało mocy, przepowiednia też nie najlepsza, zdrajca jest
w obozie, a ktoś poluje na wszystkich, z którymi się zadajesz.
- No, dokładnie. A czy możliwe jest, żeby przepowiednia dotyczyła Nicka?
- Nie, raczej nie.
- No to mamy problem. Oznacza to, że to ja jestem Smoczym Synem.
~Pomocy!~
- Słyszałaś?
- Ikar! Głos dobiegał z pod Areny. Biegiem. – po tych słowach pobiegliśmy pod Arenę. Syn Ateny stał pod wejściem do kręgu.
- Czekaj. To się układa w pewien wzór. Masz mapę obozu? – podała mi ją - Patrz Stajnie, Arena i jezioro. Do krzyżyka brakuje jeszcze jednego punktu. Fort.
- Masz rację.
- Co jest symbolem Stowarzyszenia Mrocznego Księżyca?
- Symbolem?
- No, wiesz, takim znakiem rozpoznawczym, tak, jak piorun od razu kojarzy się
z Zeusem, trójząb z Posejdonem i tak dalej.
- A, kwadrat z wyrysowanymi przekątnymi. – gdy tylko to powiedziała, dostrzegła powagę sytuacji.
- A co jeśli, na przykład to zaklęcie nie jest rzucane przypadkowo?
- Myślisz, że Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca zostawia jakieś cząstki swojej mocy, a później uruchamiając je wytworzą swój symbol?
- Właśnie tak myślę.
- Ale co im to da?
- Osłabią nasze morale? – długo zastanawiałem się nad tym pytaniem, ale potem dopowiedziałem – Mają tam Kluczników?
- Jasne, mają wszystkie rodzaje talentów, jakie posiadamy my, a nawet więcej.
- Jak to więcej?
- O tym później. Co odnośnie Kluczników?
- Jak działa portal Klucznika?
- Jeśli chce się przenieść sam, to tylko znika i pojawia się w innym miejscu. Jeśli jednak chce przeteleportować więcej niż jedną osobę, musi otworzyć portal. Ale granice naszego obozu nie przepuszczą Kluczników z zewnątrz.
- Tak, ale jeśli symbol ich grupy znaczy coś więcej, niż tylko kwadrat? Na przykład otworzą tu portal, który da im taką moc, aby przekroczyć granice obozu?
- Fakt, o tym nie pomyślałam.
- Jest coś jeszcze. Skoro tu może być zdrajca plus ktoś z Stowarzyszenia…
            - Mówimy na nich Wysłannicy Mrocznego Księżyca.
- Dobrze, no więc jeśli jest tu zdrajca plus Wysłannik Mrocznego Księżyca, to zapewne grupa wie, że wszyscy magowie będą uczestniczyć w Bitwie o Tron. Jeśli się tu przeniosą niezauważenie, unieruchomią kogoś i otworzą portal, mogą…
- … wytworzyć mocną tarczę, która zamknie nas wszystkich na Polu Fortu. A ponad to dzisiaj jest dla nich odpowiedni dzień na wykonanie takiej tarczy. Dzisiaj jest zaćmienie Księżyca.
- No to mamy przekichane. A poza tym tarcza może być nieprzekraczalna dla Kluczników?
- Oczywiście. Ale trzeba to odpowiednio rozegrać.
- Jak?
- Żeby wytworzyć taką tarczę potrzebna jest nieziemska moc.
- Ile oni mają atrybutów?
- W sumie? Trzy. Egidę Ateny, Pierścień Plutona i Koronę Ozyrysa. Mogą mieć jeszcze paręnaście innych, o czym możemy nie wiedzieć. Nie mamy Władcy Wzroku.
- Jak to nie macie?
- Żaden nie został wybrany, żaden nie ma odpowiedniej mocy.
- Ale, gdy atrybuty się wyładują, nie będą mogli ich ponownie użyć, tak?
- No właśnie, nie. Magia się odnawia. Tak jak nasza. Mogą ich używać w nieskończoność, a jeśli mają kogoś, kto potrafi ładować artefakty, to mamy przekichane.
- Ładować artefakty?
- Potrafią to bardzo potężni magowie, którzy otrzymali trochę magii od magicznych stworzeń. Nie tracą oni magii i mogą ładować magiczne przedmioty samym dotykiem. No, nie tracą magii w sensie kiedy ładują przedmioty, ale normalnie mogą się wyczerpać. Lecz aby ich wyczerpać, potrzeba nie lada wysiłku. Oni potrafią na przykład dwadzieścia razy odczarować zaklęcie unieruchamiające, a nadal nie będą zmęczeni.
- To fajnie być takim magiem.
- Ale trzeba otrzymać magię od magicznego stworzenia. Ono musi ci dać swą magię dobrowolnie. Ponad to nie było jeszcze w historii takiego maga. Znamy tylko takie przekazy, które mówią, że tak da się zrobić. A wracając do tematu. Nie mamy także Władcy Śmierci oraz Władcy Iluzji. I dalej. Co im może dać to, że będziemy zamknięci w tarczy?
- No nie wiem. Mogą nas unieruchomić, a później znajdą wszystkie atrybuty przed nami, opanują magię bogów i zniszczą świat. Na przykład.
- No nie wiem. Nie, na pewno nie. Dla zwykłych Kluczników taka tarcza może być nieprzenikalna, ale istnieją trzy osoby, które potrafiłyby przebić się przez tą tarczę.
- Kto?
- Władca Kluczy, czyli ja, Arcymag, czyli Adam oraz Smoczy Syn, najprawdopodobniej ty. Teraz nauczę cię otwierać portale, bo to ci może pomóc w dzisiejszej bitwie.
- Ok.
- Daj mi rękę. – podałem jej dłoń. Po chwili poczułem znajome bzyczenie.
~Weź trochę mocy. Tyle samo jak na pocisk. Dobrze, tyle wystarczy. Uformuj z niego okrąg widoczny tylko dla ciebie. Dobra. Teraz nadaj mu kolor jakikolwiek chcesz.~ nadałem mu z bliżej niewyjaśnionych powodów kolor granatowy. Wokół portalu zaczęły latać małe kuleczki koloru przejścia. ~Teraz pomyśl o miejscu, w którym chciałbyś się znaleźć. Musi być ono w obozie. Granice nie przepuszczą cię dalej.~ pomyślałem o drugim brzegu Areny. ~Teraz ,,wepchnij” to miejsce w ramy portalu. O tak. Otwórz oczy.~ gdy je otworzyłem, nie zobaczyłem żadnego portalu.
- Zobacz magią. – podpowiedziała Nina. Popatrzyłem. W miejscu, gdzie w mojej głowie stał portal, tam znajdowało się przejście. – Nikt go nie zobaczy oprócz ciebie. Przejdź przez niego. – przeszedłem, poczułem jak mnie coś ściska w żołądku i znalazłem się na drugim końcu Areny. – Teraz wróć tu! – krzyknęła. Wróciłem i znów stałem obok Władczyni Kluczy. – Dobra. Teraz drugi rodzaj portali. Nie zamykając go dodaj do niego mocy. – pociągnąłem ze źródła, podniosłem rękę z rozcapierzonymi palcami, poczułem prąd pędzący po ręce, a po chwili portal stał się całkowicie widoczny. – Teraz każdy może przejść przez portal.
- Jest jakiś sposób, by zablokować portal?
- Przykro mi, ale nie ma. Spadam.
- Dobra, ja poćwiczę.
- A, jeszcze coś. To dla ciebie. – podała mi naszyjnik z kluczykiem.
- Co to jest?
- Symbol Klucznika. Nie będą się ciebie pytać jaką masz profesję. Daj, zawieszę. On będzie kierunkował twą moc Klucznika. – zawiesiła mi na szyi Symbol Klucznika. Popatrzyłem jej na szyję.
- Dlaczego ty takiego nie masz?
- Mam, ale ciut inny. – pokazała mi naszyjnik z zawieszonym kluczem. Nie był to taki jakiś zwyczajny klucz. Zamiast górnej części był portal, a część, która otwiera drzwi została powykrzywiana jak korkociąg.
- Czemu jest taki dziwny?
- Tobie chyba mogę powiedzieć. Każdy Władca zamiast wisiora ma klucz do pomieszczenia z atrybutami, które posiadamy. Ja mam taki, jak widzisz. Władca Śmierci zamiast Czaszki ma Kość. Władca czasu zamiast Zegarka ma Wskazówki. Władca Wzroku zamiast Oka ma Oko Horusa. Władca Życia zamiast plusa, takiego, jaki mają karetki, ma Anch. A Władca Iluzji, zamiast Tornada ma Wzburzoną Falę. Ale Symbol Iluzji ostatnio nam zaginął.
            - Jak to zaginął?
            - Każdy Symbol jest w specjalnej gablocie czekając na nosiciela. Czternaście lat temu po prostu zniknął. Teraz nie wiadomo gdzie jest. Oczywiście każdy Symbol wybiera nosiciela. A nosiciel wybiera Symbol. Na szczęście pięć pozostałych mamy, ale nie możemy się teraz dostać do pomieszczenia z atrybutami. Potrzebne jest wszystkie sześć symboli.
            - To dlaczego na szczęście?
            - Wiemy, że Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca nie ma pięciu pozostałych. Czyli, że wszystkie atrybuty, które my mamy są bezpieczne. Dwa Symbole są w gablotach, a pozostałe nosimy: ja, Ikar i Nick.
            - Kto jest kim?
            - Ja, Władcą Kluczy, Ikar Władcą Czasu, a Nick Władcą Życia.
- A to pewnie kolejny powód dla którego magowie Aresa go nienawidzą.
- Dokładnie.
- Wiesz co, może się jeszcze dzisiaj dostaniesz do pomieszczenia z atrybutami.
- Jak? – wyciągnąłem mój Symbol ze wzburzoną Falą – Skąd go masz?
- Uwierzysz, że dostałem na trzecie urodziny?
- Tyle już dzisiaj widziałam i słyszałam, że uwierzę ci we wszystko. – odpiąłem wisior
i podałem go Ninie. Ona zacisnęła mi pięść i odepchnęła od siebie moją rękę. Zaskoczony popatrzyłem na nią, a ona powiedziała… - Zatrzymaj go. Tobie bardziej się przyda niż mnie.
A ponad to, ma to znaczenie strategiczne. Gdy dzisiaj będą starali się nas uwięzić, nie znajdą w gablotach trzech Symboli, tylko dwa. A jeśli będą nas przeszukiwać u ciebie go na pewno nie znajdą. Nie będą cię przeszukiwali. Wysłannik Mrocznego Księżyca na pewno słyszał, że masz strasznie małą moc. Nikt nie powierzyłby ci Symbolu. A oprócz tego Symbol cię wybrał.
- Skąd wiesz?
- Gdybyś nie był właściwym nosicielem, albo nie miałbyś już Symbolu, albo nie rozmawialibyśmy tu sobie tak spokojnie.
- Aha. Rozumiem. Ale skoro Symbol się przyjął, to nie powinno znaczyć to tego, że jestem Władcą Iluzji.
- Nie teraz czas na takie gadanie. Pamiętaj, że nie możemy nikomu o tym powiedzieć. To musi być tajemnica. Teraz już chyba jest później. Pójdziemy do Folosa, opowiemy mu o możliwych planach Wysłanników Mrocznego Księżyca, ale mu nie mów o Symbolu Iluzji. Gdyby go przepytywali myślowo, mogliby odczytać, że to jednak ty masz ten brakujący element. Lepiej będzie, gdy każdy pomyśli, że to zginęło.
- Dobra. Jak myślisz, gdzie on może być teraz?
- Główny Dom. – na szczęście Dom był w miarę blisko Areny. Dobiegliśmy do werandy, obiegliśmy ją szukając wejścia, a gdy je znaleźliśmy, wspięliśmy się po schodach
i wpadliśmy do gabinetu centaura. Opowiedzieliśmy mu całe, zmodyfikowane zajście tuż po jego odgalopowaniu. Umiał słuchać. Nie przerywał, ale czułem, że po opowieści zasypie nas toną pytań.
- Miejmy nadzieję, że wasze przypuszczenia się nie sprawdzą. Wiem, że mogą oni mieć Symbol Iluzji. Jeśli dostaną się do pomieszczenia z Symbolami, zdobędą jeszcze Śmierci i Wzroku. Gdy wasze przypuszczenia się sprawdzą, zdobędą jeszcze Czasu, Kluczy i Leczenia. A to znaczy, że już po grze.
- Nie koniecznie. – zauważyła – Nie będą mieli jeszcze ukrytych atrybutów.
- Czekaj! – krzyknąłem.
- Co?
- Nie zdjęliśmy zaklęcia z Ikara.
- Racja. Przepraszamy cię Folosie, ale musimy zdjąć jedno niepożądane zaklęcie.
- Pójdę z wami. – zaproponował centaur – Muszę zobaczyć, jak Łukasz zdejmuje zaklęcie unieruchamiające.
- Dobra. To idziemy. – powiedzieliśmy równo z Niną. Przeszliśmy przez Główny Dom, obeszliśmy werandę i skierowaliśmy się w stronę Areny. Podeszliśmy do Ikara. Zaczerpnąłem mocy, zmieniłem ją w mgłę, a później zacząłem ją wypuszczać. Gdy skończyłem, zaczęło mi robić się słabo. Upadłbym na twarz, gdyby syn Ateny mnie nie złapał. Straciłem przytomność.
Następnym, co poczułem był zapach sterylnego szpitala i wielki głód. Postanowiłem sprawdzić swoje źródło mocy. Zostało powiększone. Sporo powiększone. I o dziwo pełne. Czułem się tak, jakbym nie wykonał żadnego zaklęcia. Otworzyłem oczy. Na moim łóżku, siedziała ze zmartwioną miną Nina.
- Halo. – powiedziałem, a córka Zeusa podskoczyła – Jest tam kto?
- Łukasz! – z krzykiem na ustach rzuciła mi się na szyję i mocna przytuliła – Za żadne skarby nie rób mi tego więcej. Wiesz, jak się o ciebie martwiłam?
- Nie, nie wiem. I chyba nie chcę wiedzieć. A ponad to, człowiek nie może sobie po prostu zemdleć? Ile mnie nie było?
- Tak z dwie godziny. Zemdlałeś po zakończeniu zaklęcia. Za godzinę zacznie się Bitwa o Tron.
- A dobra, pamiętam. Co się działo, kiedy mnie nie było?
- Zanieśliśmy cię tu, a później rozmawialiśmy z Folosem i Ikarem o naszym odkryciu. Już wiedzą, że mieliśmy rację.
- Złapali Wysłannika albo zdrajcę?
- Nie. Musimy przygotować się na najgorsze. Jest coś, o czym jeszcze ci nie powiedziałam, ale uprzedzam, że sama dowiedziałam się tego przed chwilą. Każde miejsce ukrycia atrybutu ma swoich strażników w postaci potworów. Ujawniają się one tylko wtedy, gdy ktoś wejdzie do pomieszczenia z atrybutem. Kiedy ty spałeś, poszła ogólna myśl, że ktoś zdobył Uas[1] Seta. Zakładamy, że to Wysłannicy Mrocznego Księżyca. A skoro zdobyli ten atrybut, tarcza nie będzie przekraczalna dla nikogo, bez wyjątków. 
- Czyli, że już przegraliśmy.
- No właśnie.
~Jest sposób.~ powiedział głos w mojej głowie.
~Ale jaki?~ zapytałem
~Nie teraz.~ odpowiedział ~Jak będziesz sam.~
~Dobrze. Ufam ci.~
- Co jest? – zapytała Nina.
- Co? – odpowiedziałem.
- No bo przez chwilę byłeś nietomny. Patrzyłeś się tylko w przestrzeń, nie zaprzątając sobie głowy mruganiem. Gdyby nie to, nie poznałabym, że coś jest nie tak.
- A nie, nic mi nie było. – spróbowałem wstać. Przeszył mnie ból w dolnej części pleców, ale wstałem.
- Powinieneś leżeć.
- Ale nie mogę. Za godzinę zacznie się Bitwa o Tron, a każdy musi tam być, a ja nawet nie jestem przygotowany.
- Wiem, ale jeszcze się nie zaczęła, a ponad to, nie każdy musi za pierwszym razem wygrywać.
- Nie chcę leżeć. – zachowałem się jak dziecko. Założyłem ręce na pierś i wstałem.
            - Ja nie mogę cię zmusić. Ale wiem kto może. To dla twojego dobra. Dorota! – podeszła do nas wysoka brunetka o zielonych oczach – Łukaszu, to jest Dorota. Córka Hermesa. Ma potężną moc. Już. – poczułem, jak coś przygważdża mnie do łóżka.
~Przyda ci się pomoc, tak?~
~Jakbyś mógł.~
~Od tego tu jestem. Pociągnij mocy. Popatrz magią. Utwórz płachtę, równomiernie rozkładając energię. Przykryj tym tarczę Doroty. Powinno zadziałać. Gdy to zrobisz, szybko utwórz portal i przenieś się pod jezioro.~ zrobiłem jak mi kazał. Poczułem, jak nacisk się zmniejszał. Potem zaskoczenie na twarzach reszty, pomachałem im i byłem przy brzegu jeziora. Chwilę później pojawiła się koło mnie Władczyni Kluczy z pielęgniarką.
- Jak? – zapytały obie na raz.
- Tak. – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się.
- Chociaż jestem Władcą Kluczy, nie umiem tak szybko posługiwać się  portalami.
- No, cóż, bywa i tak.
- Chyba nie zaciągnę cię już do łóżka, prawda?
- Tak.
- Ale jedno pytanie. – powiedziała Dorota – Jak zdjąłeś z siebie to zaklęcie, jeśli jest ono nie zniszczalne?
~Popisałeś się.~ odezwał się głos.
~Dzięki, teraz będę musiał odpowiadać na pytania.~
~Nie ma za co?~
~Wiesz co to sarkazm?~
~Uwierz, wiem więcej niż ty.~
~Kim ty jesteś?~
~Wkrótce.~
- Hej. – córka Zeusa pstryknęła mi palcami przed oczami.
- Czego?
- To samo pytanie.
- Nie wiem. Naprawdę.
- To jak to zrobiłeś?
- Nie wiem.
- Dobra. Nie będę cię już więcej pytać. Niech to zostanie twoją tajemnicą, ale całe zdarzenie zostaje między naszą trójką.
- Dobra. – powiedziałem.
- Ok. – odpowiedziała Dorota – To ja już pójdę. Na razie.
- Do zobaczenia na Bitwie o Tron. – kiedy tylko córka Hermesa oddaliła się, Nina powiedziała – Nie powinieneś wywyższać się swoimi zdolnościami. Na to czas będzie dzisiaj o siedemnastej. Popiszesz się czymkolwiek chcesz. Ale zaczekaj. Coraz więcej osób wie o tym, że jesteś lepszy niż wszystkim się wydaje. Jeśli dotrze to do zdrajcy, to mogą przeszukać i ciebie. Rozumiesz powagę sytuacji?
- Tak, przepraszam już nie będę. – powiedziałem głosem grzecznego dziecka – Ale nie zaganiaj mnie już więcej do leżenia.
- Dobra. Pozostaje kolejna kwestia do omówienia. Jutro z samego rana pasuje wyruszyć w poszukiwaniu Insygni Ra. Skoro wiemy, gdzie się znajdują, bez sensu byłoby czekać. A teraz Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca ma Uas Seta, a więc my musimy zdobyć atrybut ze Smoczej Góry. Zapewne mają jeszcze inne, ale priorytetem, na razie, jest zdobyć to. Która godzina?
- Za piętnaście. 
- To choć na zbiórkę. Trzymaj się mnie, a nic nie powinno ci się stać.
- Dobra. Chcę się jeszcze tylko dowiedzieć kto ma berło.
- Przeciwnicy. Musimy się nieźle napracować, żeby przejąć władzę nad fortem, ale
i tak się nie uda.
- Jakieś zasady?
- Nie ranić śmiertelnie, żadnych eliksirów. Rada. Korzystaj z talentów. Wszystkich.
- Dzięki za radę.
- I pamiętaj. Nie idź do Nicka. Proszę cię. - I tak do niego dotrę. Jak nie po dobroci, to mnie zagonią. pomyślałem.
- Ok. Ale wiesz jak to ze mną jest. Dostanę jakiś miecz? – zapytałem podekscytowany.
- Cały ekwipunek. Na zbiórkę. – doszliśmy pod pole fortu. Nie spieszyliśmy się zbytnio, więc wszyscy byli już ustawieni wokół Folosa. Stanęliśmy na obrzeżach, ale i tak słyszeliśmy go tak, jakby stał tuż koło nas.
- Zasady znacie, więc nie będę wam ich przypominać. Weźcie zbroje i miecze! – nade mną, nagle, pojawiła się znikąd zbroja. Była brązowa, skórzana i nabijana ćwiekami. Powoli opadła w moje ręce. Idealna. Mój rozmiar, nie za ciężka. Ale czegoś mi brakowało. Miecza. Nie miałem skąd go wziąć. Przygalopował do nas Folos niosąc w rękach długą paczkę.
- Przyszło dziś rano. Nie ma nadawcy, ale ty jesteś adresatem. – odezwał się centaur – Nie chciałem zaprzątać ci tym głowy wcześniej, miałeś ciężki dzień. Trafiło to pod drzwi Głównego Domu. Nie wiadomo kto ją podrzucił. Uważaj. – rozpakowałem. W środku znajdował się szklany miecz. Ozdobiono go w Oczy Horusa. Jednak przy złączeniu rękojeści z głownią, znajdował się ogon smoka, który spiralą otaczał bezpieczną strefę. A zaczynał się on od górnej części trójzębu. W pudełku znajdowała się jeszcze skórzana pochwa na broń.
~Upominek. Weź go.~ odezwał się głos.
~Dobrze.~ odpowiedziałem ~Dzięki.~
- Fajny miecz. – powiedziałem.
- Nazwij go. – powiedziała Władczyni Kluczy – Mój to Scriptorium. Portal. – wyciągnęła swój. Był wielkości mojego, ale koloru przejść, jakie wytwarzała jego właścicielka. W sumie fajny.
- Oculus. – odpowiedziałem – Pasuje.
~Nawet bardziej, niż myślisz.~ uśmiechnąłem się do siebie.
- Na miejsca! Za pięć minut zaczynamy! – powiedział Folos. Momentalnie połowa zbiorowiska zniknęła.
- Przeteleportowali się do fortu. – podszedł do nas Nick.
- Cześć. Jak tam charakterki?
- Masz zamiar pobić dziś rekord? – zapytał się głos za jego plecami. Był to czternastoletni chłopak, trochę mniejszy od syna Posejdona, ale bardziej napakowany. Miał zbroję koloru czerwonego, takiego samego jak oczy.
- Dlaczego nie na pozycji? – odgryzł się nasz kolega.
- Akurat dzisiaj dowodzi Starszy domku Aresa. I wszystkim dzieciom Aresa kazał dręczyć ciebie tego i twojego słabego koleżkę. – wskazał palcem na mnie.
- A spróbuj tylko. – powiedziała Nina.
- Dziewczyn nie biję.
- To tak jak ja.
 – O, widzę, że masz nowy mieczyk. Pokaż. – wyrwał mi Oculusa z ręki – Fajny. Skąd? Z ciucholandu?
- Mogę? – spytałem błagalnie Władczyni Kluczy.
- Ale coś dobrego i mocnego. – odpowiedziała.
~Coś dobrego i mocnego poproszę.~
~Utwórz portal do lochów fortu. Do jednej z cel. Tak wyglądają.~ zobaczyłem więzienną, ciemną celę ~Utrzymując portal weź trochę mocy. Dzieciak Aresa nie ma żadnej tarczy. Skieruj swą moc w jego stronę, ale nie tak jak pocisk. Tak, jakbyś chciał odszukać jego moc. Wyślij swoją do mózgu. Każ palcom się trochę rozluźnić, ale tak, żeby tego nie poczuł. Ok. Weź dwie kule energii. Trzeba to zrobić natychmiastowo, dwoma naraz. Jedną otwórz dla niego portal, a drugą rzuć w niego tak jak normalny pocisk bez efektów. Trzy, dwa, jeden … Już!  ~ wyrzuciłem obydwie kule w tych kierunkach. Miecz wypadł mu z ręki, a ja go złapałem. Momentalnie znalazł się w celi, a Nina krzyknęła:
- Zamknij portal! – przemieniłem go w kulkę magii i ją wessałem. Na chwilę przed tym, widziałem jak zamknięty rzuca we mnie pociskiem ogłuszającym. – Nic ci nie jest?
- Nie.
- Jak? – zapytał Nick – Taka kombinacja kosztuje dużo koncentracji i mocy, o wiele więcej niż ma przeciętny mag. A ponad to powinieneś stracić miecz.
- Jak to?
- No bo on trzymał go całą mocą. Gdy go pchnąłeś, miecz nie powinien mu wypaść. Chyba, że…
- Użyłeś Smoczej Magii. – dokończyła Władczyni Kluczy z przestrachem i fascynacją.
- Czego?
- Ludzie! – krzyknął Nick – On używa magii, której nie zna i nie powinien znać!
- O co ci chodzi?
- Smocza Magia… – wyjaśniła – ...pozwala na wchodzenie do umysłu człowieka
i kazanie mu zrobić czegokolwiek. Niewielu magów wie o jej istnieniu, a prawie nikt nie wie jak jej używać. Tylko Smoczy Magowie potrafili ją praktykować. Nikt jej nie użył od tysięcy lat. Ci czarodzieje żyli przed Panem wszystkich bogów, Panem wszystkiego, Jezusem Chrystusem.
- Kim oni byli? – zapytałem zaintrygowany.
- Pamiętasz, jak mówiłam ci, iż istnieją przekazy, że kiedyś istnieli czarownicy, którzy otrzymali cząstkę magii magicznych istot? Smoczy Magowie dostali ją od smoków. Znajdowali się oni na szczycie swych mocy. Przekraczali wszystkie granice wyobrażeń
o czarnoksięstwie.
- Rozumiem. Co mam robić podczas bitwy?
- Co chcesz. Fort jest niezdobyty.
- I co z tego?! To nawet nie próbujecie?!
- Nie ma sensu.
- Ja już ci pokażę ,,nie ma sensu”. – burknąłem cicho.
- Na miejsca! – zagrzmiał Folos – Gotowi! Start! – gdy tylko wbiegliśmy na pole, zorientowałem się, że podłoże nie jest z ziemi. Zostało wykonane z piasku! A Nina pobiegła dalej z … nami? O co tu chodziło?
- Co to jest? – zapytałem Nicka.
- Ares. – syknął przez zęby – Ruchome piaski. Chamskie. Nina! – zawołał, ale znalazła się poza zasięgiem jego głosu – Mamy przechlapane. Wyciągnij miecz.
- Po co?
- Trzy, dwie, jedna. – poczułem jak wznosi tarczę – Zero. – pojawiło się nagle znikąd dwa tuziny magów greckiego boga wojny.
- Witajcie. – powiedział z przesadnym, arystokratycznym akcentem najwyższy z nich – Miło mi cię znowu widzieć, Nick. A jak się nazywa twój kolega?
~Graj na czas.~ powiedział telepatycznie syn Posejdona.
- Łukasz. – powiedziałem z nieukrywanym obrzydzeniem dla rozmówcy – Nie wiesz, że czasy królów w Polsce dawno już minęły?
- Ha. Cięty język. – odwrócił się do nas plecami – Bombardować. – zobaczyłem serię pocisków sunących ku nam – Fajnie? – rzucił jeszcze przez ramię – Znieważyłeś jednego
z nas, a teraz my znieważymy ciebie.
~Ile mamy czasu.~ zapytałem czarnowłosego chłopaka.
~Pół godziny do piętnastu minut.~ odpowiedział.
~Ile potrzebujesz czasu?~ powiedziałem do głosu.
~Mogę działać już teraz. Powiem ci jak blokować i przesuwać portale. Żeby przemieścić przejście, trzeba tylko go ,,pchnąć” jak kulę. Gdy potrzebujesz go zablokować, nałóż na niego barierę od strony, którą chcesz unieruchomić. Można wejść, ale nie można wyjść. Kiedy powielasz, ,,wpychasz” miejsce, do którego docierasz w kilka dziur.~
~Dzięki.~
- Nick! Mam pomysł!
- Jaki?
- Strzelaj we mnie najpotężniejszym atakiem, jaki masz!
- Dlaczego?
- Zaufaj mi! Strzelaj! – i strzelił. Nie wiem jakie dokładnie uderzenie we mnie wysłał, ale czułem, że mocne. Tuż przed tym, jak bomba we mnie trafiła, otworzyłem bramę, skopiowałem ją od drugiej strony i skierowałem w atakujących. Nałożyłem tarczę na nie. Tak oto jeden pocisk trafił w dwudziestu czterech napastników.
~Pora na magię bogów.~ odezwał się.
~Prowadź.~
~Mogę powiedzieć ci tyle, że jesteś synem greckiego boga. Możesz używać tylko mocy swego ojca. Powiedz Nickowi, żeby opuścił tarczę, a gdy to zrobi, powiedz: Ego voco potestatem Posejdon. Pomogę ci opanować twoje uczynki. Ten rodzaj magii to tak jakby super tryb twojej mocy. Zwiększy się ona parokrotnie, będziesz mógł używać wiedzy i umiejętności boga morza. Gotowy?~
- Nick! Opuść tarczę!
- Czemu?!
- Zaufaj mi!
- Dobra! – poczułem, jak ona słabnie. Pora na mnie. pomyślałem.
- Ego voco potestatem Posejdon.
- Nie. - usłyszałem krzyk towarzysza. I to słyszałem jako ostatnie. Później nie czułem nic. No, może ból głowy.
~Chcesz zobaczyć?~
            ~Pokaż.~
Ujrzałem Pole Fortu, a na nim dziesięciometrowego, niebieskiego, świecącego olbrzyma. W samym środku znajdowałem się ja! Moje oczy błyszczały błękitnym blaskiem. Jak ja wyglądałem? Ale nie będę teraz o tym rozprawiał. Olbrzym nie posiadał twarzy, same rysy. Miał wielki bary, umięśnione ramiona i klatkę piersiową. Gdy go widziałem, wysyłał cyklon w stronę magów Aresa, a Nick siedział mu na ramieniu.
            ~Pora wracać.~ odezwał się głos.
            ~Jak go kontrolować?~
            ~To twoje ciało. Kieruj nim.~ będąc już w swoim ciele, odwróciłem głowę w stronę syna Posejdona.
            - Idziemy do Fortu? – zapytałem swoim głosem.
            - Umiesz to kontrolować?
            - Jasne.
            - To idziemy. – przebiegłem przez całe pole.
Fort został zbudowany jako wysoki na dwadzieścia metrów budynek, cały z obsydianu (jeszcze upiorniejszego po zmroku). Nie zobaczyłem żadnych szczelin, kamieni, po prostu idealnie gładki. Bez czegoś, po czym można by się wspiąć. Wyciągnąłem rękę do góry. Natrafiłem na sufit z blokami rozstawionymi w równych odległościach. Podciągnąłem się na wysokość barku. Nick wszedł na dach budowli.
            - Możesz się odczarować? – spytał szeptem.
            ~Mogę?~ powiedziałem do głosu.
            ~Tak, ale wejdź wyżej, gdyż awatar ,,schowa się” w ciebie. Aby go uśpić, wessij magię, którą włożyłeś w jego utworzenie.~
            ~Nie włożyłem w niego żadnej magii.~
            ~Popatrz na źródło.~ miał rację, większość mocy zniknęła.
Podniosłem się jeszcze trochę. Dotknąłem prawdziwą ręką muru. Był zimny. Zacząłem wchłaniać moc. Niknąłem szybko i etapowo. Wkrótce nie pozostał już wielki, niebieski awatar, lecz dawny ja. Poczułem wielki przypływ energii. Źródło napełniło się.
            Widok pozostał mi w pamięci jako dziedziniec wypełniony po brzegi armią. My staliśmy na murze. Oddziały jakoś dziwnie się ustawiły. Otaczały … wysiliłem wzrok … Berło Królów!    
            - Możesz nas tam przeteleportować? – spytał Nick szeptem. Przykucnąłem przy nim.
            - Nie wiem. Zwykli Klucznicy mogą przenosić się tylko w miejsca, gdzie już się wcześniej znaleźli. – odpowiedziałem.
            - Długo jeszcze mamy udawać, że tego nie zrobisz?
            - Spróbuję.
            - Mam pomysł. – w jego ręku pojawił się kamyk – Odciągnę uwagę. Postaraj się wytworzyć portal. Jak to wykonasz, uderz jakimś zaklęciem trochę ponad Berło. Dowiemy się, czy narzucili tarczę. Jeśli ją wytworzyli, to mamy przekichane i walczymy z ukrycia. Dasz radę przyzwać awatara jeszcze raz? Ale już czegoś mniejszego, na przykład Eola.
            - Nie wiem.
            - Dobra. I tak cud, że jeszcze sobie rozmawiamy. Otwieraj portal. – rzucił kamieniem. Część ludzi poszła w tym kierunku. Strzeliłem pociskiem. Przeleciał tuż nad złotą laską.
            - Tarczy nie ma. Portal. – otworzyłem go tuż przed nami. Weszliśmy. Znaleźliśmy się przy Berle. Wziąłem je i wtedy podniósł się alarm.
            - A więc była jakaś tarcza. – powiedziałem. Przeszliśmy ponownie przez wyrwę. Znaleźliśmy się na naszym nie tak dawnym miejscu. – Masz linę?
            - Jak zawsze przygotowany. – przywiązał jeden z jej końców do bloku. Spuściliśmy się po niej, ale w pół drogi zatrzymaliśmy się. Na samym dole stało mnóstwo strażników.
            - Co robimy?
            - Hm … Jak daleko są rzeki?
            - Za daleko.
            - Spróbuj przyzwać Eola. Raczej nie zginiesz od tego.
- Ok. Ego voco potestatem Eol. – i znowu to samo. Ale czułem się mniejszy.
         Przyzwałem chmurę i polecieliśmy. Strażnicy nas nie zauważyli. Spojrzałem na swego nowego przyjaciela. Na jego czole perliły się krople potu. No tak! zaklęcie niewidzialności! Przelecieliśmy nad całym Polem Fortu i wylądowaliśmy na skraju. Od razu wchłonąłem moc awatara. Udało się! Mamy Berło!
            ~Pomocy.~ Dorota. No tak. za bardzo skupiłem się na zwycięstwie.
            - Przenieś nas tam! – krzyknął Nick, a w jego głosie brzmiała autentyczna obawa.
            - Nie mogę. Ale idź ty. – otworzyłem portal tam, skąd dobiegał krzyk. Przeszedł przez niego.
            ~Nina?~
            ~Są przy Szpitalu. Masz plan?~
            ~Tak.~
            ~Mamy jakiś plan?~
            ~Oni chcą wykorzystać Uas Seta do obudzenia jego demonicznej postaci. Ty wykorzystasz tę dobrą. Zamiast przyzwać moc Seta, chwyć ten atrybut i wykrzyknij: Ego voco bonum potestatem Set. Zrozumiałeś?~
            ~Tak.~
            ~Mogą też wystąpić skutki uboczne. Możesz stracić przytomność. Trzy awatary
w jednej godzinie to trochę za dużo dla twojego organizmu. Przeteleportuj nas tam.
~
            W chwili, gdy otwierałem portal, zobaczyłem cztery snopy czarnego, błyszczącego światła. Przeszedłem pod Szpital. To, co zobaczyłem, zostało mi w pamięci do dzisiaj. W kwadrat ustawieni klęczało na jedno kolano czterech chłopców w wieku szesnaście – osiemnaście lat. Jedną rękę mieli złożoną w łokciu i przyłożoną do boku, drugą wyprostowaną i z zaciśniętą pięścią skierowaną ku Uas. Łączyły ich smugi takiego samego blasku, jakiego widziałem przed paroma sekundami. Tworzył on symbol Stowarzyszenia Mrocznego Księżyca. Intonowali jakieś zaklęcie. Już miałem ruszać, ale głos mnie powstrzymał:
            ~Czekaj. Pozwól im skończyć przejmij atrybut dopiero, gdy zaczną przyzywać moc Seta.~
            ~Dobra.~ czekałem i czekałem, aż w końcu usłyszałem:
            - Nos vocamus potestatem Set! – rzuciłem się na berło. Gdy tylko go dotknąłem, wykrzyczałem:
            - Ego voco bonum potestatem Set!  
-  Nie! – ktoś krzyknął.
Padłem na ziemię. Ostatkami sił widziałem jak Klucznicy się teleportują i zamykają czwórkę w tarczy. Później zemdlałem.







[1] W starożytnym Egipcie berło mające postać długiej laski z rozwidlonym dolnym końcem, wieńczone głową zwierzęcą. Atrybut bogów symbolizujący władzę i potęgę.