niedziela, 9 listopada 2014

Rozdział VI

Rozdział VI
Wyzwanie odwagi
„Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.” Mark Twain

            Jeśli nie liczyć by drobnych szczegółów, widok byłby piękny. Po prawej stronie od wejścia, w odległości jakichś stu metrów, szumiał wodospad. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że woda miała zielony kolor. Domyśliłem się, że to Styks. Najprawdopodobniej. (Nie jestem ekspertem.) Naprzeciwko niego, prawie że symetrycznie, spadały inny, tym razem krystalicznie czysty. Wody Lete. Tam znajdowały się źródła rzek obozu. Prądy niosły je w dół kanionu. Przyroda, albo coś, albo ktoś wyrzeźbił ściany prawie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Drzwi po przeciwnej stronie zostały umieszczone pomiędzy dwiema pochodniami. Ale myśl zacząłem od szczegółów. No cóż. Było pięknie, to fakt. Wszystko znajdowałoby się we wspaniałym porządku, gdyby nie strażnik. Okazała się nim istota tak brzydka, że samym spojrzeniem mogłaby zamienić w kamień. Meduza. Zwłoki przemieniły się w kałużę krwi, chyba. Rozejrzałem się za przyjaciółmi. Znalazłem ich stojących około dziesięć metrów od wejścia. Przemieniła ich w kamienie! Nie miałem pojęcia, co robić.
            Muszą mieć coś na takie okazje. Kurczowo trzymałem się tej myśli. Zacząłem przeszukiwać plecaki. Jakąś swego rodzaju apteczkę znalazłem w plecaku Nicka. Wyglądała jak ludzka, lecz po otworzeniu okazała się z dwadzieścia razy przestronniejsza. Przecież jej rozmiary nie pozwalają na taką powierzchnię. Znajdowały się tam takie rzeczy, jakich potrzebują normalni ludzie, jak i herosi.
            ~Masz w ogóle pojęcie, czego ty właściwie szukasz?~ zapytał głos.
            ~Nie. A ty masz?~
            ~Na twoim miejscu spróbowałbym Krwi Smoków.~
            ~Jak ją rozpoznam?~
            ~Jak ją znajdziesz, to ci powiem.~ apteczka była zbudowana jak skrzynka na narzędzia.
            Podniosłem górną półkę. Na dole leżały, ułożone warstwami, pojemniki jak na odważniki. Ale zamiast nich stały tam fiolki. Najgrubsze na środku, a chudsze coraz bardziej na zewnątrz. Wziąłem jedną z nich. Jej zawartość miała kolor fioletowo – różowy. Popatrzyłem pod światło pochodni znajdującej się na drugim końcu komnaty. Nie dochodziło go tu wiele.
            ~To to?~
            ~Nie. Krew Smoków jest zielona, a pod światło robi się czerwona.~
            ~Skąd ty tyle wiesz?~
            ~Przeżyło się to i owo w ciężkich warunkach.~
            ~Mówisz?~
            ~W jeszcze cięższych. Nie narzekaj. Czeka was dużo niespodzianek. Pospiesz się. Jeśli urok nie zostanie odwrócony w ciągu dwudziestu czterech godzin, nie będzie dało się go zdjąć.~
            ~Mamy czas. Dwadzieścia cztery godziny to dużo.~
            ~Krew Smoków jest bardzo cenna i rzadka w tych czasach. Nick na pewno dobrze ją ukrył i zabezpieczył.~
            ~I po co?~
            Szukałem dalej. Każde naczynie z zieloną zawartością odstawiałem na bok. W końcu stos zrobił się całkiem duży, lecz gdy przepatrzyłem go, zauważyłem, że żadnego z pojemników nie opisano. Kolejno podstawiałem je pod światło. Gdyby ktoś nie znał dobrze właściwości Smoczej Krwi, niemile by się zaskoczył. Na przykład jedną z substancji okazał się kwas siarkowy (VI), zabarwiony zielonym barwnikiem.
            ~Nie rozumiem tylko jednego.~ powiedział głos ~Po co tyle zabezpieczeń? Krew Smoków doskonale zabezpiecza się sama. Nie można jej trzymać w powietrzu, bo zaraz się utleni, a ponadto tylko smoki mogą jej bezpiecznie używać.~
            ~To skoro tylko smoki mogą jej używać, to czemu każesz mi jej szukać? Przecież tu są sami magowie!~
            ~Nie o to mi chodziło. Smoki mogą używać jej w czystej postaci, zwykli ludzie w ogóle nie mogą, a magowie tylko w roztworze.~
            To było to, czego mi trzeba. Skoro nie ma jej w stosie, to znaczy, że została już roztworzona w wodzie. Schowałem wszystkie zielone mikstury i zabrałem przezroczyste. Każdą podkładałem pod światło. Na ostatniej zobaczyłem wreszcie upragniony widok. W środku fiolki świeciła się czerwona kropla. Krew Smoków. Gdy zdjąłem ją z ścieżki promieni, wyglądała jak zwykła woda.
            ~To to.~ powiedział głos ~Wiesz, co robić?~
            ~Nie za bardzo.~
            ~Wlej po kropli do ich ust. Powinno zadziałać.~
            ~Powinno?~
            ~Nie ma czasu!~
            Zrobiłem jak kazał. Pierwszy spróbował (właściwie to bez szansy odmowy) Nick. Po chwili zauważyłem, jak kawałki kamienia odpadają od jego ciała, ukazując skórę. Upadł na kolana i zaczął ciężko oddychał.
            - Cały tlen nam zjesz.
            - Skąd wiedziałeś, co mi podać?
            - Chemia w gimnazjum…
            - A tak naprawdę? - Nie mogę mu powiedzieć prawdy.
            - Strzelałem.
            - To już brzmi wiarygodniej.
            Przyszła kolej na Ninę. Stanąłem za nią, aby ją złapać, gdy Nick wlewał roztwór do jej ust. Zatoczyła się do tyłu, a ja ją podtrzymałem. Podeszliśmy do Adama. Tym razem to ja podawałem mu lekarstwo. Starałem się to zrobić jak najostrożniej. W końcu był moim najlepszym przyjacielem, a sprzed wydarzeń z końca roku, moim jedynym przyjacielem. Ta operacja zajęła mi więc trochę czasu. Gdy już odważyłem się wlać mu płyn, odpadły od niego płyty. Poleciał w moją stronę. Złapałem go, a potem ostrożnie odłożyłem na ziemię. Zemdlał.
            - To może jakaś przerwa? – zaproponowała córka Zeusa.
            - Innego wyjścia chyba nie ma. – odpowiedziałem – Przecież nie będziemy go targać.
            Magowie zaczęli zachwycać się widokami, a ja uznałem, że widziałem już chyba wszystko. Chociaż nie powinienem tak myśleć, bo to w końcu nie mój świat. Tu wszystko może zaskoczyć, tu praktycznie niczego nie widziałem.
            Choć pomieszczenie oświetlały tylko cztery pochodnie, nie miałem problemów z widzeniem. Przeczucie podpowiadało mi, abym się odwrócił. Nad drzwiami wejściowymi znajdowały się hieroglify oznaczające Izydę. Nie wiedziałem czemu, ale zapamiętanie ich wydało mi się ważne. Popatrzyłem w głąb kanionu. Głęboki na jakieś sto metrów, tak samo długi, a szeroki na dziesięć. Rzeki płynęły na lewo od wyjścia, a potem zakręcały. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi. Stały otworem, przez nikogo nie pilnowane. Lecz istniał jeden problem. Dziesięć metrów przepaści. Nie mieliśmy szans na przejście. Nie mielibyśmy też siły przerzucić Adama. Więc musieliśmy czekać, aż Arcymag się obudzi. A gdy już się obudzi, to i tak trzeba znaleźć inną drogę, albo koniec z nami. Nic nie mogłem wymyślić. Usiadłem na ziemi bezradnie, gdy Nina powiedziała:
            - Tam jest guzik.
            Faktycznie. To na pewno guzik. Wwiercono go w ścianę nad przeciwległym brzegiem Styksu.
            - Trochę daleko.
            - A masz jakiś inny pomysł?
            - Nie, ale kto chce skakać do Styksu?
            - Nikt. I dlatego rzucimy kamieniem.
            - A skąd weźmiesz kamień? – wyciągnęła go z plecaka. (Nie, to zupełnie normalne nosić kamienie w plecaku.)
            Rzuciła nim. Wydawało się, że trafi w cel. Gdy już prawie go dotykał, pocisk zatrzymał się, zawrócił i spadł do wody.
            - Myślę, że to jednak musi skoczyć człowiek. – powiedziałem.
            - To kto skacze?
            Nastała długa chwila ciszy. W końcu zrozumiałem, że nikt się na to nie odważy.
            - Ja. – uciąłem i nie czekając na sprzeciwy, rzuciłem się w przepaść.
            Słyszałem kiedyś, iż skok do wody z wysokości od szóstego piętra niczym nie różni się od skoku na beton. Ale czy to ważne? Przecież i tak skakałem do rzeki, która mnie zabije.
            Myślałem, że będzie gorzej. Że całe życie przemknie mi przed oczami, jak na filmach. Nic takiego nie widziałem. A może po prostu nie miałem czego widzieć. W końcu nic dotychczas nie osiągnąłem. Koniec. To zakwalifikowałem do rzeczy jak na razie mniej ważnych. Później nad tym pomyślę.... Jeśli będzie jakieś później. Wtedy liczył się tylko jeden cel, a mianowicie wciśnięcie przycisku.
            Znalazłem się już pod ścianą. Do celu zbliżałem się szybko. Wyciągnąłem rękę. Nie mogłem pozwolić, aby moja ofiara poszła na marne. Wciśnięcie. Przygotowałem się na śmierć. (Do śmierci da się w ogóle przygotować?) Nawet specjalnie krzyknąłem z bólu przedwcześnie. Lecz nie zginąłem. Gorzej. Zrobiłem z siebie głupka przed znajomymi. I to niepotrzebnie. Uderzyłem w coś puchatego i miękkiego, zupełnie jak poduszki. Pozostały już tylko dwie możliwości. Albo zginąłem, albo tak chory umysł miał poprzedni Arcymag. Z pół metra pode mną płynęła zielona rzeka. Przez chwilę jeszcze leżałem, a potem wstałem. Nie widziałem najmniejszego sensu w leżeniu dalej. Popatrzyłem w górę. Oprócz zmartwionych twarzy Nicka i Niny, ale zobaczyłem drewniany most linowy. Przy ścianie, na której stali przyjaciele, została umieszczona drabina, zapewne jako opcja wyjścia dla mnie. Jak miło. Ktoś o mnie pomyślał. I to w ten lepszy z możliwych sposobów. Jednak i tak musiałem przechodzić przez kładkę. (W sumie i tak musiałbym się wracać po plecak. Przecież go nie zostawię.) Zacząłem wdrapywać się po drabinie. Gdy już wyszedłem na górę, wziąłem bez słowa swój plecak i chciałem przejść przez most. Lecz Nina mnie zatrzymała.
            - Ty w ogóle wiesz, co zrobiłeś? – zapytała.
            - Nie. – odpowiedziałem – Oświeć mnie.
            Władczyni Kluczy wyciągnęła latarkę i zaświeciła mi nią po oczach.
            - Wystarczy?
            - Nie, wiesz.
            Zaświeciła jeszcze raz.
            - A teraz?
            - Niech ci będzie, wygrałaś. Dlaczego mnie zatrzymałaś?
            - Członkowie drużyny nie są wybierani przypadkowo. – odpowiedziała po chwili niepewnej ciszy - Bardzo ostrożnie szukamy odpowiednich ludzi. Każdy jest na swój sposób potrzebny. Adama wybraliśmy, ponieważ jest Arcymagiem i tylko on może dotknąć Insygni. Nick jest po to, aby uleczyć kogoś w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Ja otwieram portale i służę nam wiedzą w różnych dziedzinach.
            - A ja? – to dręczyło mnie od początku naszej wyprawy.
            - A ty służysz nam wiedzą, umiejętnościami, odwagą i zręcznością.
            Na koniec mrugnęła porozumiewawczo, a ja chyba zrozumiałem. Oj, coś czuję, że dostanę długie kazanie.
            - Warto wiedzieć. To co, idziemy?
            Wzięliśmy plecaki. Znów prowadziłem. Nie lubię być przywódcą. Nie lubię rozkazywać ludziom. Przeraża mnie ta odpowiedzialność, gdy coś się dzieje. Możecie pomyśleć, że to dziwne. Każdy w końcu ma swoje zalety i wady. Taka moja natura. Z nią nie należy igrać. Ale w końcu nasza grupa nie miała oficjalnego przywódcy. To raczej tylko zrządzenie losu, iż idę pierwszy. Nawet jeśli byłby jakiś lider, to na początku byłby to Nick lub Nina, Adam. Przecież nie ja. Kim ja jestem?
            Weszliśmy na deski. Postawiłem pierwszy krok, a drewno się ugięło, lecz nie pękło. Jeszcze. Nie wyglądało na to, aby miało pęc. Patrząc na drewno, postawiłem drugą nogę na tej samej desce. Już pewny siebie chciałem iść, ale powstrzymał mnie pewien znak.
,,ΗΣ
            - Co to jest? – zapytałem. 
            - My tak oznaczamy Hefajstosa. – Nina popatrzyła mi przez ramię na symbole.
            - A jak wszyscy tu wiemy, Hefajstos oznacza mechanizmy. W naszym wypadku oznacza to pułapki.
            Omijając litery, wszedłem na trzecią z kolei deskę. Pozostało tylko paręnaście. Szliśmy dalej. Nie uszedłem dziesięciu kroków, gdy znów trafiłem na litery greckiego boga. Nie ominąłem ich. W sumie nie zauważyłbym ich, gdyby nie to, że na nie stanąłem. (Tak, ja szczęściarz. Kocham moje szczęście i przy tej okazji chciałbym je pozdrowić. Nie pokazuj się więcej!) Przez chwilę nic się nie działo. Schowałem głowę w barkach, jak to robią ludzie, gdy zrobią coś, ale to coś im nie wyszło. A nawet gorzej. Albo nie ma żadnych pułapek, albo mechanizmy nie zadziałały, albo trzeba chwilę poczekać. Oczywiście, to nie byłby nasz świat, gdyby nie zadziałała trzecia opcja. Chwilę potem rozpętało się prawdziwe piekło. Ze ścian zaczął buchać żywy, niebieski ogień. Skulony, pozostałem w miejscu. Wkrótce, nad kolejnymi deskami też się pojawił. Na szczęście płomienie co jakiś czas znikały, aby móc pojawić się z pełną siłą. To nasza okazja. W głowie pojawił mi się odpowiedni rytm, a po chwili przechodziłem między wybuchami tak, jakbym się do tego urodził.
            Było gorąco, strasznie gorąco. Raz nawet zapalił mi się podkoszulek, lecz szybko go ugasiłem.
            Przeszedłem na drugą stronę jako pierwszy. Przy drzwiach prowadzących dalej zobaczyłem mały guzik. Co może się stać gorszego? pomyślałem i wcisnąłem przycisk. Momentalnie wszystkie zasadzki z mostu poszły w niepamięć, a co jeszcze lepsze, przestały działać. Tak, czy inaczej otworzyłem spokojniejszą drogę moim towarzyszom. Oni mogli sobie spokojnie przejść, a pułapki nie mogły im nic zrobić. Nie musiałem się już o nich martwić.
wW9            Przyjrzałem się przejściu. Wyglądały tak samo, jak poprzednie. Wykonane z szarego kamienia. Jednak coś przykuło moją uwagę. Ozdobiono je w łby baranów. Myślałem, że zaraz wybuchnę śmiechem. Udało mi się jednak zachować powagę. Pomiędzy głowami zobaczyłem hieroglify.                                                                  C4


            Wtedy nie wiedziałem, o co może z tym chodzić. No i co z tego, że te znaki znaczą ,,Chnum”. Równie dobrze poprzedni Arcymag mógł sobie napisać jego imię. Chnum to egipski bóg Słońca, jeden z wcieleń Ra. I tyle. Moja wiedza ograniczała się do tego.
            Przeszliśmy przez drzwi. Weszliśmy do długiego tunelu. Po chwili usłyszałem zgrzyt kół zębatych. Słyszałem je niejednokrotnie. Od zawsze wydawało mi się, że posiadam lepszy słuch od innych. Zwracałem uwagę na te cichsze dźwięki. Nikt z mojego środowiska nie interesował się tym zbytnio. Lecz to uratowało nam życie.
            - Na ziemię! – krzyknąłem.
            Gdy wszyscy położyli się już, nad naszymi głowami przeleciała gruba kłoda. Jeszcze zakołysała się parę razy, a potem wróciła na swoje miejsce.
            - Co to było?! – wybuchnął Adam.
            - Sprawdzał nasz refleks. – odpowiedziała Nina.
            - Kto?
            - Jason.
            - Kto? – powtórzyłem jeszcze raz.
            - Poprzedni Arcymag, ten u którego się teraz znajdujemy.
            - Weszliśmy mu na posesje.
            - Jakby nie było.
            - Kto jest zmęczony? – zapytał Nick. Chociaż nikt nie podniósł ręki, widziałem, iż reszta padała z wycieńczenia.
            - Jeśli chcemy odpocząć, powinniśmy wrócić tam, gdzie wcześniej byliśmy. – stwierdziłem – Tu może jeszcze nam coś grozić. Możemy uzupełnić zapasy wody.
            - Wracajmy. – potwierdziła Władczyni Kluczy.
            Wróciliśmy do poprzedniego pomieszczenia. Nic się tu nie zmieniło. W sumie to oczywiste. Byliśmy tam niecałe pięć minut temu. Odpakowaliśmy i rozłożyliśmy śpiwory, a pod głowy podłożyliśmy sobie plecaki. Siedząc na śpiworach, wyciągnęliśmy jedzenie. Magiczne talerze nie działały na Smoczej Górze, więc musieliśmy nieść cały prowiant ze sobą. Zaproponowałem, że stanę na warcie, bo spałem wcześniej. Zgodzili się. Zaczęło robić się zimno. Wszedłem do śpiwora, a potem przeczołgałem się pod ścianę.
            Co mógł oznaczać napis ,,Chnum”? Czy następne wyzwanie poświęcono jemu? To na później. Już wiedziałem, że człowiek w złotej szacie, ten z mojego snu to poprzedni Arcymag, Jason. Ale przecież Adam powinien móc przezwyciężyć zaklęcie. No, chyba, że źle wybrali. Nie, nie mogli źle wybrać. Przecież Arcymagiem mógł zostać Adam albo ja. Folos sam sprawdzał mi moc i stwierdził, że nie mogę nim być. Moja moc jest za mała.
            Skoro Adam jest tym najpotężniejszym z magów, to dlaczego mnie nawiedzają te sny i głos? Może to tylko przypadek, efekt uboczny przepływu mocy?
            Dlaczego Folos powiedział, że mam mało mocy? Na moje oko to i tak jest dużo.
            ~Nie złość się na niego.~ mówił głos ~On nie tak to widzi.~ zobaczyłem małą, zielonkawą piłeczkę do ping – ponga. Domyśliłem się, że Folos tak widzi moje źródło mocy.
            ~Jak to możliwe, że on widzi inaczej?~
            ~Twa moc pozostaje ukryta, aby nikt nie wiedział o twojej prawdziwej naturze, aby nikt cię nie krzywdził póki nie osiągniesz …~ tu się powstrzymał.
            ~Póki nie osiągnę czego?~
            ~Niczego.~
            ~Myślałem, że masz mi pomagać.~
            ~A kto ci to niby powiedział?~
            ~Ja sam sobie. Kto mi zabroni?~
            ~Ja.~
            ~Póki nie osiągnę czego?~ powtórzyłem pytanie.
            ~Póki nie osiągniesz Poziomu Smoka.~
            ~Poziomu Smoka?~
            ~Jakby ci to wytłumaczyć? No cóż. Spróbujmy. Kiedy kończysz podstawówkę, przechodzisz do gimnazjum. Potem do liceum, a później na studia. Tak samo jest z tobą. Kiedy przekraczasz jeden z poziomów magii, przechodzisz do następnego. Ostatni z nich to Poziom Smoka. Jest to prawie najwyższy ze stopni magii. Pojawia się wtedy wiele nowych zaklęć i umiejętności. Przy przechodzeniu przez niższe poziomy nie będziesz nawet wiedział, że właśnie przeszedłeś na kolejny. Dopiero przy Poziomie Smoka następują jakieś objawy. Nie każdy potrafi przejść na wyższy poziom. Ktoś przejdzie do drugiego, inny do trzeciego, a jeszcze inny zatrzyma się na pierwszym. A praktycznie nikt nie przechodzi do Poziomu Smoka.~
            ~Czy ja do niego przejdę?~
            ~Cóż, powinieneś. Nie jesteś zwykłym magiem. Tobie powinno się udać.~
            ~Mam dla ciebie pewną propozycję. Zagrajmy w trzy pytania.~
            ~W co?~
            ~W coś tego typu, jak gra się na jakichś wyjazdach w butelkę na „prawdę lub wyzwanie”.~       
            ~Czyli?~
            ~Ja zadaję ci pytanie a ty musisz mi na nie szczerze i wyczerpująco odpowiedzieć. Mam trzy pytania, potem ty mi zadajesz trzy. Zgoda?~
            ~Zgoda.~
            ~Pytanie numer jeden. Dlaczego nie jestem „zwykłym magiem”? ~
            ~Jesteś Smoczym Magiem. Teraz nie mogę ci udzielić pełnej odpowiedzi, ale pewnie większości z niej sam się domyślisz.~
            ~Pytanie numer dwa. Kim jesteś?~
            ~Na to pytanie w ogóle nie mogę ci odpowiedzieć.~
            ~To to pytanie się anuluje. W takim razie mam jeszcze dwa. Dlaczego możesz ze mną rozmawiać?~
            ~Nie rozumiem.~
            ~Nie możemy używać tu magii, a rozmowa mentalna też jest rodzajem magii.~
            ~To, że wy nie możecie, wcale nie znaczy, że ja nie mogę. Tak słabe bariery przy mojej mocy wysiadają.~
            ~Pytanie numer trzy. Skąd ty tyle wiesz?~
            ~Żyję już od dawna. A poza tym nie jestem człowiekiem.~ i kontakt się urwał.
            ~Co? Jak to nie jesteś człowiekiem?~ zawołałem.
            - Nic ci nie jest? – zapytała Nina.
            - Nie, a czemu pytasz? I czemu nie śpisz?
            - Już się wyspałam. Magowie nie muszą długo spać.
            - A co z kazaniem?
            - Na temat?
            - No już nie udawaj, że nie wiesz.
            - Wiem, ale lubię się tak z tobą podroczyć.
            - No, chcę to mieć już za sobą.
            - Więc. Strasznie się o ciebie martwiłam. Zresztą nie tylko ja. Masz tego więcej nie robić, zrozumiano?
            - Tak jest! A jak myślisz, co nas tu jeszcze czeka?
            - Nie mam pojęcia. Jason zdaje się być nieprzewidywalny, tak samo jak ty. Myślałam, że z poprzedniego wyzwania cało nie wyjdziesz. A tu proszę. Stwarzasz most i wychodzisz cały i zdrowy.
            - Reszta śpi?
            - Tak, a co?
            - Chodź tu bliżej. – usiadła koło mnie – Kiedy wy byliście zamienieni w kamień, a ja jeszcze nie zabiłem Meduzy, ona coś do mnie powiedziała. Coś w stylu: ,,magiczna panika, działa nawet na syna Posejdona”. Czy to może oznaczać, że …
            - Nie wiem. Naprawdę. Ale sądzę, że nie miała na myśli Nicka. Przecież był kamieniem. Trudno stwierdzić. Lecz jedno wiem na pewno. To musimy trzymać w sekrecie.
            - Po co?
            - I tu znów wracamy do poprzedniego wyzwania. Nie możesz tak ryzykować. Prawdopodobnie jesteś Smoczym Synem. Jesteś nam potrzebny i to bardzo. Nasza część Proroctwa mówi o tobie, jako o człowieku, który musi żyć. Nie o trupie.
            - Zaraz. ,,Nasza część”?
            - Tak. Podejrzewamy, że Proroctwo zostało rozdzielone. Chociaż nie ma widocznych śladów, czujemy to.
            - A co było za tą ścianą?
            - Pomieszczenie z atrybutami. Chociaż nadal nie wiem, skąd wiedziałeś, że coś z tą ścianą jest nie tak.
            - Mówiłem wam. Ta się świeciła.
            - Pewnie moc atrybutów wydostaje się na zewnątrz, ale nikt nic nie widzi oprócz ciebie. A poza Folosem i trzema Władcami nikt nie wie, gdzie one się znajdują.       
            - O co chodzi z tymi przeskakiwaniami na większe poziomy mocy?
            - Skąd o tym wiesz?
            - Głos.
            - W takim razie ci powiem. My nazywamy to Ewolucją. Tym mianem określamy czas, gdy heros dorasta magicznie. Źródło mocy się powiększa, a my dowiadujemy się o naszych ukrytych zdolnościach. Ale od dawna nikt nie przeszedł takiej Ewolucji. (Bo nie ma oznak oprócz Poziomu Smoka. pomyślałem.) Ja idę spać. Tobie też to radzę. Nic nam nie grozi, przecież jesteśmy tu sami.
            Spróbowałem. Naprawdę. To, że mi się nie udało, to już nie moja wina.
             Ten głos musiał mieć jakieś źródło. Tylko pozostaje pytanie, gdzie? Mówił, że nie jest człowiekiem. W takim razie kim on jest? myślałem To na pewno nie Zwierzę Seta. Ono ma inny ton głosu. Co może czyhać za drzwiami, po drugiej stronie korytarza? Być może coś związanego z Chnumem. Tylko co?
            Wstałem. Wziąłem puste butelki z plecaków i podszedłem do źródła Styksu. Nie znajdowało się ono daleko. Kucnąłem, aby nie spaść. Nie chciałoby mi się po prostu wchodzić na górę ponownie, a potem jeszcze przechodzić przez most. Napełniłem plastik do połowy zielonkawą wodą, żeby później przejść i dopełnić je wodą z rzeki Lete. Zakręciłem wszystkie butelki i mocno wstrząsnąłem. Wszedłem do śpiwora.
            Meduza musiała kłamać. Albo chodziło jej o Nicka. Przecież nie mogę być Smoczym Synem. W końcu dałem za wygraną. Zasnąłem.
            We śnie pojawiłem się w dużym pomieszczeniu. W sumie ,,duże” to mało powiedziane. Powiedzmy, że znalazłem się w ogromnym pomieszczeniu. Było ciut ciemnawo, ale coś widziałem. Na ścianach, zamiast okien, wisiały gobeliny. Gdy przyjrzałem się im uważniej, zatkało mnie. Tkaniny przedstawiały moje życie. Ostatni z nich prezentował walkę z harpiami. Dalej same białe. Pewnie czekały na to, aż ktoś je uzupełni. Po co komu takie obrazy ze mną? Poczułem się dowartościowany.
            Usłyszałem kroki. Na szczęście pomieszczenie składało się na coś takiego jak przedpokój otoczony po dwóch stronach kolumnami. Schowałem się za jedną z nich. Po chwili do pokoju wszedł mały, szary człowieczek, ubrany w przepaskę biodrową. Uklęknął przed wielkim tronem stojącym na drugim końcu pomieszczenia. Nikt na nim nie siedział, ale przy tronie leżał centaur. Nie zauważyłem go od razu, bo cały był czarny. Nawet nie w sensie, że czarna sierść i włosy. On roztaczał ciemność i czerń. Pochłaniał nikłe w tym pokoju światło i przemieniał je w mrok.
            - Znalazłeś go? – zapytał zmęczonym, głębokim głosem.
            - T… tak. – odpowiedział skrzecząco goblin.
            Wyciągnął tubę. Odkręcił ją i buchnęła światłość.
            - Daj. – centaur wyciągnął po niego rękę, lecz się sparzył – Wygląda na to, że tylko Arcymag może dotykać Pioruna Zeusa. Ale nie martw się. Złamiemy go.
            I w tym momencie się obudziłem. Z początku nie wiedziałem gdzie jestem, ale później sobie przypomniałem. Krzyknąłem. Usiadłem na śpiworze, a swoim krzykiem zbudziłem resztę.
            - Mają go. – powiedziałem.
            - Co mają? – zapytała Nina.
            - Piorun Zeusa.
            - Wstajemy. – zarządził Nick.
            - Skąd wiesz? – spytał Adam.
            - Może to zabrzmieć dziwnie, ale miałem sen, bardzo realistyczny sen.
            - Sen? – parsknął Arcymag.
            - Nie śmiej się. – skarciła go Władczyni Kluczy – Sny są bramami przyszłości. Opowiadaj.
            Opowiedziałem im o wszystkim, co widziałem. O Piorunie, centaurze, pustym tronie, o wszystkim, oprócz gobelinów.
            - Pusty tron? To dobrze. – stwierdził Władca Życia – Przynamniej wiemy, że jeszcze Go nie znaleźli.
            - ,,Go”, czyli?
            - Nieważne.
            Spakowaliśmy się i przeszliśmy do tunelu.
            - Więc ten centaur mówił, że tylko ja mogę używać atrybutów. – odezwał się Adam.
            - Nie, atrybutów może używać każdy ,,biały mag”, czyli ten z Obozu, lecz tylko w części i tylko ujarzmionych. Za to Arcymag może używać ich w pełni mocy. Chyba, że istnieje w międzyczasie ktoś, kto przewyższa go rangą i mocą.
            Równocześnie dotarła do mnie mentalna wiadomość od Niny.
            ~Więc ty możesz używać pełnej mocy atrybutów, Łukaszu.~
            Przeszliśmy mniej więcej pół drogi i nastąpiłem na płytkę. Przez chwilę nic się nie działo. Potem drzwi po obu stronach się zatrzasnęły, a ściany zaczęły się przybliżać.