Rozdział VI
Wyzwanie odwagi
„Odwaga to panowanie nad strachem, a nie brak strachu.” Mark Twain
Jeśli nie liczyć by drobnych
szczegółów, widok byłby piękny. Po prawej stronie od wejścia, w odległości
jakichś stu metrów, szumiał wodospad. Niby nic dziwnego, gdyby nie to, że woda
miała zielony kolor. Domyśliłem się, że to Styks. Najprawdopodobniej. (Nie jestem
ekspertem.) Naprzeciwko niego, prawie że symetrycznie, spadały inny, tym razem
krystalicznie czysty. Wody Lete. Tam znajdowały się źródła rzek obozu. Prądy
niosły je w dół kanionu. Przyroda, albo coś, albo ktoś wyrzeźbił ściany prawie
pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Drzwi po przeciwnej stronie zostały
umieszczone pomiędzy dwiema pochodniami. Ale myśl zacząłem od szczegółów. No
cóż. Było pięknie, to fakt. Wszystko znajdowałoby się we wspaniałym porządku,
gdyby nie strażnik. Okazała się nim istota tak brzydka, że samym spojrzeniem
mogłaby zamienić w kamień. Meduza. Zwłoki przemieniły się w kałużę krwi, chyba.
Rozejrzałem się za przyjaciółmi. Znalazłem ich stojących około dziesięć metrów
od wejścia. Przemieniła ich w kamienie!
Nie miałem pojęcia, co robić.
Muszą
mieć coś na takie okazje. Kurczowo trzymałem się tej myśli. Zacząłem przeszukiwać
plecaki. Jakąś swego rodzaju apteczkę znalazłem w plecaku Nicka. Wyglądała jak
ludzka, lecz po otworzeniu okazała się z dwadzieścia razy przestronniejsza. Przecież jej rozmiary nie pozwalają na taką
powierzchnię. Znajdowały się tam takie rzeczy, jakich potrzebują normalni
ludzie, jak i herosi.
~Masz
w ogóle pojęcie, czego ty właściwie szukasz?~ zapytał głos.
~Nie.
A ty masz?~
~Na
twoim miejscu spróbowałbym Krwi Smoków.~
~Jak
ją rozpoznam?~
~Jak
ją znajdziesz, to ci powiem.~ apteczka była zbudowana jak skrzynka na
narzędzia.
Podniosłem górną półkę. Na dole
leżały, ułożone warstwami, pojemniki jak na odważniki. Ale zamiast nich stały
tam fiolki. Najgrubsze na środku, a chudsze coraz bardziej na zewnątrz. Wziąłem
jedną z nich. Jej zawartość miała kolor fioletowo – różowy. Popatrzyłem pod
światło pochodni znajdującej się na drugim końcu komnaty. Nie dochodziło go tu
wiele.
~To
to?~
~Nie.
Krew Smoków jest zielona, a pod światło robi się czerwona.~
~Skąd
ty tyle wiesz?~
~Przeżyło
się to i owo w ciężkich warunkach.~
~Mówisz?~
~W
jeszcze cięższych. Nie narzekaj. Czeka was dużo niespodzianek. Pospiesz się.
Jeśli urok nie zostanie odwrócony w ciągu dwudziestu czterech godzin, nie
będzie dało się go zdjąć.~
~Mamy
czas. Dwadzieścia cztery godziny to dużo.~
~Krew
Smoków jest bardzo cenna i rzadka w tych czasach. Nick na pewno dobrze ją ukrył
i zabezpieczył.~
~I
po co?~
Szukałem dalej. Każde naczynie z
zieloną zawartością odstawiałem na bok. W końcu stos zrobił się całkiem duży,
lecz gdy przepatrzyłem go, zauważyłem, że żadnego z pojemników nie opisano.
Kolejno podstawiałem je pod światło. Gdyby ktoś nie znał dobrze właściwości
Smoczej Krwi, niemile by się zaskoczył. Na przykład jedną z substancji okazał
się kwas siarkowy (VI), zabarwiony zielonym barwnikiem.
~Nie
rozumiem tylko jednego.~ powiedział głos ~Po co tyle zabezpieczeń? Krew Smoków doskonale zabezpiecza się sama.
Nie można jej trzymać w powietrzu, bo zaraz się utleni, a ponadto tylko smoki
mogą jej bezpiecznie używać.~
~To
skoro tylko smoki mogą jej używać, to czemu każesz mi jej szukać? Przecież tu
są sami magowie!~
~Nie
o to mi chodziło. Smoki mogą używać jej w czystej postaci, zwykli ludzie w
ogóle nie mogą, a magowie tylko w roztworze.~
To było to, czego mi trzeba. Skoro
nie ma jej w stosie, to znaczy, że została już roztworzona w wodzie. Schowałem
wszystkie zielone mikstury i zabrałem przezroczyste. Każdą podkładałem pod
światło. Na ostatniej zobaczyłem wreszcie upragniony widok. W środku fiolki
świeciła się czerwona kropla. Krew Smoków. Gdy zdjąłem ją z ścieżki promieni,
wyglądała jak zwykła woda.
~To
to.~ powiedział głos ~Wiesz, co
robić?~
~Nie
za bardzo.~
~Wlej
po kropli do ich ust. Powinno zadziałać.~
~Powinno?~
~Nie
ma czasu!~
Zrobiłem jak kazał. Pierwszy
spróbował (właściwie to bez szansy odmowy) Nick. Po chwili zauważyłem, jak
kawałki kamienia odpadają od jego ciała, ukazując skórę. Upadł na kolana i
zaczął ciężko oddychał.
- Cały tlen nam zjesz.
- Skąd wiedziałeś, co mi podać?
- Chemia w gimnazjum…
- A tak naprawdę? - Nie mogę mu powiedzieć prawdy.
- Strzelałem.
- To już brzmi wiarygodniej.
Przyszła kolej na Ninę. Stanąłem za
nią, aby ją złapać, gdy Nick wlewał roztwór do jej ust. Zatoczyła się do tyłu,
a ja ją podtrzymałem. Podeszliśmy do Adama.
Tym razem to ja podawałem mu lekarstwo. Starałem się to zrobić jak
najostrożniej. W końcu był moim najlepszym przyjacielem, a sprzed wydarzeń z
końca roku, moim jedynym przyjacielem. Ta operacja zajęła mi więc trochę czasu.
Gdy już odważyłem się wlać mu płyn, odpadły od niego płyty. Poleciał w moją
stronę. Złapałem go, a potem ostrożnie odłożyłem na ziemię. Zemdlał.
- To może jakaś przerwa? –
zaproponowała córka Zeusa.
- Innego wyjścia chyba nie ma. –
odpowiedziałem – Przecież nie będziemy go targać.
Magowie zaczęli zachwycać się
widokami, a ja uznałem, że widziałem już chyba wszystko. Chociaż nie powinienem
tak myśleć, bo to w końcu nie mój świat. Tu
wszystko może zaskoczyć, tu praktycznie niczego nie widziałem.
Choć pomieszczenie oświetlały tylko
cztery pochodnie, nie miałem problemów z widzeniem. Przeczucie podpowiadało mi,
abym się odwrócił. Nad drzwiami wejściowymi znajdowały się hieroglify
oznaczające Izydę. Nie wiedziałem czemu, ale zapamiętanie ich wydało mi się
ważne. Popatrzyłem w głąb kanionu. Głęboki
na jakieś sto metrów, tak samo długi, a szeroki na dziesięć. Rzeki płynęły
na lewo od wyjścia, a potem zakręcały. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi.
Stały otworem, przez nikogo nie pilnowane. Lecz istniał jeden problem. Dziesięć
metrów przepaści. Nie mieliśmy szans na przejście. Nie mielibyśmy też siły
przerzucić Adama. Więc musieliśmy czekać, aż Arcymag się obudzi. A gdy już się
obudzi, to i tak trzeba znaleźć inną drogę, albo koniec z nami. Nic nie mogłem
wymyślić. Usiadłem na ziemi bezradnie, gdy Nina powiedziała:
- Tam jest guzik.
Faktycznie. To na pewno guzik.
Wwiercono go w ścianę nad przeciwległym brzegiem Styksu.
- Trochę daleko.
- A masz jakiś inny pomysł?
- Nie, ale kto chce skakać do
Styksu?
- Nikt. I dlatego rzucimy kamieniem.
- A skąd weźmiesz kamień? –
wyciągnęła go z plecaka. (Nie, to zupełnie normalne nosić kamienie w plecaku.)
Rzuciła nim. Wydawało się, że trafi w
cel. Gdy już prawie go dotykał, pocisk zatrzymał się, zawrócił i spadł do wody.
- Myślę, że to jednak musi skoczyć
człowiek. – powiedziałem.
- To kto skacze?
Nastała długa chwila ciszy. W końcu
zrozumiałem, że nikt się na to nie odważy.
- Ja. – uciąłem i nie czekając na
sprzeciwy, rzuciłem się w przepaść.
Słyszałem kiedyś, iż skok do wody z
wysokości od szóstego piętra niczym nie różni się od skoku na beton. Ale czy to ważne? Przecież i tak
skakałem do rzeki, która mnie zabije.
Myślałem, że będzie gorzej. Że całe
życie przemknie mi przed oczami, jak na filmach. Nic takiego nie widziałem. A
może po prostu nie miałem czego widzieć. W końcu nic dotychczas nie osiągnąłem.
Koniec. To zakwalifikowałem do rzeczy
jak na razie mniej ważnych. Później nad
tym pomyślę.... Jeśli będzie jakieś później. Wtedy liczył się tylko jeden
cel, a mianowicie wciśnięcie przycisku.
Znalazłem się już pod ścianą. Do
celu zbliżałem się szybko. Wyciągnąłem rękę. Nie mogłem pozwolić, aby moja
ofiara poszła na marne. Wciśnięcie. Przygotowałem się na śmierć. (Do śmierci da
się w ogóle przygotować?) Nawet specjalnie krzyknąłem z bólu przedwcześnie.
Lecz nie zginąłem. Gorzej. Zrobiłem z siebie głupka przed znajomymi. I to niepotrzebnie.
Uderzyłem w coś puchatego i miękkiego, zupełnie jak poduszki. Pozostały już
tylko dwie możliwości. Albo zginąłem, albo tak chory umysł miał poprzedni
Arcymag. Z pół metra pode mną płynęła zielona rzeka. Przez chwilę jeszcze
leżałem, a potem wstałem. Nie widziałem najmniejszego sensu w leżeniu dalej.
Popatrzyłem w górę. Oprócz zmartwionych twarzy Nicka i Niny, ale zobaczyłem
drewniany most linowy. Przy ścianie, na której stali przyjaciele, została
umieszczona drabina, zapewne jako opcja wyjścia dla mnie. Jak miło. Ktoś o mnie
pomyślał. I to w ten lepszy z możliwych sposobów. Jednak i tak musiałem
przechodzić przez kładkę. (W sumie i tak musiałbym się wracać po plecak.
Przecież go nie zostawię.) Zacząłem wdrapywać się po drabinie. Gdy już wyszedłem
na górę, wziąłem bez słowa swój plecak i chciałem przejść przez most. Lecz Nina
mnie zatrzymała.
- Ty w ogóle wiesz, co zrobiłeś? –
zapytała.
- Nie. – odpowiedziałem – Oświeć
mnie.
Władczyni Kluczy wyciągnęła latarkę
i zaświeciła mi nią po oczach.
- Wystarczy?
- Nie, wiesz.
Zaświeciła jeszcze raz.
- A teraz?
- Niech ci będzie, wygrałaś.
Dlaczego mnie zatrzymałaś?
- Członkowie drużyny nie są
wybierani przypadkowo. – odpowiedziała po chwili niepewnej ciszy - Bardzo
ostrożnie szukamy odpowiednich ludzi. Każdy jest na swój sposób potrzebny. Adama
wybraliśmy, ponieważ jest Arcymagiem i tylko on może dotknąć Insygni. Nick jest
po to, aby uleczyć kogoś w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Ja otwieram
portale i służę nam wiedzą w różnych dziedzinach.
- A ja? – to dręczyło mnie od
początku naszej wyprawy.
- A ty służysz nam wiedzą,
umiejętnościami, odwagą i zręcznością.
Na koniec mrugnęła porozumiewawczo,
a ja chyba zrozumiałem. Oj, coś czuję, że
dostanę długie kazanie.
- Warto wiedzieć. To co, idziemy?
Wzięliśmy plecaki. Znów prowadziłem.
Nie lubię być przywódcą. Nie lubię rozkazywać ludziom. Przeraża mnie ta
odpowiedzialność, gdy coś się dzieje. Możecie pomyśleć, że to dziwne. Każdy w
końcu ma swoje zalety i wady. Taka moja natura. Z nią nie należy igrać. Ale w
końcu nasza grupa nie miała oficjalnego przywódcy. To raczej tylko zrządzenie
losu, iż idę pierwszy. Nawet jeśli byłby jakiś lider, to na początku byłby to
Nick lub Nina, Adam. Przecież nie ja. Kim ja jestem?
Weszliśmy na deski. Postawiłem
pierwszy krok, a drewno się ugięło, lecz nie pękło. Jeszcze. Nie wyglądało na
to, aby miało pęc. Patrząc na drewno, postawiłem drugą nogę na tej samej desce.
Już pewny siebie chciałem iść, ale powstrzymał mnie pewien znak.
,,ΗΣ”
- Co to jest? – zapytałem.
- My tak oznaczamy Hefajstosa. –
Nina popatrzyła mi przez ramię na symbole.
- A jak wszyscy tu wiemy, Hefajstos
oznacza mechanizmy. W naszym wypadku oznacza to pułapki.
Omijając litery, wszedłem na trzecią
z kolei deskę. Pozostało tylko paręnaście. Szliśmy dalej. Nie uszedłem
dziesięciu kroków, gdy znów trafiłem na litery greckiego boga. Nie ominąłem
ich. W sumie nie zauważyłbym ich, gdyby nie to, że na nie stanąłem. (Tak, ja
szczęściarz. Kocham moje szczęście i przy tej okazji chciałbym je pozdrowić.
Nie pokazuj się więcej!) Przez chwilę nic się nie działo. Schowałem głowę w
barkach, jak to robią ludzie, gdy zrobią coś, ale to coś im nie wyszło. A nawet
gorzej. Albo nie ma żadnych pułapek, albo
mechanizmy nie zadziałały, albo trzeba chwilę poczekać. Oczywiście, to nie
byłby nasz świat, gdyby nie zadziałała trzecia opcja. Chwilę potem rozpętało
się prawdziwe piekło. Ze ścian zaczął buchać żywy, niebieski ogień. Skulony,
pozostałem w miejscu. Wkrótce, nad kolejnymi deskami też się pojawił. Na
szczęście płomienie co jakiś czas znikały, aby móc pojawić się z pełną siłą. To nasza okazja. W głowie pojawił mi się
odpowiedni rytm, a po chwili przechodziłem między wybuchami tak, jakbym się do
tego urodził.
Było gorąco, strasznie gorąco. Raz
nawet zapalił mi się podkoszulek, lecz szybko go ugasiłem.
Przeszedłem na drugą stronę jako
pierwszy. Przy drzwiach prowadzących dalej zobaczyłem mały guzik. Co może się stać gorszego? pomyślałem i
wcisnąłem przycisk. Momentalnie wszystkie zasadzki z mostu poszły w niepamięć,
a co jeszcze lepsze, przestały działać. Tak, czy inaczej otworzyłem
spokojniejszą drogę moim towarzyszom. Oni mogli sobie spokojnie przejść, a
pułapki nie mogły im nic zrobić. Nie musiałem się już o nich martwić.
Przyjrzałem się przejściu. Wyglądały
tak samo, jak poprzednie. Wykonane z szarego kamienia. Jednak coś przykuło moją
uwagę. Ozdobiono je w łby baranów. Myślałem, że zaraz wybuchnę śmiechem. Udało
mi się jednak zachować powagę. Pomiędzy głowami zobaczyłem hieroglify.
Wtedy nie wiedziałem, o co może z
tym chodzić. No i co z tego, że te znaki
znaczą ,,Chnum”. Równie dobrze poprzedni Arcymag mógł sobie napisać jego
imię. Chnum to egipski bóg Słońca, jeden z wcieleń Ra. I tyle. Moja wiedza
ograniczała się do tego.
Przeszliśmy przez drzwi. Weszliśmy
do długiego tunelu. Po chwili usłyszałem zgrzyt kół zębatych. Słyszałem je
niejednokrotnie. Od zawsze wydawało mi się, że posiadam lepszy słuch od innych.
Zwracałem uwagę na te cichsze dźwięki. Nikt z mojego środowiska nie interesował
się tym zbytnio. Lecz to uratowało nam życie.
- Na ziemię! – krzyknąłem.
Gdy wszyscy położyli się już, nad
naszymi głowami przeleciała gruba kłoda. Jeszcze zakołysała się parę razy, a
potem wróciła na swoje miejsce.
- Co to było?! – wybuchnął Adam.
- Sprawdzał nasz refleks. –
odpowiedziała Nina.
- Kto?
- Jason.
- Kto? – powtórzyłem jeszcze raz.
- Poprzedni Arcymag, ten u którego
się teraz znajdujemy.
- Weszliśmy mu na posesje.
- Jakby nie było.
- Kto jest zmęczony? – zapytał Nick.
Chociaż nikt nie podniósł ręki, widziałem, iż reszta padała z wycieńczenia.
- Jeśli chcemy odpocząć, powinniśmy
wrócić tam, gdzie wcześniej byliśmy. – stwierdziłem – Tu może jeszcze nam coś
grozić. Możemy uzupełnić zapasy wody.
- Wracajmy. – potwierdziła Władczyni
Kluczy.
Wróciliśmy do poprzedniego
pomieszczenia. Nic się tu nie zmieniło. W
sumie to oczywiste. Byliśmy tam niecałe pięć minut temu. Odpakowaliśmy i rozłożyliśmy
śpiwory, a pod głowy podłożyliśmy sobie plecaki. Siedząc na śpiworach,
wyciągnęliśmy jedzenie. Magiczne talerze nie działały na Smoczej Górze, więc
musieliśmy nieść cały prowiant ze sobą. Zaproponowałem, że stanę na warcie, bo
spałem wcześniej. Zgodzili się. Zaczęło robić się zimno. Wszedłem do śpiwora, a
potem przeczołgałem się pod ścianę.
Co mógł oznaczać napis ,,Chnum”? Czy następne wyzwanie poświęcono jemu? To
na później. Już wiedziałem, że człowiek w złotej szacie, ten z mojego snu to
poprzedni Arcymag, Jason. Ale przecież
Adam powinien móc przezwyciężyć zaklęcie. No, chyba, że źle wybrali. Nie, nie mogli źle wybrać. Przecież
Arcymagiem mógł zostać Adam albo ja. Folos sam sprawdzał mi moc i stwierdził,
że nie mogę nim być. Moja moc jest za mała.
Skoro Adam jest tym
najpotężniejszym z magów, to dlaczego mnie nawiedzają te sny i głos? Może to
tylko przypadek, efekt uboczny przepływu mocy?
Dlaczego Folos powiedział,
że mam mało mocy? Na moje oko to i tak jest dużo.
~Nie złość się na niego.~ mówił głos ~On nie tak to widzi.~
zobaczyłem małą, zielonkawą piłeczkę do ping – ponga. Domyśliłem się, że Folos
tak widzi moje źródło mocy.
~Jak
to możliwe, że on widzi inaczej?~
~Twa
moc pozostaje ukryta, aby nikt nie wiedział o twojej prawdziwej naturze, aby
nikt cię nie krzywdził póki nie osiągniesz …~ tu się powstrzymał.
~Póki
nie osiągnę czego?~
~Niczego.~
~Myślałem,
że masz mi pomagać.~
~A
kto ci to niby powiedział?~
~Ja
sam sobie. Kto mi zabroni?~
~Ja.~
~Póki
nie osiągnę czego?~ powtórzyłem pytanie.
~Póki
nie osiągniesz Poziomu Smoka.~
~Poziomu
Smoka?~
~Jakby
ci to wytłumaczyć? No cóż. Spróbujmy. Kiedy kończysz podstawówkę, przechodzisz
do gimnazjum. Potem do liceum, a później na studia. Tak samo jest z tobą. Kiedy
przekraczasz jeden z poziomów magii, przechodzisz do następnego. Ostatni z nich
to Poziom Smoka. Jest to prawie najwyższy ze stopni magii. Pojawia się wtedy
wiele nowych zaklęć i umiejętności. Przy przechodzeniu przez niższe poziomy nie
będziesz nawet wiedział, że właśnie przeszedłeś na kolejny. Dopiero przy
Poziomie Smoka następują jakieś objawy. Nie każdy potrafi przejść na wyższy
poziom. Ktoś przejdzie do drugiego, inny do trzeciego, a jeszcze inny zatrzyma
się na pierwszym. A praktycznie nikt nie przechodzi do Poziomu Smoka.~
~Czy
ja do niego przejdę?~
~Cóż,
powinieneś. Nie jesteś zwykłym magiem. Tobie powinno się udać.~
~Mam
dla ciebie pewną propozycję. Zagrajmy w trzy pytania.~
~W
co?~
~W
coś tego typu, jak gra się na jakichś wyjazdach w butelkę na „prawdę lub
wyzwanie”.~
~Czyli?~
~Ja
zadaję ci pytanie a ty musisz mi na nie szczerze i wyczerpująco odpowiedzieć.
Mam trzy pytania, potem ty mi zadajesz trzy. Zgoda?~
~Zgoda.~
~Pytanie
numer jeden. Dlaczego nie jestem „zwykłym magiem”? ~
~Jesteś
Smoczym Magiem. Teraz nie mogę ci udzielić pełnej odpowiedzi, ale pewnie
większości z niej sam się domyślisz.~
~Pytanie
numer dwa. Kim jesteś?~
~Na
to pytanie w ogóle nie mogę ci odpowiedzieć.~
~To
to pytanie się anuluje. W takim razie mam jeszcze dwa. Dlaczego możesz ze mną
rozmawiać?~
~Nie
rozumiem.~
~Nie
możemy używać tu magii, a rozmowa mentalna też jest rodzajem magii.~
~To,
że wy nie możecie, wcale nie znaczy, że ja nie mogę. Tak słabe bariery przy
mojej mocy wysiadają.~
~Pytanie
numer trzy. Skąd ty tyle wiesz?~
~Żyję
już od dawna. A poza tym nie jestem człowiekiem.~ i kontakt się urwał.
~Co?
Jak to nie jesteś człowiekiem?~ zawołałem.
- Nic ci nie jest? – zapytała Nina.
- Nie, a czemu pytasz? I czemu nie
śpisz?
- Już się wyspałam. Magowie nie
muszą długo spać.
- A co z kazaniem?
- Na temat?
- No już nie udawaj, że nie wiesz.
- Wiem, ale lubię się tak z tobą podroczyć.
- No, chcę to mieć już za sobą.
- Więc. Strasznie się o ciebie
martwiłam. Zresztą nie tylko ja. Masz tego więcej nie robić, zrozumiano?
- Tak jest! A jak myślisz, co nas tu
jeszcze czeka?
- Nie mam pojęcia. Jason zdaje się
być nieprzewidywalny, tak samo jak ty. Myślałam, że z poprzedniego wyzwania
cało nie wyjdziesz. A tu proszę. Stwarzasz most i wychodzisz cały i zdrowy.
- Reszta śpi?
- Tak, a co?
- Chodź tu bliżej. – usiadła koło
mnie – Kiedy wy byliście zamienieni w kamień, a ja jeszcze nie zabiłem Meduzy,
ona coś do mnie powiedziała. Coś w stylu: ,,magiczna panika, działa nawet na
syna Posejdona”. Czy to może oznaczać, że …
- Nie wiem. Naprawdę. Ale sądzę, że
nie miała na myśli Nicka. Przecież był kamieniem. Trudno stwierdzić. Lecz jedno
wiem na pewno. To musimy trzymać w sekrecie.
- Po co?
- I tu znów wracamy do poprzedniego
wyzwania. Nie możesz tak ryzykować. Prawdopodobnie jesteś Smoczym Synem. Jesteś
nam potrzebny i to bardzo. Nasza część Proroctwa mówi o tobie, jako o
człowieku, który musi żyć. Nie o trupie.
- Zaraz. ,,Nasza część”?
- Tak. Podejrzewamy, że Proroctwo
zostało rozdzielone. Chociaż nie ma widocznych śladów, czujemy to.
- A co było za tą ścianą?
- Pomieszczenie z atrybutami.
Chociaż nadal nie wiem, skąd wiedziałeś, że coś z tą ścianą jest nie tak.
- Mówiłem wam. Ta się świeciła.
- Pewnie moc atrybutów wydostaje się
na zewnątrz, ale nikt nic nie widzi oprócz ciebie. A poza Folosem i trzema
Władcami nikt nie wie, gdzie one się znajdują.
- O co chodzi z tymi
przeskakiwaniami na większe poziomy mocy?
- Skąd o tym wiesz?
- Głos.
- W takim razie ci powiem. My
nazywamy to Ewolucją. Tym mianem określamy czas, gdy heros dorasta magicznie.
Źródło mocy się powiększa, a my dowiadujemy się o naszych ukrytych
zdolnościach. Ale od dawna nikt nie przeszedł takiej Ewolucji. (Bo nie ma oznak oprócz Poziomu Smoka. pomyślałem.)
Ja idę spać. Tobie też to radzę. Nic nam nie grozi, przecież jesteśmy tu sami.
Spróbowałem. Naprawdę. To, że mi się
nie udało, to już nie moja wina.
Ten głos
musiał mieć jakieś źródło. Tylko pozostaje pytanie, gdzie? Mówił, że nie jest
człowiekiem. W takim razie kim on jest? myślałem To na pewno nie Zwierzę Seta. Ono ma inny ton głosu. Co może czyhać za
drzwiami, po drugiej stronie korytarza? Być może coś związanego z Chnumem.
Tylko co?
Wstałem. Wziąłem puste butelki z
plecaków i podszedłem do źródła Styksu. Nie znajdowało się ono daleko.
Kucnąłem, aby nie spaść. Nie chciałoby mi się po prostu wchodzić na górę
ponownie, a potem jeszcze przechodzić przez most. Napełniłem plastik do połowy
zielonkawą wodą, żeby później przejść i dopełnić je wodą z rzeki Lete.
Zakręciłem wszystkie butelki i mocno wstrząsnąłem. Wszedłem do śpiwora.
Meduza musiała kłamać.
Albo chodziło jej o Nicka. Przecież nie mogę być Smoczym Synem. W końcu dałem za wygraną. Zasnąłem.
We śnie pojawiłem się w dużym
pomieszczeniu. W sumie ,,duże” to mało powiedziane. Powiedzmy, że znalazłem się
w ogromnym pomieszczeniu. Było ciut ciemnawo, ale coś widziałem. Na ścianach,
zamiast okien, wisiały gobeliny. Gdy przyjrzałem się im uważniej, zatkało mnie.
Tkaniny przedstawiały moje życie. Ostatni z nich prezentował walkę z harpiami.
Dalej same białe. Pewnie czekały na to, aż ktoś je uzupełni. Po co komu takie obrazy ze mną? Poczułem
się dowartościowany.
Usłyszałem kroki. Na szczęście
pomieszczenie składało się na coś takiego jak przedpokój otoczony po dwóch
stronach kolumnami. Schowałem się za jedną z nich. Po chwili do pokoju wszedł
mały, szary człowieczek, ubrany w przepaskę biodrową. Uklęknął przed wielkim
tronem stojącym na drugim końcu pomieszczenia. Nikt na nim nie siedział, ale
przy tronie leżał centaur. Nie zauważyłem go od razu, bo cały był czarny. Nawet
nie w sensie, że czarna sierść i włosy. On roztaczał ciemność i czerń.
Pochłaniał nikłe w tym pokoju światło i przemieniał je w mrok.
- Znalazłeś go? – zapytał zmęczonym,
głębokim głosem.
- T… tak. – odpowiedział skrzecząco
goblin.
Wyciągnął tubę. Odkręcił ją i
buchnęła światłość.
- Daj. – centaur wyciągnął po niego
rękę, lecz się sparzył – Wygląda na to, że tylko Arcymag może dotykać Pioruna
Zeusa. Ale nie martw się. Złamiemy go.
I w tym momencie się obudziłem. Z
początku nie wiedziałem gdzie jestem, ale później sobie przypomniałem.
Krzyknąłem. Usiadłem na śpiworze, a swoim krzykiem zbudziłem resztę.
- Mają go. – powiedziałem.
- Co mają? – zapytała Nina.
- Piorun Zeusa.
- Wstajemy. – zarządził Nick.
- Skąd wiesz? – spytał Adam.
- Może to zabrzmieć dziwnie, ale
miałem sen, bardzo realistyczny sen.
- Sen? – parsknął Arcymag.
- Nie śmiej się. – skarciła go
Władczyni Kluczy – Sny są bramami przyszłości. Opowiadaj.
Opowiedziałem im o wszystkim, co
widziałem. O Piorunie, centaurze, pustym tronie, o wszystkim, oprócz gobelinów.
- Pusty tron? To dobrze. –
stwierdził Władca Życia – Przynamniej wiemy, że jeszcze Go nie znaleźli.
- ,,Go”, czyli?
- Nieważne.
Spakowaliśmy się i przeszliśmy do
tunelu.
- Więc ten centaur mówił, że tylko
ja mogę używać atrybutów. – odezwał się Adam.
- Nie, atrybutów może używać każdy
,,biały mag”, czyli ten z Obozu, lecz tylko w części i tylko ujarzmionych. Za
to Arcymag może używać ich w pełni mocy. Chyba, że istnieje w międzyczasie
ktoś, kto przewyższa go rangą i mocą.
Równocześnie dotarła do mnie mentalna
wiadomość od Niny.
~Więc ty możesz używać pełnej mocy
atrybutów, Łukaszu.~
Przeszliśmy mniej więcej pół drogi i
nastąpiłem na płytkę. Przez chwilę nic się nie działo. Potem drzwi po obu
stronach się zatrzasnęły, a ściany zaczęły się przybliżać.