wtorek, 22 grudnia 2015

Rozdział II - #nowa #wersja

Rozdział II
Pierwsze ostrzeżenie

         Do domów odprowadził nas Ikar. Przez cały czas był bardzo spięty. Bał się o nas. A to oznaczało tylko jedno. Dzieje się coś złego. Nie wiedziałem co, ale miałem złe przeczucia. Wróciłem po siódmej. Mama czekała na mnie z kolacją. Nie była zła. Zero pytań z kim byłem, gdzie byłem, jak byłem i tak dalej. Zwykle kazała mi wracać przed zmrokiem. Nie wiedziałem, jaki to ma sens, aż do tego dnia. No przynajmniej domyślałem się,  jaki mogło mieć to sens. Byłem prawie pewny, że robiła to z tego samego powodu, co Ikar. Tylko jeszcze wtedy nie wiedziałem, co to był za powód.
            Ale tak już z innej beczki -  moja mama to najlepsza i najcudowniejsza osoba na świecie. Była piękna, miała długie, czarne włosy, i niebieskie oczy (choć zawsze zmieniały barwę, przeważnie były niebieskie). Była równa ze mną wzrostem. Nie przekroczyła jeszcze trzydziestu pięciu lat, ale często miała worki pod oczami i wciąż była zmęczona. Zwykle chodziła w prostej, szafirowej sukience firmowej. Pracowała jako kelnerka w hotelu. 
        Zjedliśmy jajecznicę z chlebem. Jak każde jedzenie, które robiła mama, było idealne. Moja mama była mistrzynią kuchni. Wypiliśmy po kubku gorącej czekolady. Po kolacji wykąpałem się, umyłem zęby i przebrałem się w piżamę. Nie mogłem jednak zasnąć. Wciąż myślałem o dzisiejszym dniu. O tym, jak Ikar zabronił nam samotnie chodzić, o cyklopie
z jednym okiem, niziutkim mężczyźnie, człowieku, który pozdrowił nas niezrozumianymi słowami i o zakazach mamy. Miałem wrażenie, że wszyscy wokół wiedzą coś, o czym ja nie mam  pojęcia. Ale nie tylko to mnie dręczyło. Cały czas przemawiał do mnie głos z mojej głowy. Im bardziej starałem się go ignorować, tym bardziej uporczywy się stawał. W końcu, wbrew moim przekonaniom, zasnąłem i to nie zbyt spokojnym snem.

            Śniło mi się to samo pomieszczenie, które widziałem ostatnio. Lecz przebywał tam ktoś jeszcze. Stary człowiek, o siwych włosach stał odwrócony do mnie tyłem. Mógł mieć
z osiemdziesiąt lat. Nie był za wysoki. Ubrany w złotą szatę, przepasaną czarnym sznurem, powiedział coś, co według mnie znaczyło: ,,Zaklinam was drzwi światła! Brońcie insygni Ra do czasu, gdy przyjdzie godzien posługiwać się nimi!”. Kawałek ściany rozświetlił oślepiający blask, a na niej ujrzałem wyryte słowa maga, które po chwili znikły.
            Scena zmieniła się. Zobaczyłem ogromną pustynię. Na niebie nie można było ujrzeć ani jednej chmurki. Słońce prażyło niemiłosiernie. Wokoło mnie nie rosła żadna roślina, lecz gdy się obróciłem, zobaczyłem morze. Morze na pustyni? Ale właśnie tak to wyglądało. Plaża nad morzem z prawdziwego zdarzenia wygląda inaczej. W tym miejscu znajdowała się ogromna ilość piasku, a tuż obok tego wielki zbiornik wody. Nie rozumiałem wszystkiego do końca, ale wiedziałem, że to jest morska woda. Zawsze wiedziałem, czy woda jest słodka, czy słona. To po prostu takie przeczucie, które zawsze jest trafne. Ale wracając do rzeczy, nigdy nie widziałem takiego miejsca, nawet na fotografiach.  Jeszcze ta budowla. Wcale nie wyglądała jak zewnętrzna strona poprzedniego pomieszczenia. Z zewnątrz to miejsce nie wydawało się aż tak imponujące. Wyglądało to po prostu jak wielki, kamienny pagórek. Nie zanadto stromy, bez żadnych uszkodzeń, choć ze środka sprawiał wrażenie bardzo starego pomieszczenia. Jednego byłem pewien. Coś chroniło to kopulaste, stare … coś.
 
            Obudziło mnie pukanie do drzwi mojego pokoju. Kto to mógł być? Pukanie powtórzyło się. Wstałem, otarłem oczy ze śpiochów i uchyliłem lekko drzwi. To była moja mama.
            - Wstawaj – jej ton był stanowczy. – Szybko, przebieraj się. Nie masz za wiele czasu, już prawie się spóźniłeś.
            - Na co? – zapytałem trochę zaspanym głosem.
            - Zakończenie roku szkolnego. I to w pierwszej klasie.
            Pacnąłem się w czoło. Szybko jak błyskawica ubrałem się i zjadłem śniadanie. Potem wręcz leciałem na Mszę z okazji zakończenia roku. Na szczęście nikogo po drodze nie spotkałem. Ostatecznie wbiegłem do kościoła tuż przed rozpoczęciem. Wzrokiem odnalazłem moich kolegów i usiadłem przy nich. Nie było tam miejsca na ponure rozmyślania. W drodze do szkoły śmialiśmy się i lekko przekomarzaliśmy. Weszliśmy do klasy, gdzie wychowawca usadził nas i rozpoczął niezbyt długą przemowę. On też chce już iść do domu. Nasza szkoła była najfajniejsza z tego względu, że akademie odbywały się jedynie na rozpoczęcie pierwszej klasy i zakończenie trzeciej. Wychowawca rozdał nam świadectwa. Moje jak zwykle (nie przechwalając się) wieńczył czerwono – biały pasek. Nigdy nie miałem świadectwa bez wyróżnienia. Jakoś tak zawsze mi wychodziło. Do wyjścia gotowi byliśmy po jakichś dwudziestu minutach. Wyszedłem przed budynek szkoły i lekko się zdziwiłem. Moja mama podjechała pod szkołę, czego nie miała w zwyczaju robić.
            - Wsiadajcie – powiedziała szybko do mnie i Adriana. – Nie ma czasu do stracenia, oni już wiedzą.
            - Jacy oni? – zapytałem, zapinając pasy.
            - Głowy w dół – odpowiedziała mi tylko.
            Jechaliśmy w całkowitym milczeniu, co też było dziwne. Zwykle jeśli jechaliśmy gdzieś razem w samochodzie grała muzyka, a od środka rozpierały go rozmowy i śmiechy. Tym razem w powietrzu czuć było napięcie. Nikt nie włączył nawet muzyki. Coś tu jest nie tak.
            - Zaczynam się denerwować – szepnąłem do Adriana, siedząc z głową między kolanami.
            - Ja też – odszepnął. – Co się w ogóle dzieje? Wiesz coś?
            - Gdybym wiedział, to bym ci powiedział.
            - Dlaczego wykonałeś znak? Wtedy u Ikara?
            - Nie ufam mu – odparłem. – Jestem pewien, że wie o tym miejscu więcej, niż przyznał, a ponad to wie o tym człowieku.
            - Skąd możesz to wiedzieć?
            - Mam pewne przeczucie. Ono nigdy się nie myli.
            - Ja też mam pewne przeczucie. Przyznaj, że tego miejsca nie widziałeś na zdjęciu. Byłeś tam, albo jakoś inaczej je widziałeś. Sam przyznałeś, że nie było tam żadnych wejść. Łukasz, ja zaczynam się bać. Powiedz mi prawdę.
            I tak opowiedziałem Adrianowi wszystko od początku. Począwszy od snu, omijając głos, który krążył mi w głowie, relacjonując spotkania z cyklopem i niskim człowiekiem
i kończąc na dziwnym zachowaniu Ikara. Mój kolega słuchał bez zastrzeżeń.
            - Więc co teraz zrobimy? – zapytał po dłuższej chwili ciszy.
            - Na razie nie mamy wyboru. Musimy znieść to, co z nami zrobią, potem zobaczymy w jakim będziemy stanie.
            - Brzmi trochę groźnie.
            - Przestań. Nie brzmi ci to trochę jak najlepsza przygoda lata?
            - Jeśli tylko od tej twojej przygody nie zginiemy, to może być. Razem? – wyciągnął do mnie prawą rękę ustawioną tak, jakby chciał się siłować.
            - Razem – przyłożyłem swoją rękę.
            Od tej pory wiedziałem, że cokolwiek nie wydarzy się tego lata, Adrian będzie ze mną, a ja z nim. Może nie do końca tak wyszło, ale to już dalsza część historii.
            Po jakichś dziesięciu minutach ostrożnej jazdy (moja mama wciąż gdzieś się rozglądała), dotarliśmy do bloku Ikara. Wjechaliśmy na podziemny parking i wyskoczyliśmy z auta. Jest to naprawdę trudna czynność, zwłaszcza, jeśli robi się to w garniturze
z zakończenia roku szkolnego. Potem wbiegliśmy po schodach. Nasz znajomy czekał już na nas w drzwiach.
            - Wiedzą – powiedziała moja mama i weszliśmy do środka.
            Szybko przebraliśmy się z Adrianem w ciuchy które moja mama zabrała z domu.
            - To wy się znacie? – zapytałem w końcu.
Wiem, że większość normalnych ludzi zapytałaby na przykład: ,,Kto wie?” albo ,,Co się dzieje?”, czy coś takiego. Ale jak już pewnie zauważyliście, nie jestem do końca normalny. Może ubiorę to w jakieś piękniejsze słówka. Nie mieszczę się w granice normalności wyznaczone przez zwykłych ludzi. O, tak będzie dobrze.
Usiedliśmy w salonie, a Ikar zamknął balkon i zasunął firanki. Podszedł pod szafę z pucharami i odsunął jeden z nich. Za nim znajdował się panel z wieloma klawiszami. Nie mogłem dojrzeć szczegółów, ale zdawało mi się, że nie były to do końca polskie litery. Nasz kolega szybko wystukał parę znaków. Zaraz po wpisaniu kodu, Ikar odsunął się, a szafa przesunęła się, otwierając ciemny tunel.
            - Spokojnie – zapewnił nas gospodarz. – Ten tunel prowadzi na parking – a potem dodał, zwracając się tylko do mojej mamy. – Chyba zdążyliśmy przed atakiem.
            Atakiem? Przełknąłem ślinę.   
            - Nie chwal dnia przed zachodem słońca – odparła moja mama.
            A za chwilę wybuchły szklane drzwi prowadzące na balkon. Siła uderzenia była ogromna. Upadłem na czworaka. W głowie lekko mi się zakręciło. Przez chwilę nic nie słyszałem, a przed oczami tańczyły mi czarne plamki. Zauważyłem jednak parę szkieł wbitych w moje ciało. Wyjąłem je i niespecjalnie przejmowałem się ranami. Kiedyś się zagoją. Wiedziałem, że nie wykrwawię się od nich. Zacząłem szukać reszty. Moja mama
i Adrian siedzieli już w tunelu. Adrian był nieprzytomny. Pobiegłem za nimi. Obejrzałem się jednak za Ikarem. Trzymał ręce wyciągnięte przed siebie, tak jakby podpierał ścianę. Na jego czole pojawiały się już krople potu. Za niewidoczną osłoną (nie wiem jak to inaczej nazwać) leciały w naszą stronę dwa stwory. Miały pomarszczoną, szarą skórę, nietoperze skrzydła, wielkie, ostre zęby, a w rękach ogniste bicze. Nie miały jednak oczu. Z pustych oczodołów ziała żądza mordu. W przestrzeń przed Ikarem leciały dwie ogniste kule, ale na moich oczach rozpadły się na niewidocznej tarczy.
            ~ Pomóż mu~ odezwał się głos w mojej głowie. ~On dłużej nie wytrzyma.~
            ~Jak?~ zapytałem.
            ~Zaufaj mi~ odpowiedział.
            ~Czemu miałbym?
            ~Bo nie masz wyboru. Jeśli Ikar nie wytrzyma, to harpie zabiorą ciebie i resztę.~
            ~Taki powód jest dobry. Co mam robić?~
            ~Po pierwsze,  każ mu iść do tunelu. Resztą zajmiemy się razem.~
            - Ikar! – zawołałem.
            - Łukasz! – odpowiedział – Do tunelu! Natychmiast!
            - Ty idź do tunelu!
            - Nie pokonasz dwóch harpii.
            Nie chciałem używać siły, ale zmusił mnie do tego. Odtrąciłem go na bok, a on przeturlał się pod ścianę. Z nosa puściła mu się krew. Poczułem, jak z mojego ciała ulatuje trochę energii. Ciemne mroczki znów zaczęły tańczyć mi przed oczami.
            ~Spokojnie, nic ci nie będzie, to twoje pierwsze świadome użycie magii. Ono musi trochę zaboleć~ przez chwilę nie docierała do mnie istota tej informacji.
            ~A co teraz?~
            W chwili, gdy skończyłem mówić (mówić?) to zdanie, w tarczę wleciały, jak to je wcześniej nazwał Ikar, harpie.
            ~Czekam.~
            ~Pomoc w drodze.~
            Za jakiś czas, który mi wydawał się nieznośnie długi, do pokoju wleciał czerwony ptak. Niósł on w szponach półtoraręczny miecz na oko wykonany ze szkła. Przeleciał nad tarczą i zrzucił mi go wprost do ręki. Chwyciłem go. Był niezwykle lekki. Mogłem zamachnąć się nim bez trudu.
            ~Więc na co czekasz? Celuj w serce.~
            Wstałem i podbiegłem do pierwszej z przeciwniczek. Uderzyła we mnie biczem, lecz tarcza zablokowała go, a ja ciąłem. Z rany wypłynęła czarna krew. Harpia złapała się za serce i padła martwa. Wyraz twarzy drugiej zmienił się diametralnie. Wcześniej można było zobaczyć na niej radość, żądzę krwi i zdecydowanie. Teraz harpia była raczej przerażona. Ale myśl, że może nie wykonać postawionego zadania przerażała ją jeszcze bardziej. Machnęła żywym ogniem, który oplótł mi się na mieczu. Wygiął się on od nadmiaru przyjętego ciepła. Jednak nawet wygiętym mieczem wycelowałem w serce stwora i pchnąłem. Rozpłynęła się
w kakofonii krzyków zgrozy. Pomogłem Ikarowi wstać i zarzuciłem sobie jego rękę na moje ramię. Ptak przeleciał mi nad głową i wziął ze sobą miecz. Tak skończyła się moja kariera szermierza. Mój kolega łypnął na mnie spode łba.
            - Dlaczego nie uciekłeś, kiedy ci kazałem? – zapytał pełnym urazy i złości głosem.
            - Nie mogłem cię zostawić – nie mogłem mu powiedzieć, że zaufałem głosowi
w mojej głowie. Wziąłby mnie za szaleńca.
            - Mniejsza z tym. Do tunelu – chyba już przestał się na mnie wściekać.
            Weszliśmy. Tunel był wysoki na dwa metry i cały z kamienia. Zjeżdżał łagodnie
w dół. Ikar, podpierając się na mnie, prowadził nas do wylotu. Korytarz kończył się na dużym, podziemnym parkingu. Nasz przyjaciel wziął z półki plecak. Wydawało mi się, że był on przygotowany specjalnie na tę okazję. Wsiedliśmy do naszego auta. Mama usiadła za kierownicą, ja z Adrianem wsiedliśmy na tylne siedzenia, Ikar zajął natomiast pasażera.
             - Zna pani adres? – zapytał pełnym bólu głosem. Walka strasznie go chyba wyczerpała.
            - A jak sądzisz? – odpowiedziała moja mama lekko sarkastycznie, jakby pytał się
o coś, co było dla wszystkich oczywiste.
            - Zaraz.  O co tu chodzi? – zapytałem się.
            - Wszystkiego dowiesz się na miejscu – odpowiedział Ikar. – A teraz powiedz mi,  jak zdołałeś utrzymać tarczę?
            - Co? – zapytałem zdumiony.
- Tarczę. Jeszcze nie widziałem, żeby czternastolatek zdołał odeprzeć atak dwóch harpii naraz – odpowiedział.
            - Co? – powtórzyłem.
            - Dobra, już dobra. Prześpij się, na miejsce dojedziemy za jakąś godzinę.
            - Nie jestem śpiący. Ty lepiej się wyśpij. Wyglądasz tak, jakbyś nie spał z tydzień.
            - Nie, nic mi nie będzie. Muszę po prostu coś zjeść – znalazł w swoim plecaku kanapkę i ją zjadł. – Od razu lepiej.
            - Co…?
            - Nie pytaj. Nie mnie dane wam o tym mówić.
            Jaki tajemniczy się zrobił tak nagle.
            Dzień był wyjątkowo dziwny. Wszystko działo się jakby na opak. Jechaliśmy powyżej wszelkich ograniczeń, choć moja mama nigdy nie złamała żadnego przepisu drogowego. Po parunastu kilometrach droga zaczęła mi się wydawać monotonna. Próbowałem ogarnąć wszystkie te dziwne wydarzenia, ale nie mogłem ich jakoś logicznie dopasować do niczego, co wcześniej słyszałem, czy widziałem. Przynajmniej nic takiego nie mogłem sobie przypomnieć. Po chwili porzuciłem ten beznadziejny pomysł. Wydarzyło się coś znacznie ciekawszego. Droga graniczyła po obu stronach z lasem. Ja siedziałem po prawej. Po jakichś piętnastu minutach zauważyłem dwójkę ludzi biegnących od mojej strony. Myślałem, że zaraz znikną mi z oczu, ale jakimś dziwnym sposobem oni biegli cały czas na równo
z samochodem. Przyjrzałem się im dokładniej. Wyglądali jak wysoki mężczyzna, który pozdrowił nas niezrozumiałym zdaniem dzień wcześniej. Tylko, że jeden z nich miał srebrne włosy rozrzucone na całych plecach, a drugi – brązowe, zaplecione w warkocz.
            Po chwili poczułem coś na kształt bzyczenia na skraju moich myśli. Przebiło się ono dalej. Nie wiem dokładnie, jak opisać to, co wtedy czułem. To było jakby ktoś mówił mi coś dosłownie w moim mózgu. Ale nie tylko mówił. Poczułem także jego emocje, zapachy, które czuł, a także wszystko, co chciał mi przekazać.   
            ~Sakma ena kestos afar aksh alistelíé, Kertunos kan Osternos~ odezwał się pierwszy.     ~Sakma ena kestos afar aksh alistelíé, Kertunos kan Osternos~ powtórzył drugi.         
            Jestem pewny, że to jest pozdrowienie.
            ~Bo tak jest w istocie~ powiedział ten pierwszy. ~Wybacz, że nie zapytaliśmy cię
o zgodę na wejście do twego umysłu, lecz musieliśmy się z tobą skontaktować i to bardzo szybko.~
            ~Musimy przekazać wam ważne wiadomości~ rzekł ten o brązowych włosach.
            ~Jakie to wiadomości? Kim w ogóle jesteście? I skąd mnie znacie? ~ zapytałem.
            ~Tak dużo pytań niepokoi twą głowę niepotrzebnie~ odpowiedział mi brązowowłosy. ~Moje imię to Nilo, a to Keno, mój brat. Jesteśmy elfami wysłanymi do eskorty przez naszą królową. Jednak każdy elf złożył przysięgę, że nie poinformuje cię kim jesteś dopóki sam się tego nie dowiesz i dlatego nie możemy odpowiedzieć ci na twoje pytania. Czy masz jeszcze do nas jakieś pytania?~  
            ~Czy to takie ważne, kim jestem? I co się tu dzieje?~
            ~Zadajesz tak wiele pytań, zupełnie jak cała twoja rodzina~ stwierdził Keno. ~Wkraczasz w świat magii, nieludzkich stworzeń i wielu niebezpieczeństw, którym będziesz musiał stawić czoła.~
            ~Tak bardzo chcielibyśmy pomóc ci w tym, co cię czeka. Lecz nie możemy bezpośrednio ingerować w twoje życie~ dodał Nilo. ~Teraz przyszedł czas na wiadomości od królowej elfów. Jeśli będziesz kiedyś potrzebował nas do jakiejkolwiek walki, bądź będziemy mogli ci w jakiś sposób pomóc, wystarczy że zawołasz nas, a staniemy na twoje wezwanie.~
            Nagle oczy Kena zrobiły się większe i zajaśniały blaskiem.
            ~Gdy świat w ciemności się pogrąży,
  A potworów cała armia w bitwie zwycięży.
Pięć bram otworzyć pora,
Aby przyzwać potęgę ziemi, ognia, powietrza i jeziora. ~ rzekł.
            ~Kiedy zostaniesz przez rodzinę zdradzony, odszukaj Jamę Ostatniego Smoka,
a poznasz sposób, aby odwrócić działanie klątwy. Po ostatniej bitwie udaj się do Lasu Wiecznie Zielonych Liści i wymów imię Smoka Smoków, aby otworzyć drzwi ~ dodał brązowowłosy elf.
            ~Co to było?~ zapytałem.
            ~Nasze ostrzeżenia~ odpowiedział Nilo ~A teraz idź magu, odnajdź to, co dobre i pamiętaj, że walczysz nie tylko dla magów, ale i całego magicznego świata zniewolonego przez Mroczny Księżyc.~
            Wycofali się z mojego umysłu. Od tego wszystkiego aż zakręciło mi się w głowie. Kiedy tak właśnie myślałem o tym wszystkim, nawet nie zauważyłem, kiedy zleciała mi reszta drogi. Z samochodu wyszedłem jakby automatycznie.
            - Jesteśmy na miejscu – powiedział Ikar.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz