Rozdział VIII
Łuki i strzały
,,Wiele tracimy wskutek tego, że przedwcześnie uznajemy coś za stracone.” Johann
Wolfgang von Goethe
- Skąd wiesz? – zapytała Nina.
- Głos. – wyjaśniało wszystko.
Wstałem, przeszedłem przez komnatę i
zatrzymałem się przed wlotem tunelu. Czy
ponownie będziemy zmagać się ze swoimi lękami? Miałem nadzieję, że nie. Nie
wiedziałem, czy znów będę mógł pomóc innym. Mimo to w końcu postawiłem pierwszy
krok na drodze do poprzedniego pomieszczenia. Później drugi i trzeci.
Przestąpiłem próg. A dalej poszło już z górki. No, prawie. Wszedłem do ciemnego
tunelu. Przez całą drogę nie zdarzyło się nic nienormalnego, o ile normalna
jest grupa nastolatków przechodzących przez tunel w poszukiwaniu groźnej broni.
Jakby się nad tym zastanowić, to nic niezwykłego. Zbliżaliśmy się do końca.
Miałem właśnie myśleć, że wszystko się ułoży. Jednak coś mnie powstrzymało.
Oczywiście. W Labiryncie Arcymaga nie może być tak, że coś pójdzie dobrze. Gdy
chciałem przejść przez kolejny próg, mój but uderzył o barierę. Kopnąłem w to.
Nie ustąpiło. Kopnąłem mocniej. Coś się stało. Ale nikt nigdy nie zgadłby co.
Rozbolała mnie noga. (Każdy myślał, że ,,Bariera ustąpiła”, albo ,,Nagle
zleciał smok i wszystkich zjadł”. Mam rację?)
- Co jest? – zapytała Nina, stając
obok mnie.
- Nie mogę wyjść. – odpowiedziałem,
napierając na tarczę.
Dołączył do nas Nick. I chociaż
pchało nas dwóch, nie mogliśmy nic zrobić.
- Chyba lepiej będzie, jeśli
wrócimy. – zaproponowała córka Zeusa.
- Nie. – odpowiedziałem – To nie ma
sensu. Jeśli wrócimy, zobaczymy, że tam też jest tarcza.
- To co proponujesz?
- Coś zjeść.
- W sumie dobry pomysł. – wtrącił
Nick.
Usiedliśmy i zdjęliśmy ciężkie
plecaki. Wyciągnąłem kanapkę. Nie patrzyłem na to, co w środku. Byłem po prostu
taki głodny, że nie obchodziło mnie, czy znajdę tam szynkę, czy kawałek betonu.
(Beton też da się zjeść, ale to materiał na inną historię.) Wyjąłem butelkę z
wodą. Trafiłem na tą zrobioną przeze mnie. Smakowała jak metaliczna kranówka.
Jedząc posiłek, zastanawiałem się, gdzie Jason ukrył prawdziwe Uas Seta. A może
wykorzystał oryginał jako klucz do Labiryntu?
- Jestem głupi. – powiedziałem na
głos.
- Bo? – zapytała Władczyni Kluczy.
- Uas jest kluczem.
- To wiemy.
- A w tym wypadku drzwi to bariera.
- No, tego nie wiedzieliśmy. Ale to,
że nie domyśliłeś się tego od razu, nie oznacza, że jesteś głupi.
Spakowaliśmy się i wstaliśmy.
Podszedłem do bariery. Chciałem dotknąć niewidzialnej ściany atrybutem, ale
wtrącił się Adam.
- Mogę? – wyciągnął rękę, zapewne po
Uas.
Wzruszyłem ramionami i dałem mu
artefakt. Mój plan wyglądał trochę inaczej, niż plan Arcymaga. Zaczął bić
berłem w bramę. Gdybym go nie powstrzymał, to może rzeczywiście rozbiłby ją (i
Uas przy okazji), ale nie chciałem ryzykować. Klucz mógł się nam jeszcze do
czegoś przydać. Chwyciłem za jego górną część i wyszarpnąłem z rąk Adama.
- O co ci chodzi? Nie tak chciałeś
to zrobić? – zapytał.
- Nie, chciałem po prostu dotknąć
ściany.
- Trochę skomplikowane, ale ma
szanse powodzenia.
- Eee … Dzięki?
- Mogę ja? – zapytała Nina.
Podałem jej atrybut, a ona dotknęła
nim bariery. Nic się nie stało. Ściana jak stała, tak stała. Córka Zeusa oddała
Uas Seta Nickowi. On także dotknął bariery, lecz ona nadal nie ustępowała. W
końcu (po dziesięciu kolejkach) stwierdziłem, że usiądę. Nawet od patrzenia na
to, jak oni się męczą, zmęczyłem się. Rozmyślałem nad tym, dlaczego głos urwał
się tak nagle. Może coś mu grozi? Porwali
go kosmici? Chociaż co może grozić niezmaterializowanemu głosowi? A co jeśli
ten głos ma jakieś materialne źródło? Jeśli nie jest tylko głosem? To kim w
takim razie jest? Albo czym? Z zamyślenia wyrwała mnie Nina. Usiadła obok i
zapytała:
- A dlaczego ty nie próbujesz?
- Nie jestem lepszym magiem od was.
– mówiąc te słowa machnąłem lekceważąco ręką – Z resztą dlaczego Uas miałoby
zadziałać w moich rękach, a w waszych nie?
- Nie mam pojęcia, ale jeśli nie
spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz.
- Niech będzie. – westchnąłem i
wziąłem atrybut do ręki.
Zalała mnie fala dobrych wspomnień,
lecz nie moich. Widziałem starożytny Egipt w pełni rozkwitu. Piramidy lśniły w
świetle słońca. Budowniczy pracowali nad nową budowlą. Palmy rosły nad rzeką.
Ptaki ćwierkały. Potem sceneria się zmieniła. Zobaczyłem średniowiecze. I
Insygnia Ra. Służyły do budowy kościołów. Niebo pociemniało. Zbierało się na
deszcz. Przeskoczyłem do teraźniejszości. Trzymałem Uas, a przyjaciele patrzyli
na mnie niepewnie. To chyba koniec. Jednak
nie. Pokazano mi przyszłość. Nie mogłem jej się dokładnie przyjrzeć, ponieważ
obrazy przeskakiwały zbyt szybko. Nie wiem, jak wizja się skończyła. Wszystko
zlało się w jedną masę. A na końcu, mocno trzymając atrybut Seta, upadłem na
zimną, kamienną ziemię. Zemdlałem.
*
Kiedy się obudziłem, cztery postacie
patrzyły na mnie z zdenerwowaniem. Cztery?
Na wyprawę poszło nas czterech. Jednak gdy tylko ostrość powróciła,
ujrzałem tylko trzy osoby. Co za ulga.
- Wiem, że normalnie przydałby ci
się odpoczynek,… - zaczęła Nina - …ale czy mógłbyś już otworzyć te drzwi?
Pomimo uczucia, że cały świat się
rusza, wstałem. Zatoczyłem się, lecz z pomocą przyszła mi ściana, na której się
oparłem. Nagle naszło mnie wspomnienie tego dziwnego ryku, którego wydałem
podczas przechodzenia przez ten korytarz po raz pierwszy. Zalała mnie energia
taka sama, jaką miałem wcześniej. Od razu poczułem się lepiej. Nie
potrzebowałem pomocy od innych. Podszedłem do niewidzialnej bariery i leciutko
jej dotknąłem. Usłyszałem dźwięk, jaki wydaje rozbijane szkło. Przeszedłem
przez próg. Znów znalazłem się w komnacie z wodospadem. Na pierwszy rzut oka
nic się nie zmieniło, ale po dokładniejszym oglądnięciu pomieszczenia, dało się
zobaczyć dwie zmiany. Po pierwsze sufit stał się przeszklony, a po drugie – otworzyło
się nowe przejście. Oczywiście moje szczęście sprawiło, że to trzecie wyjście
znajdowało się po drugiej stronie mostu. I
znów trzeba przechodzić przez ten most.
- Chodźcie. – powiedziałem.
- Po co? – zapytała córka Zeusa –
Przecież tam nic nie ma.
- Jak to nie ma? Nie widzisz tej
dziury w ścianie?
- Nie. – odpowiedziała.
- Nie. – dodał od siebie Nick.
- Ja też nie. – dopowiedział
Arcymag.
- A ja wam mówię, że tam jest
przejście.
- Skoro tak mówisz. – ciemnowłosa
dziewczyna pokiwała głową.
- Zaraz. Ty mu ufasz? Bo powiedział,
że tam jest przejście? – słychać było, że syn Posejdona ledwo powstrzymuje się
od wybuchu.
- Tak, ufam mu.
- Dlaczego?
- A dlaczego jako jedyny potrafił
otworzyć bramę? Dlaczego to on usłyszał przepowiednię dotyczącą tego zadania?
Dlaczego to on słyszy głos, który co najmniej raz uratował nas od szaleństwa?
Ufam mu, bo jako jedyny oparł się Meduzie, on rozwiązał pierwszą zagadkę, to on
widział litery na ścianie Labiryntu, to on rozwiązał zagadkę Chnuma, on skoczył
w tę przepaść, abyśmy my mogli iść dalej. Coś jeszcze? Tego naprawdę jest dużo.
- Nie, dziękuję.
- A właściwe pytanie, to dlaczego ty
mu nie ufasz? To w końcu on uratował cię ostatnim razem, wzywając magię bogów,
co mogło się dla niego źle skończyć.
- Tym razem to ja podziękuję. –
stwierdziłem – Przecież wielu z tych rzeczy nie zrobiłem sam. Często pomagał mi
głos i pomagaliście mi wy. I w sumie ciężko o lepszych przyjaciół niż wy nimi
jesteście. Ale przejdźmy już przez ten most, bo nie mam ochoty spędzać wiele
czasu przy tej przepaści. Przywołuje niektóre złe wspomnienia. – miałem tu na
myśli mojego pierwszego zabitego potwora – Meduzę i mój skok.
Wszyscy kiwnęli zgodnie głowami i
przeszliśmy na drugą stronę. Tym razem obyło się bez płomieni i innego rodzaju
mechanicznych pułapek. Tym razem obyło się bez wpadek. Tak, chciałbym tak
powiedzieć. Ale cóż. To kłamstwo. Podczas gdy ja przeszedłem już pod dziurę, a
Nina i Adam schodzili z mostu, usłyszałem trzask. Natychmiastowo obróciłem się
o sto osiemdziesiąt stopni. Dźwięk pochodził od złamanej deski. Wcześniej nie
była złamana, lecz kiedy Nick na nią stanął, zawaliła się pod jego ciężarem.
Widziałem tylko, jak ostatnimi siłami trzyma się jednej z pobliskich desek i
próbuje się na nią wciągnąć. Jednak plecak okazał się za ciężki i Władca Życia
spadał. Razem z Władczynią Kluczy doskoczyliśmy do niego w ostatniej chwili.
Złapał nasze dłonie, lecz wyślizgnął się. Zleciał w dół. Usłyszeliśmy jeszcze
trzask gruchotanych kości, a potem zobaczyłem nieprzytomnego syna Posejdona.
Leżał na kładce dzielącej go od śmiercionośnej wody rzeki Styksu.
- Trzeba tam zejść. – powiedziałem.
- To niebezpieczne. Nie wiemy nawet
czy żyje. – odparła Nina.
- Żyje. Czuję to.
- A jak tam zejdziemy? – zapytał
Adam.
- Tak jak ostatnio.
I bez namysłu rzuciłem się za
Nickiem. Chyba to nie był najlepszy
pomysł. Skoro Nick spadł i się połamał, to jakie ja mam szanse?
~Nawet mi tak nie myśl.~ powiedział głos ~Jesteś
najpotężniejszym magiem w historii tego świata, więc lepiej zadaj sobie
pytanie: ,,Kto nie połamie się przy takim upadku, jeśli nie ja?”.~
W sumie to mnie nawet pocieszył.
Zacząłem w siebie wierzyć. Nie połamię
się. Przecież już raz skoczyłem i nic mi się nie stało. Teraz też nic mi się
nie stanie.
Wciąż spadałem, co było co najmniej dziwne.
Kiedy Nick zleciał, droga na dół zajęła mu zdecydowanie mniej czasu. Bariera
zbliżała się za wolno. W końcu dotarłem na ziemię, choć miałem pewność, że mnie
ta sama trasa przeleciała trzy razy wolniej, niż Władcy Życia.
Co
ja zrobiłem? Nie umiem nawet leczyć. Takie myśli napadły mnie. Lecz z
pomocą znów przyszedł głos:
~Akurat
leczenie jest taką magią, u której nie potrzeba mieć talentu Ancha. Jest to
jedna z podstawowych magii. Powiem ci, co masz robić.~
~Dobra.~
~Uklęknij
przy nim. Połóż mu rękę na nadgarstku. Wyślij swoją moc do jego ciała, aby je
spenetrować. Odnajdź połamane kości.~
~Widzę
je. Kilka żeber, prawa kość piszczelowa i lewa promieniowa.~
~Niedobrze.
Ale nam się uda. Weź trochę swojej magicznej mocy i jak cementem załataj kości
Nicka. Pamiętaj, że one powinny same się zrosnąć, ty im tylko pomagasz. Nie będzie
mógł nimi ruszać jeszcze przez około tydzień, ale będzie mógł chodzić. Tylko
usztywnijcie mu te części ciała. Jestem pewny, że Nina zna odpowiednie
zaklęcie.~
~Dzięki.~
~Nie
ma sprawy. Jestem po to, aby ci pomagać.~
~Ale
kim jesteś?~
~Wkrótce
się spotkamy, wtedy się dowiesz.~
~Ale
za ile będzie to ,,wkrótce”?~
~To
wszystko zależy od tego, za ile stąd wyjdziecie.~
~Dlaczego
wcześniej przerwałeś?~
~Ktoś
wrogi mnie znalazł. Moje istnienie musi pozostać tajemnicą.~
~Dlaczego?~
~Powiedzmy,
że ty, ja i moi koledzy jesteśmy tajnymi kartami w tej wojnie.~
I połączenie zgasło. Otworzyłem
oczy. Zobaczyłem dogasający, czarny blask. Dochodził on z … nas. Nie była to
czerń Stowarzyszenia Mrocznego Księżyca. Ta czerń kryła w sobie coś
tajemniczego, ale czułem, że przyjacielskiego. W czerni Stowarzyszenia czaiła
się śmierć.
Chwilę później dotarła do nas reszta
ekipy.
- Jak wy tu zeszliście? – zapytałem.
- Drabiną. – odpowiedziała Nina.
No fakt. Pamiętałem tę drabinę,
którą przysunąłem wcześniej do ściany.
- Co to było za światło? – spytał
Adam.
- Znacie jakieś zaklęcie na
ocucenie?
- Nie. Ale powinniśmy mu dać
odpocząć. Zaraz go wyleczę.
- Już to zrobiłem.
- Jak?! – krzyknęła Władczyni Kluczy
– Nie wiedziałeś co robić. Jak uleczyłeś Nicka magią, z którą nie miałeś choć
raz kontaktu?
- Stosowałem się do instrukcji.
- Czyich?
- Głosu.
- Aha. Nie czujesz się zmęczony?
- Trochę.
- Chyba wszystkim nam przydałby się
odpoczynek. – stwierdził Arcymag.
- Tak. – odpowiedziałem – Obejmę
pierwszą wartę.
Zgodzili się. Chyba zbyt wiele się
dziś stało, aby nie być zmęczonym. Chodziło mi o to, aby nie zasnąć. Bałem się,
że znów zobaczę centaura, obudzę się z krzykiem i wszyscy pozostali wstaną. A
tego nie chciałem. Reszta potrzebowała odpoczynku. Ja jednak byłem rozbudzony.
Czułem, że nie mógłbym zasnąć. Postanowiłem sprawdzić co się kryje za dziurą.
Wyszedłem po drabinie i skierowałem się w stronę otworu. Miałem dziwne
wrażenie, że o czymś zapomniałem. Nie mam
broni. I choć wiedziałem, że Oculus powinien znaleźć się w kieszeni, nie
wiedziałem po jakim czasie to nastąpi. Wróciłem się więc po niego. Nie miałem
ochoty używać ponownie tej samej drogi, więc (aby było ciekawiej) zeskoczyłem
dziurą w moście. (Bo dlaczego by nie?) Spadając, zastanawiałem się, jakie to
wyzwania mogą na nas czekać. Tor sprawnościowy? Ścianka wspinaczkowa?
Strzelanie do tarczy? Upadłem na podłogę. Podszedłem do plecaka i zacząłem go
przeszukiwać. Dopiero po paru chwilach zorientowałem się, że to nie mój plecak.
Szybko zamaskowałem swoje ślady i znalazłem właściwy. Po paru minutach szukania
znalazłem, zamiast miecza, wielościenną kostkę, o podstawie pięciokąta
foremnego. Była cała czerwona. Postanowiłem spytać jedyną osobę, która mogła tu
wiedzieć cokolwiek o Oculusie.
~Halo?
Jest tam kto?~ zapytałem.
~Tak?~
odpowiedział mi nieco zaspanym głosem.
~Obudziłem
cię?~
~Nie.
O co chodzi?~
~Wiesz
może co to jest? Ta kostka?~
~To
Oculus w stanie uśpionym.~
~W
jakim stanie?~
~Oculus
jako broń ma dwa stany: uśpiony i aktywny. Nie mówiłem ci o tym?~
~O
tym nie. Ale czy mógłbyś mi jeszcze raz opowiedzieć o tym mieczu?~
~Nie
mów na niego miecz. To broń, a nie tylko miecz.~
~Powiedziałeś
nie tylko. Więc Oculus może zmieniać się w inne rodzaje broni?~
~Zaraz.
Jest to miecz Najwyższego Widzącego, Speceresa, Smoka Widzenia, wykonany z jego
kryształowych kości, więc jest niezniszczalny. Jest on zdolny do przecięcia
wszystkiego, co jest ci wrogie, jest nastawione do ciebie neutralnie, albo nie
jest do ciebie wcale nastawione.~
~Nie
jest do mnie wcale nastawione?~
~Chodzi
o przedmioty. Ale nie krój nim chleba. Teraz znajduje się w stanie uśpionym.
Jak widzisz, jest to kostka do gry. Nie budzi podejrzeń. A potrzebne jest w
sumie tylko w świecie ludzi, którzy nie powinni zobaczyć w twoich rękach
miecza. Żeby go uśpić musisz powiedzieć, ewentualnie szepnąć, słowo:
,,absconde”, a aby go uaktywnić wystarczy wymówić słowo: ,,ostendite”.~
~Dzięki.~
~Nie
idź tam sam. Labirynt was rozdzieli. Lepiej, żebyście trzymali się razem.~
~A
tak właściwie dlaczego mi pomagasz?~
~Bo
lubię. Przećwicz sobie komendy miecza, a jakbyś czegoś potrzebował, to wołaj.~
~Dobra,
ale jeszcze czegoś mi nie wyjaśniłeś.~
~Czego?~
~Czy
Oculus może się zmieniać w bronie różnego rodzaju? Mówiłeś, że to nie tylko
miecz.~
~Więc
tak, to nie tylko miecz. Jak na twoje umiejętności magiczne, mogę ci
powiedzieć, że Oculus ma jeszcze jeden rodzaj broni – łuk. Kiedy powiesz:
,,gladius” zmieni się on w miecz, a gdy ,,arcus” w łuk.~
~A
strzały?~
~Dostajesz
w komplecie. Nieskończona ilość.~
~Dzięki.
Do usłyszenia.~
~Wkrótce.~
Zaniechałem poszukiwań, ponieważ
wolałem przećwiczyć komendy absconde i
ostendite. Kiedy wiedziałem, że je
zapamiętałem i mogłem użyć w każdej chwili, nie myśląc za długo, przeszedłem do
drugiego rodzaju komend.
- Arcus. – szepnąłem.
W mojej dłoni kostka zmieniła się w
kryształowy łuk. Wziąłem jedną ze strzał z kołczanu, który pojawił mi się na
plecach i naciągnąłem ją na cięciwę. Wycelowałem w ścianę i strzeliłem. Pocisk
ze świstem utkwił w ścianie, a gdy podszedłem i chciałem go wyjąć, musiałem
nieźle się napracować. Gdy go wyjąłem, zauważyłem, że groty są bardzo ostre i
również kryształowe. Tylko drzewce wykonano z drewna. Pióra niezwykle lekkie,
ale mocne. Jedne białe, inne czerwone lub niebieskie, brązowe albo zielone.
Jeden rodzaj strzał wykonano w całości z kryształu. Przyjrzałem się także
łukowi. Wszystko, oprócz cięciwy z wytrzymałego sznurka, zostało zrobione z
kryształu i ozdobione w smoki. Przy końcach był on pozawijany, a na środku miał
wzniesienie. On także nie ważył za dużo. Ściągnąłem kołczan z pleców.
Przejechałem palcami po skórze. Oprócz smoczych zdobień wyczułem jeszcze coś.
Strzałkę. Może nie do końca, ponieważ zrobioną ze smoczego ogona. Prowadziła do
ukrytej kieszonki. Coś w niej musi być. Odpiąłem
zapięcie i wyciągnąłem mały, owalny zwój. Lecz kiedy go rozwijałem, nie okazał
się aż taki mały. Od moich rąk jego końcówka spadła do ziemi.
W kanionie migotało tylko światło
zachodzącego słońca, ale udało mi się odczytać napisy, bo zwój sam wydzielał
jakiś dziwny blask.
Drogi Łukaszu
List ten został napisany przez
głos. Pokazałem ci już, jak zmienić Oculusa w łuk, a teraz chciałbym pokazać ci
kilka dość przydatnych zaklęć. Pozwolą ci one szybko zakląć określone strzały
na określone efekty. Jak pewnie zdążyłeś już zauważyć, w kołczanie znajduje się
sześć par strzał. Różnią się one nie tylko kolorem lotek, ale także
właściwościami. Jedna z nich jest odporna na wybuchy, druga na ogień, trzecia
na trucizny, czwarta na zmiany, piąta nie jest na nic odporna, a szósta jest
tajemnicza.
A oto i zaklęcia:
,Ignis” – Ogień
,,Aqua” - Woda
,,Solum” – Skała
,,Aer” – Powietrze
,,Explosio” - Wybuch
,,Salus” - Uleczenie
,,Clavis” – Portal
,,Ars” - Iluzja
,,Specer” – Widzenie
,,Aetaus” – Czas
,,Tradus” - Spowolnienie
,,Frigidus” - Zamrożenie
,,Neina” - Przyjaciel
,,Gurges Ater” – Czarna Dziura
,,Caecita” - Oślepienie
,,Sulfur” - Piorun
,,Castellum” - Zamek
Tyle zaklęć powinno ci
wystarczyć. Strzały w miarę potrzeby będą przybywać do kołczanu. Ponadto będą
przybywać same, nie musisz ich brać.
Ps. Pewnie zastanawiasz się,
skąd wiedziałem, że znajdziesz tę karteczkę. Potężni Widzący potrafią
przewidywać przyszłość.
~Dzięki.~
powiedziałem.
Poczułem falę radości, ale nie
swojej. To tak, jakby ktoś podłączył się do mojego mózgu i wysyłał mi tę
radość. Wszedłem do śpiwora. Ciekaw byłem, czy jeśli uśpię Oculusa, to czy znów
stanie się mieczem, czy pozostanie pod postacią łuku. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
- Absconde. – szepnąłem, a łuk stał się kostką – Ostendite.
Kostka stała się łukiem. Warto wiedzieć. Postanowiłem, że najlepiej zrobię,
jeśli uśpioną broń zatrzymam w kieszeni. Szybki, łatwy dostęp. Przypełzłem
bliżej ściany. Oparłem na niej głowę. Zorientowałem się, że nadal trzymam
łuk i kołczan w dłoniach. Przyjrzałem
się bliżej pojemnikowi na strzały. Faktycznie dzielił się on na sześć przegród.
Koło w środku i odchodzące od niego ścianki, jakby działowe, dzielące pierścień
na pięć równych części. W walcu znajdowały się dwie kryształowe strzały.
- Absconde. – powiedziałem cicho i włożyłem wielościan do lewej
kieszeni.
Choć powieki same mi się zamykały,
postanowiłem nie budzić pozostałych. Wyglądali tak słodko, kiedy spali. Na
warcie czekałem jeszcze dwie godziny, trzymając w rękach karteczkę z
zaklęciami, która nie znikła.
- Ostenidite. – szepnąłem i schowałem karteczkę do kieszeni kołczanu
– Absconde.
Wsunąłem kostkę do kieszeni. W końcu
zmęczenie wzięło górę. Wyszedłem z posłania i podszedłem do Władczyni Kluczy.
Kiedy byłem w zasięgu ręki, ona otworzyła oczy. Nie spała.
- Wyglądasz okropnie. – powiedziała
(w końcu była to moja pierwsza zarwana nocka) – Ale dlaczego wcześniej mnie nie
obudziłeś?
- Miałem… kilka spraw do
załatwienia. Pokaż mi swój miecz. – gdy tylko go dotknąłem, szepnąłem – Absconde. – nic się nie wydarzyło.
- Absconde. – powiedziała Nina, biorąc do ręki swój miecz. Nadal nic.
– Czemu to miało służyć?
- Niczemu. – odpowiedziałem bez
namysłu.
Podszedłem do swojego śpiwora. Kiedy
tylko ułożyłem się wygodnie, zobaczyłem, że przez sufit wpadają pierwsze
promienie wschodzącego słońca. Mimo to zasnąłem.
Śniło mi się, że patrzy na mnie
olbrzymi, biały smok. Stał na czterech łapach zakończonych ostrymi pazurami.
Miał futro, całe białe, ale gdy je dotknąłem, to pod futrem poczułem łuski.
Jego oczy także nie leżały tam, gdzie, według mojego wyobrażenia o smoku, leżeć
powinny (na skroniach), ale w oczodołach osadzonych po obu stronach nosa. Uszy
były długie i przy końcach szpiczaste. Gdyby nie rozmiar i sierść, jego twarz
wyglądałaby jak ludzka. Bladoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z taką
ciekawością, że od razu pomyślałem, czy nie jestem jakimś egzotycznym
zwierzęciem z klatki w zoo. Przeszedłem w inne miejsce, aby dokładniej mu się
przyjrzeć. Po grzbiecie, w dwóch liniach biegły małe, trójkątne wyrostki. Ogon
kończył się pojedynczym kolcem, który smok mógł zapewne wystrzelić. Posiadał
również parę skrzydeł, po jednym na każdy bok. Aerodynamiczna i smukła sylwetka
dodawała mu majestatyczności. Wróciłem na swoje poprzednie miejsce. Smok, jakby
przeczuwając, co chciałbym teraz obejrzeć, otworzył paszczę. Zobaczyłem tam po
rzędzie ostrych zębów na górę i dół. Zwierzę zamknęło paszczę i wstało.
Wszedłem pod nie i tylko cichutko się modliłem, aby wtedy nie zachciało mu się
iść spać. Był taki wysoki, że zmieściłem się pod nim. Ale głową dotykałem jego
sierści. Uwierzcie na słowo, nieprzyjemne to doświadczenie. Na podbrzuszu
zobaczyłem paręnaście podłużnych, luźniej ułożonych łusek, a kiedy go
dotknąłem, pod sierścią także poczułem łuski.
~Kim
jesteś?~ zapytałem, wychodząc spod jego postaci.
~Przyjacielem.~
odpowiedział i sen się skończył.
Obudziłem się, usiadłem i spojrzałem
w sufit. Słońce dopiero co wstało, była może ósma rano. Mimo to, zobaczyłem
całe niebo usiane burzowymi chmurami.
Po tym śnie nie czułem się
specjalnie wystraszony, może trochę cichszy, bardziej tajemniczy, odmieniony.
Czułem się wyspany.
Wszyscy już wstali, prócz mnie. Nie
wiedziałem, czy opowiadać im o moim śnie. Ostatecznie jednak uznałem, że mają
oni za dużo zmartwień jak na jedną wyprawę. Przyszliśmy po Insygnia Ra, a nie
rozmawiać o nieznanych smokach. I tak zajmowali się jakąś ważną rozmową, w
której pewnie nie powinienem uczestniczyć, więc bezgłośnie wstałem i spakowałem
się. Kiedy założyłem plecak i podszedłem do towarzyszy, rozmowa ucichła, ale w
powietrzu czuć było kłótnią. Z resztą z oczu Niny trzaskały pioruny. Nie miałem
pojęcia, jak to zinterpretować. Czy ona się wściekała, radowała, a może
smuciła. Nie wiedziałem. Nick odwrócił się jedynie plecami do nas i zaczął się
pakować. Reszta zrobiła to samo. Władczyni Kluczy jednak podeszła do mnie i
zapytała pełnym troski tonem:
- Nie jesteś głodny?
- Nie. – odpowiedziałem, chcąc
zakończyć jeszcze dobrze niezaczętą rozmowę, ponieważ czułem, że córka Zeusa
nie skończy na pytaniu o moje śniadanie.
- Widzę, że coś ci leży na sercu. –
chyba nie zrozumiała o co mi chodziło z jednym, krótkim ,,nie”.
- Skąd wiesz?
- Nazwij to kobiecą intuicją.
- A mogę to nazwać jakoś inaczej?
- Nie. – zażartowała. (Bo żartowała,
prawda?)
Kiedy spojrzałem z ukosa na Arcymaga
i Władcę Życia, zrozumiała, że rozmowę należy odłożyć na później. Choć zdawało
mi się, że i mój sen, i rozmowa powinna odbyć się jak najszybciej. Przekazałem
jej więc tylko obraz smoka, a ona spojrzała na mnie tak, jakbym zwariował. Lecz
gdy tylko zobaczyła mój wyraz twarzy, wiedziała, że nie żartuję. Nagle
wyglądała tak, jakby miała zemdleć, ale po sekundzie jej przeszło. Jednak ja to
zauważyłem
i nie podobało mi się to, co zauważyłem. Bo skoro osoba taka, jak Nina, mająca pod sobą praktycznie cały obóz, bała się nie na żarty, zrozumiałem, że ja też powinienem się bać.
i nie podobało mi się to, co zauważyłem. Bo skoro osoba taka, jak Nina, mająca pod sobą praktycznie cały obóz, bała się nie na żarty, zrozumiałem, że ja też powinienem się bać.
*
Tak minął mi poranek. Cały
roztrzęsiony wszedłem na drabinę i nie podobało mi się, że idę pierwszy.
Wszyscy widzieli, jak dygotałem ze strachu, po tym, jak zobaczyłem Ninę w takim
stanie. Lecz w końcu wziąłem się w garść i wspiąłem się dalej bez drgań.
Podczas dalszej wspinaczki rozmyślałem o oczach tego dziwnego smoka. Nie
wiedziałem czemu, ale wydały mi się one znajome, choć nigdy ich nie widziałem.
Prześwidrowały mnie. I chociaż to ja przez cały czas oglądałem zwierzę, to
gdzieś z tyłu głowy znajdowała się świadomość, że tak naprawdę to ja byłem
przez niego obserwowany. W końcu wyszedłem na górę.
- Gladius. Ostendite. – szepnąłem, a w moich rękach pojawił się
miecz.
Zdążyłem akurat, ponieważ właśnie w
tym momencie Nina wychyliła głowę zza krawędzi urwiska. Wyszła, złożyła ręce na
piersi, a ja dostrzegłem błysk w jej oczach.
- Ukrywasz coś przede mną.
- Co? – zapytałem, ale po swoim
tonie stwierdziłem, że powiedziałem to jak dziecko, które coś zepsuło i chce
się wymigać od kary – Zupełnie nie wiem o co ci chodzi.
- A ja wiem. I teraz wszystko mi
wytłumaczysz.
- Nadal nie wiem, o czym mówisz.
- Absconde. To coś znaczy. To nie tylko puste słowa. Kiedy ty je
wymawiasz, czuję bijącą od nich moc.
- Absconde?- powiedziałem, lecz w duchu modliłem się, aby miecz nie
stał się kostką. Na szczęście nic się nie stało.
- Tak, właśnie tak. co ukrywasz?
- Nic nie ukrywam.
- Nie umiesz kłamać.
- Wiem. Więc dobrze. Tylko patrz. Absconde. – Oculus stał się wielościanem
– Ostendite. – znów powrócił do
swojej normalnej postaci – Arcus. – miecz
zmienił się w łuk.
Chciałem się popisać. Wyjąłem białą
strzałę i naciągnąłem ją na cięciwę. Pomyślałem, że jeśli dodam do zaklęcia
trochę swojej mocy, efekt będzie lepszy. Pociągnąłem energię, przeniosłem ją do
pocisku, szepnąłem: ,,Explosio” i
wypuściłem go. Przy zderzeniu z przeciwległą ścianą nastąpił wybuch. I tak, jak
się spodziewałem, na szarym kamieniu nie pozostał żaden ślad, jednak strzały
nie znalazłem. Czyli białe strzały, to zwykłe strzały. Popatrzyłem na
Władczynię Kluczy. Stała przez chwilę z szeroko otwartymi oczami i spuszczonymi
rękami. Kiedy weszła reszta ekipy, córka Zeusa opamiętała się, a ja zmieniłem
Oculusa w miecz.
- Co tu się działo? – zaczął rozmowę
Nick.
- Nic. A co miałoby się tu dziać? –
odpowiedziałem.
- Słyszałem wybuch. – kontynuował
syn Posejdona.
- Przesłyszałeś się. – Nina wzięła
mnie w obronę.
- Chodźmy już. – powiedziałem.
- Idźcie przodem. – zaproponowała
ciemnowłosa dziewczyna, a mnie odciągnęła do tyłu – Zachowajmy to na razie w
tajemnicy. – dodała szeptem.
- Dlaczego kłóciliście się dziś
rano?
- Skąd wiesz, że się kłóciliśmy?
- Pioruny leciały ci z oczu.
-To nie temat na teraz.
Okej.
Weszliśmy do tunelu z przeszklonym dachem, a ja zamykałem kolumnę, jednak
po chwili szliśmy już normalnie, jeden obok drugiego, ponieważ korytarz był aż
tak szeroki, że spokojnie mogłyby się tu zmieścić dwa słonie obok siebie.
Usłyszałem zgrzyt kół zębatych. Gdybyśmy znajdowali się w zupełnie innym
miejscu, zapewne nie zainteresowałbym się tym zbytnio. Ale że to Labirynt Arcymaga…
- Na ziemię! – krzyknąłem.
Lecz tym razem nic się nie
wydarzyło. Już myślałem, że się przesłyszałem, ale usłyszałem to znów. Tym
razem wyciągnęliśmy miecze. I dobrze zrobiliśmy. Nie przeszliśmy dziesięciu
kroków, a ziemia zaczęła się trząść. Z podłogi zaczęły wysuwać się windy. Kiedy
zabrzmiał dzwonek, a drzwi się otworzyły, ujrzeliśmy hordę zombie. Wyglądali
zupełnie, jak tacy z filmów. Poruszali się bardzo wolno, więc mój szok (jak Jason
ożywił martwych?!) zdążył zmaleć, zanim jeszcze stwory wylazły. Szybko
zmieniłem Oculusa w łuk. Nie miałem zamiaru podchodzić do nich na długość
miecza. Wolałem strzelać do nich z odległości. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i
puściłem ją, a ona pomknęła w stronę umarlaka. Przeszyła go na wylot. Padł jak
długi. Dlaczego inni nie walczą? Popatrzyłem
na nich. Wyglądali zupełnie tak, jak w korytarzu z lękami. Trzęśli się i
oddychali płytko. Jedno stało się jasne. Zostałem sam. Strzelałem do
nieumarłych, jednak miałem wrażenie, że przybywa ich w nieskończoność. W końcu,
kiedy miałem już dość, coś mi się przypomniało. Od kiedy sufit stał się przeszklony, możemy używać magii. Pociągnąłem
dużą ilość magii. Dodałem do niej wody z plecaka i posłałem ją falą w stronę
przeciwników. Wypłukałem ich z powrotem do wind. Jeden się ostał. Wziąłem
jeszcze trochę energii, znów dodałem wody. Kulka stała się na wpół wodna. Gdy
wziąłem ją do ręki, nie rozpadła się. Zamachnąłem się i rzuciłem w przeciwnika.
Kiedy kulka dotknęła go, po jego ciele przeszła niebieska siateczka, po czym
wyparował, jak reszta. Spojrzałem na przyjaciół. Pierwszy ocknął się Adam.
- To było super! – krzyknął.
- Co? – zapytałem.
- No wszystko. To jak strzelałeś do
nich z łuku, to jak ostatniego rzuciłeś kulą z wody. – mówił tak, jakbym był
jego bohaterem, albo co najmniej idolem.
Ja jednak wziąłem do ręki łuk i
zrównałem się z Niną, podczas gdy Nick i Adam szli dalej.
- Fajny łuk. – rzucił przez ramię
Nick.
Kiwnąłem jedynie głową. Od czasu
zobaczenia smoka we śnie stałem się chyba jakiś cichszy, bardziej tajemniczy.
- Nie martw się. – szepnęła Nina –
Rzuciłam na miecz zaklęcie niewidzialności, kiedy ty zmieniałeś go w łuk. Nikt
nie wie, że Oculus może się zmieniać.
- Dzięki. – odszepnąłem.
Kiedy doszliśmy do końca tunelu,
przystanąłem. Otwierał się on na prostokątną komnatę, o powierzchni mniej
więcej pięćdziesięciu metrów kwadratowych i wysokości co najmniej dziesięciu
metrów. Na przeciwległej ścianie wisiały trzy tarcze. Nie to jednak okazało się
najdziwniejsze. Kiedy tylko przestąpiłem przez próg, Oculus znikł.
~Nie
martw się.~ powiedział głos ~Zabezpieczenie.
Nie możecie korzystać tu z żadnej innej broni.~
~To
gdzie jest ta jakaś inna broń?~
~To
właśnie część wyzwania.~
Tarcze
oznaczają, że wyzwanie będzie oparte na łucznictwie. W tym też jest ktoś ode
mnie lepszy. Przeszedłem wzdłuż krótszego boku sali i usiadłem w kącie.
Pomyślałem, że stawałem się coraz bardziej aspołeczny. Miałem coraz więcej
tajemnic, o których nikomu nie mówiłem. Poczułem nagłą potrzebę wygadania się
komuś. Lecz równocześnie wiedziałem, iż misja jest ważniejsza niż moje osobiste
zachcianki. Pozostało mi więc czekać do wieczora, kiedy to wszyscy są zmęczeni
i chcą rozmawiać. Skierowałem wzrok ku sufitowi. Zaczynało kropić. Wstawałem,
gdy Nina usiadła obok mnie pod ścianą.
- Dobra. – powiedziała – Teraz to
naprawdę musi cię coś gryźć. Chłopaki sobie poradzą, opowiadaj.
- Więc. Po pierwsze miałem sen. –
przez chwilę zwlekałem z dalszym opowiadaniem, ale Nina uderzyła mnie lekko w
ramię i rzekła:
- Mów, nikt cię tu nie zje. Raczej.
- Stałem w nicości, ale nie byłem
sam. Widziałem smoka, białego smoka. Miał ciemnoniebieskie oczy, aerodynamiczne
kształty, długi ogon z jednym kolcem. Pod sierścią miał łuski. Zapytałem się
go, kim jest, a on, że przyjacielem i sen się skończył.
- Pokaż mi go.
- Pokazywałem ci już go.
- Pokaż jeszcze raz. Wyślij mi jego
obraz w wiadomości mentalnej. – przesłałem jej obraz smoka.
- Speceres.
- Co?
- Nie co, tylko kto. Smok Widzenia.
Jeden ze smoków z Pradawnej Siódemki. Pierwszy raz go widziałeś?
- Tak, a co?
- Myśleliśmy, że wszystkie smoki są
jeszcze w swoich kryjówkach. Czyli że Speceres się wydostał. Ale niemądrze
byłoby zakładać, że reszta siedzi jeszcze u siebie. Zapewne ukrywają się. A to
jest przydatna wiadomość. Nie może wpaść w ręce wroga.
- Dlaczego?
- Po pierwsze sama Pradawna
Siódemka. Zadaniem Smoczego Syna jest zebranie wszystkich talentów. A to nie
byłoby możliwe, gdyby któryś ze smoków zginął.
- A po drugie?
- Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca
nie wie jeszcze o twojej tożsamości. Podejrzewamy, że to właśnie ty jesteś
Smoczym Synem. O to się dzisiaj rano kłóciliśmy. A jeśli Stowarzyszenie
Mrocznego Księżyca nie wie o tym, to przebudzenie Pradawnej Siódemki już byłoby
jednoznaczne z pojawieniem się kolejnego Smoczego Syna.
- Aha. A jak już jesteśmy przy tej
kwestii, to jest jeszcze jedna sprawa. Chyba nie nadaję się na maga, a już na
Smoczego Syna to w ogóle.
- Skąd ta myśl?
- Z tego, co widziałem cechujecie się odwagą,
mądrością, wielką mocą. Z tego, co słyszałem, Smoczy Syn ma cechować się wielką
mocą. Ja praktycznie żadnej z tych cech nie posiadam.
- A to co?
- O co ci chodzi?
- Kryzys wieku nastolatczego?
- Czego?
- Chodzi mi o to, że przechodzisz
kryzys emocjonalny. Nie każdy mag taki przechodzi. Ja też kiedyś taki miałam,
ale przeszło mi. Dobrze, że o tym mówisz.
- A teraz kazanie?
- A teraz kazanie. To co
powiedziałeś to bzdury. O twojej odwadze świadczyło skoczenie w głąb kanionu.
Ze dwa razy. O mądrości rozwiązanie zagadki Chnuma. I mimo że nie widać u
ciebie wielkiej mocy, to przecież jednego dnia wezwałeś trzy różne awatary
bogów. Nie czujesz tego, że to właśnie ty, z naszej grupy, najbardziej nadajesz
się na maga?
- Nie.
- A ponad to używasz Smoczej Magii.
Nikt poza Smoczymi Synami i osobami, które otrzymały magię od smoków nie umie
posługiwać się nią. A smoki nie wybierają osób na chybił trafił.
- Dzięki. Chodźmy poszukać
rozwiązania wyzwania zręczności.
Wstaliśmy z miejsc. Zacząłem
przeszukiwać komnatę. W sumie to nie wiedziałem, czego szukałem. Może czegoś w rodzaju guzika, albo dziurki
od klucza? Pogrążony w takich rozmyślaniach natknąłem się na coś. Z
początku myślałem, że to ściana, jednak kiedy podniosłem głowę, zobaczyłem
przed sobą nic. Czyli bariera. Zupełnie
taka, jak w tunelu.
- Znalazłem coś. – powiedziałem.
- Co? – zapytał Adam.
- Tarczę.
- No to podsumujmy. – zaczął Nick –
Mamy…
- …trzy cele, barierę i żadnej
broni, aby do tych celów strzelać. – dokończyła Nina.
- Za to możemy używać magii. –
dodałem.
- Od kiedy? – spytał syn Posejdona.
- Od kiedy sufit stał się
przeszklony.
- Skąd wiesz?
- Bo sam używałem magii.
- Kiedy?
- Kiedy wypłukałem wszystkich zombie
z korytarza?
- No tak.
- Można spróbować. – stwierdziła
córka Zeusa i posłała kulę ognia w stronę bariery. Kuli, być może, udałoby się,
gdyby nie to, że tuż przed zderzeniem, tarcza zjadła ją i sama się wzmocniła.
- No i nie wyszło. – stwierdziłem.
Usiadłem w kącie. Miałem jeszcze
jeden pomysł. Popatrzyłem magią. Przez chwilę rozglądałem się, ale nic nie
znalazłem. O co w ogóle w tym chodzi?
Skoro nie posiadamy broni, to ona musi gdzieś tu być. Musi być ukryta. Spojrzałem
po pomieszczeniu jeszcze raz, a kiedy nic nie znalazłem, dodałem magii do
wzroku. Tym razem coś nietypowego przykuło moją uwagę. Kiedy oglądałem drugą
stronę komnaty, zauważyłem niszę. Przeniosłem wzrok na naszą część. U nas też
była taka nisza. Podszedłem do niej, nie przestając patrzeć za pomocą magii.
Przyjrzałem się jej uważnie. Jej wnętrze pokrywał kurz. Choć nie zwracałem na
to uwagi, wydawało mi się, że w całym Labiryncie nie widziałem ani jednego
kłaczka kurzu. Zdmuchnąłem brud. Na jego miejscu wyżłobiono dziurkę od klucza.
- Podajcie mi Uas. – powiedziałem.
- Przecież to ty je masz. –
odpowiedziała mi Władczyni Kluczy.
- A, no tak. – wyjąłem z plecaka Uas
Seta.
Przez chwilę się wahałem. Nie miałem
pojęcia, czy to nie może być pułapka. To mogło nas wszystkich zabić. Jednak
stwierdziłem, że jeśli nie spróbuję, to nigdy mi nie wyjdzie i włożyłem atrybut
w dziurę. Przekręciłem. Coś zgrzytnęło i na środku komnaty (na szczęście po
naszej części) wyrósł walcowaty, sięgający mi do pasa piedestał. Spiralnie
pokrywały go jakieś dziwne znaczki.
-Elficka magia. – stwierdziła Nina –
Potężna rzecz. Macie jakąś kartkę i długopis?
- Po co ci? – zapytałem.
- W obozie mamy słowniki. Możemy to
później przetłumaczyć, aby z tego skorzystać.
- Nie sądzisz, że skoro Jason tego
użył, to to już może znajdować się w obozie?
- Jason miał dobre stosunki z
różnymi istotami. Nie wykluczone, że też z elfami.
Zaczęła przepisywać symbole. Gdy już
skończyła, powiedziała żebyśmy szukali na walcu kolejnych dziurek od klucza.
Robiłem wszystko, co w mojej mocy, lecz nie znaleźliśmy nic. Nie miałem żadnego
świetnego pomysłu. (Bo moje pomysły prawie zawsze są świetne.) Po chwili
wpadłem na jakiś. Popatrzyłem magią. Na cokole nie znalazłem ani jednej dziury.
Rozejrzałem się po pokoju. W jednej ze ścian pojawiło się wgłębienie, a dałbym
sobie głowę uciąć, że wcześniej go tam nie było. Podszedłem do tego miejsca. We
wnętrzu znajdował się guzik. Nacisnąłem go. Piedestał pękł wpół. Ukryto w nim
łuk i kołczan ze strzałami. Dotknąłem broni. Drewno pomalowane na srebrno i
najwyższej jakości skóra. Srebrne lotki u strzał.
- Łuk Apolla i Nieskończone Strzały
Artemidy. – szepnęła z zachwytem Nina – To tu były przez cały ten czas. Tak
blisko, a równocześnie tak daleko. Dokładnie jak w zagadce. Tego się nie
spodziewałam.
- Kto strzela? – zapytałem po chwili
wahania.
- Arcymag. – odpowiedzieli równo
Władcy.
Adam z nieukrywaną niechęcią wziął
do ręki atrybuty. Wymierzył i wypuścił jedną ze strzał. Pocisk przebił się
przez barierę i wbił się w ścianę nad tarczą, po czym rozpadł się w pył. Do
kołczanu przybył kolejny. A Arcymag spadł w przepaść, zostawiając broń.
Rzuciłem się za nim, ale za późno zareagowałem. Natrafiłem na twardą skałę.
Nagle ze ścian popłynął głos Jasona:
,,Zadanie już znasz, w
dziesiątkę trafić trzeba,
Inaczej każde z was trafi do
wiecznego nieba
Kompan utracony może jednak
wrócić,
Jeśli decyzją będzie zawodów
nie porzucić.”
Nastąpiła chwila ciszy. W końcu
przerwałem ją ja:
- Co to było?
- Treść części wyzwania zręczności.
- Jak to części?
- Wyzwanie może zostać podzielone na
parę części. Z Nickiem podejrzewamy, że skoro wcześniejsze wyzwania były
jednoczęściowe, to wyzwanie zręczności powinno zawierać wiele części. Tak
przynajmniej zakładamy.
- Wiemy przynajmniej, że możemy
jeszcze strzelać trzy razy. – powiedział Nick.
- To kto strzela teraz? – zapytałem.
- Ja. – zgłosił się syn Posejdona.
- Jesteś pewien?
- Tak. Zabijanie jest zakazane, więc
nic nie może mi się stać. A ponad to zagadka mówi, że jeśli nie podejmiemy
wyzwania, to wszyscy umrzemy.
Podszedł do miejsca, z którego
wcześniej strzelał Adam. No, chciał podejść, ale mu nie wyszło. Powstrzymała go
ta sama siła, jaka wcześniej powstrzymywała nas.
- Łukasz, spróbuj dotknąć tego
czegoś Uas.
Poszedłem w stronę ściany. Nie
musiałem nawet niczego dotykać atrybutem, ponieważ kiedy tylko położyłem rękę
na tarczy, aby sprawdzić z czym mam do czynienia, przeleciałem przez barierę.
- Czyli teraz ty. – powiedział Nick.
Wziąłem do ręki łuk. Z bijącym mocno
sercem wyciągnąłem jedną ze strzał. Naciągnąłem na cięciwę, wymierzyłem i
strzeliłem. Już przyszykowałem się, że zaraz zobaczę Adama. Jednak pode mną nie
rozstąpiła się ziemia. Trafiłem w sam środek tarczy. Przesunąłem się w prawo.
Tak samo, jak z poprzednim celem. Przeszedłem na wprost ostatniej przeszkody do
pokonania. Wystrzeliłem. Poczułem nagły podmuch wiatru. Zmienił on trasę mojej
strzały. Ale tuż przed zderzeniem nastąpił drugi, który wyprostował jej lot i
pocisk trafił w czerwoną kropkę. Lecz tuż na obrzeżach. Tarcze rozsypały się w
pył. W miejscu, gdzie wcześniej stały, wysunęła się kamienna ławka z poduszką z
czerwonego aksamitu. Podbiegłem do niej. Zaraz za mną pojawili się moi
towarzysze. Kiedy spojrzałem pytająco na Ninę, odpowiedziała tylko:
- Tarcza ustąpiła.
Popatrzyłem na kamienny mebel.
Oprócz poduszki, nie było na nim nic. Za to na poduszce leżały dwa klucze.
Jeden, kamienny z główką w kształcie aligatora, podpisany jako ,,Dalsza droga”. Drugi, złoty z główką w
kształcie dzięcioła, podpisany jako ,,Polegli”.
Podniosłem złoty klucz. Nina chciała zrobić to samo z drugim, ale nie zdołała.
- Wybór. – stwierdziłem.
- Odłóż klucz. – powiedział Nick.
- Oszalałeś?! – krzyknąłem – Nie
możemy zostawić Adama na pewną zgubę! Nina, powiedz mu coś!
- Oficjalnie, skoro nie ma Arcymaga,
ani nikogo wyższego mocą, najstarszy mag przejmuje dowodzenie.
- A najstarszy jestem ja. –
stwierdził Władca Życia.
Już miałem oddawać klucz, kiedy
odezwał się głos:
~Jest
sposób.~ ociągałem się z pójściem do ławki.
~Jaki?~
~Możesz
go wyzwać na pojedynek. Jeśli wygrasz, a wygrasz na pewno, przejmiesz
dowodzenie. Możesz też im powiedzieć, że to ty otrzymałeś przepowiednię, ale
jest to mniej spektakularne.~
- W sumie… - powiedziałem odwracając
się do towarzyszy - …to ja otrzymałem przepowiednię.
- No i...? – zapytał syn Posejdona.
~No
i co?~
~No
i nic. Pojedynek. Powiedz, że chciałbyś wyzwać go na pojedynek. Ja ci pomogę.~
- Chcę wyzwać cię na pojedynek.
- A skąd ty wiesz o tym prawie?
- Mam swoje tajemnice.
- Na jakich warunkach?
~Na
jakich?~
~Bez
broni, sama magia.~
- Bez broni, sama magia. –
powtórzyłem.
- W sumie to z bronią mamy taki
wybór, że ho ho. Ale zgoda. Załatwię to szybko. Aborior!
Czas zwolnił. Głos chciał przejąć
kontrolę, a ja mu ją dałem. (Bo w sumie czemu by nie?)
- Specularis! – nie wiedziałem do czego służy to zaklęcie, dopóki
Nick nie zamarł. Wtedy przekonałem się, że moje zaklęcie służyło do odbijania
cudzych zaklęć, a zaklęcie Władcy Życia służyło do zamierania.
- Frigidus! – krzyknęła Nina. (Co?!)
- Specularis! – użyłem tego samego zaklęcia.
Ale tego się nie spodziewałem.
Myślałem, że Nina pomoże mi, albo przynajmniej obejmie moją stronę, a tu nagle
ona chce mnie zamrozić. Nie wiedziałem, co począć. Moi towarzysze nie chcieli
uwolnić Arcymaga.
Usiadłem na ławce. Musiałem coś
wykombinować. Usłyszałem za sobą zgrzyt kamieni. Popatrzyłem za siebie. Za mną
utworzyło się przejście. Zajrzałem. Spiralne schody schodziły coraz to niżej.
Zszedłem na dół. Choć nie. ,,Zszedłem” to nie to słowo. Raczej zbiegłem
najszybciej, jak potrafiłem. Im dalej się zapuszczałem, tym gorzej widziałem.
Coraz ciemniej. Spojrzałem do góry. Gdzieś około trzydziestu metrów wyżej
jaśniało wejście. Przeszedłem jeszcze kilka kroków. Jednego byłem pewien.
Oprócz ciemności zwiększała się także temperatura i wilgotność. Tak, jakbym
zapuszczał się w gardło ogromnego wieloryba. Coraz ciężej mi się oddychało.
Oparłem się o ścianę. Wyczułem, że stała się ona bardziej śliska, niż powinna
być. Była także gorętsza. Zły znak. (Choć jakby się zastanowić, to wszystko tu
jest złym znakiem.) Przybliżyłem się. Natrafiłem na jakąś szczelinę. Gdy
wepchnąłem w nią rękę poczułem gorące coś. Chyba kamień. Nie, nie kamień.
Bardziej pasowało mi to na wnętrze jamy ustnej. Ale przecież nie buduje się z
tego tuneli. Dłoń pokryła się czymś mokrym. Szybko wyciągnąłem ją z tej
szczeliny i otrzepałem. Pomyślałem, że im szybciej wyjdę stamtąd, tym lepiej
będzie i dla mnie, i dla Adama. Zbiegłem na sam dół, przyciskając do piersi
klucz zdobyty na górze. Gdyby mi wypadł… No cóż. Zasłużyłbym na Oscara za
najlepszą wpadkę w historii świata kina prawie niemego. (No i co z tego, że w
takiej kategorii nie dają Oscarów. Ja bym dostał.) Kiedy już znalazłem się na
dole, wpadłem na żelazne drzwi z takim impetem, że dziwiłem się, iż jeszcze stoją.
Miały jedno zakratkowane okienko, klamkę i dziurkę. Doskonale wiedziałem, co
robić. (Umiałem przecież otworzyć drzwi.) Wepchnąłem klucz do dziurki.
Przekręciłem i pchnąłem jedyną przeszkodę stojącą mi na drodze. Zobaczyłem
pomieszczenie Poległych. Wyglądało dokładnie tak, jak więzienna cela. Wąska
prycza powieszona na łańcuchach, przykryta płótnem. Kamienne ściany pokryte
licznymi zadrapaniami. A w rogu szkielet. Miałem nadzieję, że nieprawdziwy.
~Prawdziwy.~
powiedział głos.
~Skąd?~
~Jason
znalazł tę celę i po prostu ją wykorzystał.~
~Okropne
miejsce.~
Zakończyliśmy rozmowę. Wbrew mojemu
zdziwieniu nie śmierdziało tam aż tak źle. Do wytrzymania. Zalatywało
stęchlizną, ale, według mnie, ten zapach przypominał mi domek na obozie. Domek
numer czterdzieści. Pomyślałem o rzeczach, które łączyły te dwa pomieszczenia.
W końcu znalazłem. Od dawna nikt tam nie mieszkał. Wydało mi się to dziwne.
(Kolejny punkt do długiej listy rzeczy, które są dziwne.) Czy tylko ja i Adam mieszkamy w tym domku od dłuższego czasu? Przecież
cały czas przybywają tam herosi. To dlaczego oni nie mieszkają w tym domku? Czy
zawsze określani są od ręki? To dlaczego my musimy czekać? Zastanowiłem się
chwilę nad tą kwestią. O ile siebie mogłem zrozumieć (jeśli nie jestem synem
Posejdona, co jest bardzo niebezpieczne, to nie jestem nikim ważnym), to
sytuacji nieokreślonego Arcymaga zrozumieć nie mogłem. Bogowie powinni zabijać
się o to, kto go określi i powinni być z tego dumni. A tymczasem nic, kicha.
Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się
nieważnych myśli. Swojego przyjaciela zobaczyłem leżącego na podłodze, tuż obok
pryczy. (No tak, Adam często wierci się we śnie, jeśli się denerwuje.) Spał.
Przynajmniej tak mi się wydawało, że spał. Potrząsnąłem jego ramię. Nie dało to
żadnego efektu. Wyjąłem spod łóżka miskę i popatrzyłem za wodą. Znalazłem stary
kran, ale działał. (A dałbym głowę, że wcześniej go tam nie było.) Napełniłem
pojemnik zimną wodą, a potem wylałem ją na głowę Arcymaga. Zebrał się
natychmiast. (Jestem pewien, że gdyby nie to, że leżał na ziemi, spadłby z
łóżka.)
- C… Co się stało? – zapytał.
- Ja się stałem. – odpowiedziałem –
Zbieramy się stąd.
Wstał.
W planach mieliśmy szybkie wyjście
po schodach na górę i wysłuchanie reprymendy Niny i Nicka. Ale, jak pewnie z
doświadczenia już wiecie, nie wszystkie plany wypalają. A żaden plan nie
wypali, jeśli jest się w Labiryncie Arcymaga. (Jason jest, a może był, szalony!)
Otóż, kiedy spokojnie wyszliśmy z
celi, temperatura stała się nie do zniesienia. Doznałem nagłego olśnienia. Przecież Jason jest szalony! Nie pozwoli nam
wyjść od tak! i już wiedziałem co się szykowało. Wepchnąłem Adama do
więzienia i sam wskoczyłem. Wyczucie czasu idealne. Ponieważ zaraz po tym, jak
sam wskoczyłem, z utworzonej dziury w podłodze szybu buchnął niebieski ogień.
Po około dziesięciu sekundach zgasł, a temperatura znacznie spadła. Każąc
koledze robić to, co ja, wbiegłem po schodach najszybciej, jak potrafiłem. Na
szczycie schodów zatrzymałem się, a obecny Arcymag wpadł na mnie. Zrobiliśmy
parę fikołków. Potem wstałem. Nina wraz z Nickiem siedzieli pod ścianą.
- Zastanawialiśmy się nad twoim
zachowaniem. – zaczęła Władczyni Kluczy (a miałem taką nadzieję, że tą częścią
planu, która nie wypali będzie ta o wysłuchaniu kazania) – Narażając naszą
misję, ocaliłeś Arcymaga. Jednak naraziłeś misję…
- Wygrałem pojedynek. – wszedłem jej
w słowo.
- …narażając się na śmierć. –
dokończyła, nie zwracając uwagi na moje słowa.
- Jednak… - powiedział Nick - …dobry
dla ciebie zbiór wypadków każe dać ci nagrodę.
- Szalona zagadka. – stwierdziła
córka Zeusa – Klucz, który miał prowadzić dalej, prowadził donikąd. A ten,
który miał nas zaprowadzić do celi… - wskazała mi ręką dalsze przejście.
- Wyzwanie czystego serca. –
szepnąłem. Nie wiedziałem czemu, ani nie wiedziałem, o co chodziło.
- To co, idziemy? – zapytałem.
Przeszliśmy dalej. Cieszyłem się, że
te śmiercionośną zagadkę mamy za sobą. Nie wiedziałem, że następna pułapka
będzie mogła zabić.
*
Tunel, którym szliśmy, był
identyczny, jak poprzedni. Na szczęście, korytarz nie miał ani jednej pułapki.
Szliśmy bardzo szybkim tempem, zapewne dlatego, że chcieliśmy mieć tamto
wyzwanie jak najdalej za sobą. Temperatura cały czas rosła, a kiedy już
doszliśmy…
Cóż, ciężko to opisać. Ale spróbuję.
Kamienna droga unosiła się w powietrzu bez żadnych podpór, połączona tylko z
naszą stroną stromego urwiska i drugą stroną sali. Nie zapowiadało się zbyt dobrze
z paru powodów. Po pierwsze ścieżka nie należała do tych zbyt szerokich. Po
drugie wiła się jak wąż. Po trzecie rozpadlina, nad którą wisiała droga,
została wypełniona lawą. A po czwarte sufit znów stał się szary, kamienny, a
więc nie mieliśmy szans użyć magii. Podszedłem do reszty grupy i podzieliłem
się z nimi moimi spostrzeżeniami.
- Co robimy? – spytałem po chwili
milczenia.
- Idziemy. Nie mamy wyboru. –
odpowiedziała Nina – Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca rośnie w siłę z dnia na
dzień. Musimy zdobyć Insygnia.
- Lepiej trochę odpocznijmy. –
zasugerowałem.
- Nie mamy czasu. – powiedział Nick.
- Ale dlaczego? – zapytałem.
- Skoro i tak wiemy, że wszystkie
atrybuty to lipa. – podjął moją walkę Adam.
- To skoro wszystkie atrybuty to
lipa, to dlaczego strażnicy w ogóle ich pilnują. – skontrował Władca Życia.
Długo szukałem argumentu. Długo nie
mogłem go znaleźć. Aż w końcu mnie olśniło.
- Bo to nie są prawdziwi strażnicy.
- Co?
- Pomyślcie przez chwilę. Skoro
Jason był Arcymagiem, to znaczy, że był też Klucznikiem. Mógł przenieść nie
tylko atrybuty, ale także i strażników. A potem tylko poustawiał nowych.
- Ale po co to zrobił?
- Aby nikt nie mógł się dowiedzieć,
że atrybuty to fałszywka. – dołączyła się Władczyni Kluczy.
- A Stowarzyszenie nadal myśli, że
to my mamy Uas Seta.
- Ale po co Jason to zrobił?
- Myślę, że on nie chce, aby
ktokolwiek posiadł wszystkie atrybuty, nawet my.
- Tylko pozostaje jedno pytanie. Po
co?
- Wiecie co? Odpocznijmy. –
zadecydował Władca Życia – Stanę na pierwszej warcie.
Nikt nie oponował. Rozłożyłem śpiwór
i wsunąłem się w niego. Przez chwilę leżałem cały napięty, ale kiedy
zorientowałem się, że zwracam na siebie uwagę, rozluźniłem się. Dlaczego się tak zachowuję? Odpowiedź
była prosta. Mój organizm reagował zdenerwowaniem, ponieważ myślałem, że znam
swoich towarzyszy, a tymczasem dzisiejsze wydarzenia nie pozwalały mi uwierzyć
w realność tego dnia. A może dlatego, że bałem się. Mogli mieć rację. Może
misja była ważniejsza od życia maga. W końcu przez moje postępowanie mogło
zginąć tysiące niewinnych. A czy ja
byłbym gotów poświęcić swoje życie dla dobra sprawy? Mimo iż nie chciałem
się o tym przekonywać na własnej skórze, odpowiedziałem sobie, że zapewne nie.
Pomyślałem, że zachowywałem się jak tchórz. I znów poczułem się tak, jakbym
miał do czynienia z trucizną Zwierza Seta. Nikomu nie potrzebny. Otrząsnąłem
się z tej myśli i spojrzałem na rany na piersi. Ciągle się trzymały i nie
wyglądały tak, jakby w najbliższym czasie miały ochotę zejść. W końcu zasnąłem
niespokojnym snem.
Nic mi się nie śniło.
A potem pomyślałem, że niedobrze
jest okłamywać samego siebie.
Trafiłem na most. Pokonywałem już
praktycznie ostatni zakręt, jednak do końca mostu i tak pozostała mi jeszcze
daleka droga. Zrobiłem najgorszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Popatrzyłem w dół.
Zakręciło mi się w głowie. Usiadłem na kamień. Już myślałem, że zaraz zawrócę,
ale powstrzymywała mnie bariera. Wstałem i szedłem dalej. Poczułem, jak coś
przelatuje za mną. Popatrzyłem w tył, ale nie zobaczyłem nic, co mogłoby latać.
I znów to samo uczucie. Tym razem jednak coś znalazłem. Tuż przed końcem drogi
w poprzek mostu, przy ścianie zobaczyłem, jak ognista kula rozbija się o
ścianę. Rozbłysła się na miliony iskier, które wpadły do rzeki lawy. Wbrew
przepisom BHP pobiegłem. (Chociaż tak do końca to nie wiem, czy przepisy BHP
zabraniają biegania po skalnym moście wiszącym nad rzeką lawy w Labiryncie
Arcymaga.) Już widziałem koniec drogi, ale ogień był już wszędzie. Zostało mi
dwadzieścia metrów. Dziesięć. Pięć.
BUM!
Zapaliłem się. Ale to nie wszystko.
Jakby ktoś nadal nie miał dość mojego cierpienia, uderzenie zepchnęło mnie z
mostu. Spadałem. (I to już drugi raz w tym tygodniu.) Prawie dotykałem ognistej
wody, kiedy się obudziłem. Zerwałem się do pionu, ale powstrzymałem krzyk,
pozostając prawie niezauważonym przez towarzyszy, którzy dawno już wstali.
Prawie niezauważonym, bo zauważyła mnie Nina.
- Co się stało? – zapytała.
- Czemu nie obudziliście mnie? –
odpowiedziałem, próbując zmienić temat.
- Ponieważ uznaliśmy, że musisz się
wyspać. W końcu idziesz pierwszy. (I wciąż nie wiem, czy to zdanie zadziałało
na moją psychikę, czy to po prostu kpina.) A teraz powiesz, co się stało?
- Miałem sen. – wyznałem niechętnie.
- O czym?
- O niczym. – zakończyłem – Chodźmy.
Na most wszedłem jako pierwszy.
Uszedłem może z jedną czwartą drogi spokojnie.
A potem popatrzyłem w prawo. Prosto na mnie leciała wielka, ognista kula. Nie żeby coś, nie mam nic do ognistych kul, ale padłem na kamień. Poczułem, jak ogień przypala mi skórę. Jedno stało się pewne. Po wyjściu z tego pomieszczenia będę miał opaleniznę godną ludzi siedzących paręnaście godzin na solariach dziennie. Wstałem, lecz uchylając się przed drugim pociskiem, straciłem równowagę. Zdążyłem wyminąć jeszcze jeden pocisk, skacząc do przodu, ale następny mnie trafił. I tak oto spełnił się mój sen. W sumie, to nie. Nie przeszedłem przecież tak daleko. Nie dość, że spadałem, to jeszcze płonąłem. Ogień jednak nie parzył. Gdy tak leciałem wprost do ognistej rzeki, zapragnąłem spojrzeć na pierś, gdzie kula mnie uderzyła. Podkoszulek został wypalony, a skóra nabrała koloru czerwonego, lecz nie bolała. Jednak i tak miałem jeden, najważniejszy problem. Byłem już praktycznie w rzece lawy. Pomyślałem, że w oczekiwaniu na śmierć, nie zaszkodzi porozmawiać z głosem.
A potem popatrzyłem w prawo. Prosto na mnie leciała wielka, ognista kula. Nie żeby coś, nie mam nic do ognistych kul, ale padłem na kamień. Poczułem, jak ogień przypala mi skórę. Jedno stało się pewne. Po wyjściu z tego pomieszczenia będę miał opaleniznę godną ludzi siedzących paręnaście godzin na solariach dziennie. Wstałem, lecz uchylając się przed drugim pociskiem, straciłem równowagę. Zdążyłem wyminąć jeszcze jeden pocisk, skacząc do przodu, ale następny mnie trafił. I tak oto spełnił się mój sen. W sumie, to nie. Nie przeszedłem przecież tak daleko. Nie dość, że spadałem, to jeszcze płonąłem. Ogień jednak nie parzył. Gdy tak leciałem wprost do ognistej rzeki, zapragnąłem spojrzeć na pierś, gdzie kula mnie uderzyła. Podkoszulek został wypalony, a skóra nabrała koloru czerwonego, lecz nie bolała. Jednak i tak miałem jeden, najważniejszy problem. Byłem już praktycznie w rzece lawy. Pomyślałem, że w oczekiwaniu na śmierć, nie zaszkodzi porozmawiać z głosem.
~Halo?~
~Tak?~
~Co
tam u ciebie?~
~Przejdź
do rzeczy. Masz coraz mniej czasu.~
~Znasz
jakieś fajne zaklęcie, które teraz mogłoby mi się przydać?~
~Proponuję
magię bogów.~
~Ale
magia tu nie działa.~
~Twoja
magia bogów zadziała.~
I na tym rozmowa poprzestała.
Przeszedłem do czynów. Cały czas myślałem o bogu, który mógłby mi się w tej
sytuacji przydać. Przeszukałem całą pamięć, ale nie znalazłem pomniejszego
boga, który rządziłby ogniem. W końcu, w przypływie desperacji, krzyknąłem:
- Ego voco potentatem Hefajstos!
Od razu otoczył mnie czerwonawy blask, a po chwili stałem się pełną formą
Hefajstosa. Zaklęcie podziałało!
Okazało się też, że magia bogów jest potężniejsza od zabezpieczeń Labiryntu
Arcymaga.
~Chcesz
się zobaczyć?~ zapytał głos.
~Dlaczego
by nie?~
~No
tak.~ postać…
~Awatar.~
~Co
,,awatar”?~
~Twoja
postać, kiedy przyzywasz magię bogów, zwie się awatarem.~
~Wiem,
co to jest awatar. Ale skąd wiesz, co ja myślę?~
~Bo
wiem.~
~A
wiesz, że przeszkadzasz w narracji?~
~Naprawdę?~
spytał z dozą udawanej skruchy.
~Powiedz,
co robić!~ krzyknąłem.
~To
daj sobą pokierować!~
~To
kieruj!~
~Weź
odrobinę mocy i wrzuć ją do ognia poniżej. Poczekaj chwilę. A teraz spiralnie
przyzwij ją do siebie.~
Zobaczyłem jak w moją stronę zmierza
odwrócone, ogniste tornado. Gdy oplotło mnie na tyle, aby mnie podtrzymać,
przekonałem się, że nie wiedziałem, co robić. Spojrzałem w dół. Trąba utrzymywała
połączenie z rzeką.
~I
co dalej?~
~Pokieruj
swoją magią. Nie za szybko, bo to twój pierwszy raz. a kiedy dotrzesz nad
pomost wchłoń awatara.~
Po chwili znalazłem się przy moście.
Zbliżyłem się najbliżej, jak tylko potrafiłem swoim rzeczywistym rozmiarem.
Pamiętałem, jak ostatnio prawie spadłem, podczas mojej pierwszej Bitwy o Tron.
Wyskoczyłem z chyba najniebezpieczniejszego środka transportu. Kiedy znalazłem
się w ,,bezpiecznym miejscu”, wchłonąłem magię awatara. Trafiłem dokładnie w
sam środek mostu. Kule już nie latały, a przyjaciele dobiegli do mnie.
- To było niesamowite. – zawołał
Adam.
- Dzięki. – odpowiedziałem.
- A ja mam do ciebie jedno małe
pytanko. – powiedział Nick – Jakim cudem wezwałeś awatara Hefajstosa?
- Nie wiem. To działo się zbyt
szybko.
- Chodźmy stąd. – zaproponowała
Nina.
A nikt nie miał zamiaru jej się
sprzeciwić.
Tylko od czasu do czasu musieliśmy
radzić sobie z jakimiś niedopałkami, a oprócz tego marsz poszedł sprawnie.
Droga wiła się jak wąż, ale nie przeszkadzało nam to w wędrówce. Na końcu mostu
natrafiliśmy na rozwidlenie. Dwa kolejne korytarze. Jeden z nich podpisany jako
,,Dalsza droga”, a drugi, jako ,,Komnata Główna”. Między drogami
znajdowała się tabliczka z napisem:
,,Zapewniam was o prawdziwości tych
napisów. To jest ostatnia szansa, aby stąd wyjść.”
- Co to ma znaczyć? – zapytał Władca
Życia.
- Czy to oznacza, że możemy stąd
wyjść? – dopytał Arcymag.
- Chyba tak. – odpowiedziałem.
- Ale nie możemy. – stwierdziła
Władczyni Kluczy – Każdy jest potrzebny na swój sposób. Jeśli jedno z nas
wyjdzie, reszta nie będzie mogła ukończyć misji. Czyli albo wychodzą wszyscy,
albo nikt.
- To chyba znaczy, że idziemy. –
powiedziałem.
- Tak. – potwierdził syn Posejdona.
Skręciliśmy w drogę z tabliczką ,,Dalsza droga”. Po paru minutach
weszliśmy do komnaty wypełnionej światłem. Kiedy jednak przestąpiliśmy próg,
zapadła nieprzenikniona ciemność. I poczułem, że zaczęliśmy się kręcić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz