niedziela, 1 marca 2015

Rozdział VIII

Rozdział VIII
Łuki i strzały
,,Wiele tracimy wskutek tego, że przedwcześnie uznajemy coś za stracone.” Johann Wolfgang von Goethe

            - Skąd wiesz? – zapytała Nina.
            - Głos. – wyjaśniało wszystko.
            Wstałem, przeszedłem przez komnatę i zatrzymałem się przed wlotem tunelu. Czy ponownie będziemy zmagać się ze swoimi lękami? Miałem nadzieję, że nie. Nie wiedziałem, czy znów będę mógł pomóc innym. Mimo to w końcu postawiłem pierwszy krok na drodze do poprzedniego pomieszczenia. Później drugi i trzeci. Przestąpiłem próg. A dalej poszło już z górki. No, prawie. Wszedłem do ciemnego tunelu. Przez całą drogę nie zdarzyło się nic nienormalnego, o ile normalna jest grupa nastolatków przechodzących przez tunel w poszukiwaniu groźnej broni. Jakby się nad tym zastanowić, to nic niezwykłego. Zbliżaliśmy się do końca. Miałem właśnie myśleć, że wszystko się ułoży. Jednak coś mnie powstrzymało. Oczywiście. W Labiryncie Arcymaga nie może być tak, że coś pójdzie dobrze. Gdy chciałem przejść przez kolejny próg, mój but uderzył o barierę. Kopnąłem w to. Nie ustąpiło. Kopnąłem mocniej. Coś się stało. Ale nikt nigdy nie zgadłby co. Rozbolała mnie noga. (Każdy myślał, że ,,Bariera ustąpiła”, albo ,,Nagle zleciał smok i wszystkich zjadł”. Mam rację?)
            - Co jest? – zapytała Nina, stając obok mnie.
            - Nie mogę wyjść. – odpowiedziałem, napierając na tarczę.
            Dołączył do nas Nick. I chociaż pchało nas dwóch, nie mogliśmy nic zrobić.
            - Chyba lepiej będzie, jeśli wrócimy. – zaproponowała córka Zeusa.
            - Nie. – odpowiedziałem – To nie ma sensu. Jeśli wrócimy, zobaczymy, że tam też jest tarcza.
            - To co proponujesz?
            - Coś zjeść.
            - W sumie dobry pomysł. – wtrącił Nick.
            Usiedliśmy i zdjęliśmy ciężkie plecaki. Wyciągnąłem kanapkę. Nie patrzyłem na to, co w środku. Byłem po prostu taki głodny, że nie obchodziło mnie, czy znajdę tam szynkę, czy kawałek betonu. (Beton też da się zjeść, ale to materiał na inną historię.) Wyjąłem butelkę z wodą. Trafiłem na tą zrobioną przeze mnie. Smakowała jak metaliczna kranówka. Jedząc posiłek, zastanawiałem się, gdzie Jason ukrył prawdziwe Uas Seta. A może wykorzystał oryginał jako klucz do Labiryntu?
            - Jestem głupi. – powiedziałem na głos.
            - Bo? – zapytała Władczyni Kluczy.
            - Uas jest kluczem.
            - To wiemy.
            - A w tym wypadku drzwi to bariera.
            - No, tego nie wiedzieliśmy. Ale to, że nie domyśliłeś się tego od razu, nie oznacza, że jesteś głupi.
            Spakowaliśmy się i wstaliśmy. Podszedłem do bariery. Chciałem dotknąć niewidzialnej ściany atrybutem, ale wtrącił się Adam.
            - Mogę? – wyciągnął rękę, zapewne po Uas.
            Wzruszyłem ramionami i dałem mu artefakt. Mój plan wyglądał trochę inaczej, niż plan Arcymaga. Zaczął bić berłem w bramę. Gdybym go nie powstrzymał, to może rzeczywiście rozbiłby ją (i Uas przy okazji), ale nie chciałem ryzykować. Klucz mógł się nam jeszcze do czegoś przydać. Chwyciłem za jego górną część i wyszarpnąłem z rąk Adama.
            - O co ci chodzi? Nie tak chciałeś to zrobić? – zapytał.
            - Nie, chciałem po prostu dotknąć ściany.
            - Trochę skomplikowane, ale ma szanse powodzenia.
            - Eee … Dzięki?
            - Mogę ja? – zapytała Nina.
            Podałem jej atrybut, a ona dotknęła nim bariery. Nic się nie stało. Ściana jak stała, tak stała. Córka Zeusa oddała Uas Seta Nickowi. On także dotknął bariery, lecz ona nadal nie ustępowała. W końcu (po dziesięciu kolejkach) stwierdziłem, że usiądę. Nawet od patrzenia na to, jak oni się męczą, zmęczyłem się. Rozmyślałem nad tym, dlaczego głos urwał się tak nagle. Może coś mu grozi? Porwali go kosmici? Chociaż co może grozić niezmaterializowanemu głosowi? A co jeśli ten głos ma jakieś materialne źródło? Jeśli nie jest tylko głosem? To kim w takim razie jest? Albo czym? Z zamyślenia wyrwała mnie Nina. Usiadła obok i zapytała:
            - A dlaczego ty nie próbujesz?
            - Nie jestem lepszym magiem od was. – mówiąc te słowa machnąłem lekceważąco ręką – Z resztą dlaczego Uas miałoby zadziałać w moich rękach, a w waszych nie?
            - Nie mam pojęcia, ale jeśli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz.
            - Niech będzie. – westchnąłem i wziąłem atrybut do ręki.
            Zalała mnie fala dobrych wspomnień, lecz nie moich. Widziałem starożytny Egipt w pełni rozkwitu. Piramidy lśniły w świetle słońca. Budowniczy pracowali nad nową budowlą. Palmy rosły nad rzeką. Ptaki ćwierkały. Potem sceneria się zmieniła. Zobaczyłem średniowiecze. I Insygnia Ra. Służyły do budowy kościołów. Niebo pociemniało. Zbierało się na deszcz. Przeskoczyłem do teraźniejszości. Trzymałem Uas, a przyjaciele patrzyli na mnie niepewnie. To chyba koniec. Jednak nie. Pokazano mi przyszłość. Nie mogłem jej się dokładnie przyjrzeć, ponieważ obrazy przeskakiwały zbyt szybko. Nie wiem, jak wizja się skończyła. Wszystko zlało się w jedną masę. A na końcu, mocno trzymając atrybut Seta, upadłem na zimną, kamienną ziemię. Zemdlałem.

*

            Kiedy się obudziłem, cztery postacie patrzyły na mnie z zdenerwowaniem. Cztery? Na wyprawę poszło nas czterech. Jednak gdy tylko ostrość powróciła, ujrzałem tylko trzy osoby. Co za ulga.
            - Wiem, że normalnie przydałby ci się odpoczynek,… - zaczęła Nina - …ale czy mógłbyś już otworzyć te drzwi?
            Pomimo uczucia, że cały świat się rusza, wstałem. Zatoczyłem się, lecz z pomocą przyszła mi ściana, na której się oparłem. Nagle naszło mnie wspomnienie tego dziwnego ryku, którego wydałem podczas przechodzenia przez ten korytarz po raz pierwszy. Zalała mnie energia taka sama, jaką miałem wcześniej. Od razu poczułem się lepiej. Nie potrzebowałem pomocy od innych. Podszedłem do niewidzialnej bariery i leciutko jej dotknąłem. Usłyszałem dźwięk, jaki wydaje rozbijane szkło. Przeszedłem przez próg. Znów znalazłem się w komnacie z wodospadem. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ale po dokładniejszym oglądnięciu pomieszczenia, dało się zobaczyć dwie zmiany. Po pierwsze sufit stał się przeszklony, a po drugie – otworzyło się nowe przejście. Oczywiście moje szczęście sprawiło, że to trzecie wyjście znajdowało się po drugiej stronie mostu. I znów trzeba przechodzić przez ten most.
            - Chodźcie. – powiedziałem.
            - Po co? – zapytała córka Zeusa – Przecież tam nic nie ma.
            - Jak to nie ma? Nie widzisz tej dziury w ścianie?
            - Nie. – odpowiedziała.
            - Nie. – dodał od siebie Nick.
            - Ja też nie. – dopowiedział Arcymag.
            - A ja wam mówię, że tam jest przejście.
            - Skoro tak mówisz. – ciemnowłosa dziewczyna pokiwała głową.
            - Zaraz. Ty mu ufasz? Bo powiedział, że tam jest przejście? – słychać było, że syn Posejdona ledwo powstrzymuje się od wybuchu.
            - Tak, ufam mu.
            - Dlaczego?
            - A dlaczego jako jedyny potrafił otworzyć bramę? Dlaczego to on usłyszał przepowiednię dotyczącą tego zadania? Dlaczego to on słyszy głos, który co najmniej raz uratował nas od szaleństwa? Ufam mu, bo jako jedyny oparł się Meduzie, on rozwiązał pierwszą zagadkę, to on widział litery na ścianie Labiryntu, to on rozwiązał zagadkę Chnuma, on skoczył w tę przepaść, abyśmy my mogli iść dalej. Coś jeszcze? Tego naprawdę jest dużo.
            - Nie, dziękuję.
            - A właściwe pytanie, to dlaczego ty mu nie ufasz? To w końcu on uratował cię ostatnim razem, wzywając magię bogów, co mogło się dla niego źle skończyć.
            - Tym razem to ja podziękuję. – stwierdziłem – Przecież wielu z tych rzeczy nie zrobiłem sam. Często pomagał mi głos i pomagaliście mi wy. I w sumie ciężko o lepszych przyjaciół niż wy nimi jesteście. Ale przejdźmy już przez ten most, bo nie mam ochoty spędzać wiele czasu przy tej przepaści. Przywołuje niektóre złe wspomnienia. – miałem tu na myśli mojego pierwszego zabitego potwora – Meduzę i mój skok.
            Wszyscy kiwnęli zgodnie głowami i przeszliśmy na drugą stronę. Tym razem obyło się bez płomieni i innego rodzaju mechanicznych pułapek. Tym razem obyło się bez wpadek. Tak, chciałbym tak powiedzieć. Ale cóż. To kłamstwo. Podczas gdy ja przeszedłem już pod dziurę, a Nina i Adam schodzili z mostu, usłyszałem trzask. Natychmiastowo obróciłem się o sto osiemdziesiąt stopni. Dźwięk pochodził od złamanej deski. Wcześniej nie była złamana, lecz kiedy Nick na nią stanął, zawaliła się pod jego ciężarem. Widziałem tylko, jak ostatnimi siłami trzyma się jednej z pobliskich desek i próbuje się na nią wciągnąć. Jednak plecak okazał się za ciężki i Władca Życia spadał. Razem z Władczynią Kluczy doskoczyliśmy do niego w ostatniej chwili. Złapał nasze dłonie, lecz wyślizgnął się. Zleciał w dół. Usłyszeliśmy jeszcze trzask gruchotanych kości, a potem zobaczyłem nieprzytomnego syna Posejdona. Leżał na kładce dzielącej go od śmiercionośnej wody rzeki Styksu.
            - Trzeba tam zejść. – powiedziałem.
            - To niebezpieczne. Nie wiemy nawet czy żyje. – odparła Nina.
            - Żyje. Czuję to.
            - A jak tam zejdziemy? – zapytał Adam.
            - Tak jak ostatnio.
            I bez namysłu rzuciłem się za Nickiem. Chyba to nie był najlepszy pomysł. Skoro Nick spadł i się połamał, to jakie ja mam szanse?
            ~Nawet mi tak nie myśl.~ powiedział głos ~Jesteś najpotężniejszym magiem w historii tego świata, więc lepiej zadaj sobie pytanie: ,,Kto nie połamie się przy takim upadku, jeśli nie ja?”.~
            W sumie to mnie nawet pocieszył. Zacząłem w siebie wierzyć. Nie połamię się. Przecież już raz skoczyłem i nic mi się nie stało. Teraz też nic mi się nie stanie.
              Wciąż spadałem, co było co najmniej dziwne. Kiedy Nick zleciał, droga na dół zajęła mu zdecydowanie mniej czasu. Bariera zbliżała się za wolno. W końcu dotarłem na ziemię, choć miałem pewność, że mnie ta sama trasa przeleciała trzy razy wolniej, niż Władcy Życia.
            Co ja zrobiłem? Nie umiem nawet leczyć. Takie myśli napadły mnie. Lecz z pomocą znów przyszedł głos:
            ~Akurat leczenie jest taką magią, u której nie potrzeba mieć talentu Ancha. Jest to jedna z podstawowych magii. Powiem ci, co masz robić.~
            ~Dobra.~
            ~Uklęknij przy nim. Połóż mu rękę na nadgarstku. Wyślij swoją moc do jego ciała, aby je spenetrować. Odnajdź połamane kości.~
            ~Widzę je. Kilka żeber, prawa kość piszczelowa i lewa promieniowa.~
            ~Niedobrze. Ale nam się uda. Weź trochę swojej magicznej mocy i jak cementem załataj kości Nicka. Pamiętaj, że one powinny same się zrosnąć, ty im tylko pomagasz. Nie będzie mógł nimi ruszać jeszcze przez około tydzień, ale będzie mógł chodzić. Tylko usztywnijcie mu te części ciała. Jestem pewny, że Nina zna odpowiednie zaklęcie.~
            ~Dzięki.~
            ~Nie ma sprawy. Jestem po to, aby ci pomagać.~
            ~Ale kim jesteś?~
            ~Wkrótce się spotkamy, wtedy się dowiesz.~
            ~Ale za ile będzie to ,,wkrótce”?~
            ~To wszystko zależy od tego, za ile stąd wyjdziecie.~
            ~Dlaczego wcześniej przerwałeś?~
            ~Ktoś wrogi mnie znalazł. Moje istnienie musi pozostać tajemnicą.~
            ~Dlaczego?~
            ~Powiedzmy, że ty, ja i moi koledzy jesteśmy tajnymi kartami w tej wojnie.~
            I połączenie zgasło. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem dogasający, czarny blask. Dochodził on z … nas. Nie była to czerń Stowarzyszenia Mrocznego Księżyca. Ta czerń kryła w sobie coś tajemniczego, ale czułem, że przyjacielskiego. W czerni Stowarzyszenia czaiła się śmierć.
            Chwilę później dotarła do nas reszta ekipy.
            - Jak wy tu zeszliście? – zapytałem.
            - Drabiną. – odpowiedziała Nina.
            No fakt. Pamiętałem tę drabinę, którą przysunąłem wcześniej do ściany.
            - Co to było za światło? – spytał Adam.
            - Znacie jakieś zaklęcie na ocucenie?
            - Nie. Ale powinniśmy mu dać odpocząć. Zaraz go wyleczę.
            - Już to zrobiłem.
            - Jak?! – krzyknęła Władczyni Kluczy – Nie wiedziałeś co robić. Jak uleczyłeś Nicka magią, z którą nie miałeś choć raz kontaktu?
            - Stosowałem się do instrukcji.
            - Czyich?
            - Głosu.
            - Aha. Nie czujesz się zmęczony?
            - Trochę.
            - Chyba wszystkim nam przydałby się odpoczynek. – stwierdził Arcymag.
            - Tak. – odpowiedziałem – Obejmę pierwszą wartę.
            Zgodzili się. Chyba zbyt wiele się dziś stało, aby nie być zmęczonym. Chodziło mi o to, aby nie zasnąć. Bałem się, że znów zobaczę centaura, obudzę się z krzykiem i wszyscy pozostali wstaną. A tego nie chciałem. Reszta potrzebowała odpoczynku. Ja jednak byłem rozbudzony. Czułem, że nie mógłbym zasnąć. Postanowiłem sprawdzić co się kryje za dziurą. Wyszedłem po drabinie i skierowałem się w stronę otworu. Miałem dziwne wrażenie, że o czymś zapomniałem. Nie mam broni. I choć wiedziałem, że Oculus powinien znaleźć się w kieszeni, nie wiedziałem po jakim czasie to nastąpi. Wróciłem się więc po niego. Nie miałem ochoty używać ponownie tej samej drogi, więc (aby było ciekawiej) zeskoczyłem dziurą w moście. (Bo dlaczego by nie?) Spadając, zastanawiałem się, jakie to wyzwania mogą na nas czekać. Tor sprawnościowy? Ścianka wspinaczkowa? Strzelanie do tarczy? Upadłem na podłogę. Podszedłem do plecaka i zacząłem go przeszukiwać. Dopiero po paru chwilach zorientowałem się, że to nie mój plecak. Szybko zamaskowałem swoje ślady i znalazłem właściwy. Po paru minutach szukania znalazłem, zamiast miecza, wielościenną kostkę, o podstawie pięciokąta foremnego. Była cała czerwona. Postanowiłem spytać jedyną osobę, która mogła tu wiedzieć cokolwiek o Oculusie.
            ~Halo? Jest tam kto?~ zapytałem.
            ~Tak?~ odpowiedział mi nieco zaspanym głosem.
            ~Obudziłem cię?~
            ~Nie. O co chodzi?~
            ~Wiesz może co to jest? Ta kostka?~
            ~To Oculus w stanie uśpionym.~
            ~W jakim stanie?~
            ~Oculus jako broń ma dwa stany: uśpiony i aktywny. Nie mówiłem ci o tym?~
            ~O tym nie. Ale czy mógłbyś mi jeszcze raz opowiedzieć o tym mieczu?~
            ~Nie mów na niego miecz. To broń, a nie tylko miecz.~
            ~Powiedziałeś nie tylko. Więc Oculus może zmieniać się w inne rodzaje broni?~
            ~Zaraz. Jest to miecz Najwyższego Widzącego, Speceresa, Smoka Widzenia, wykonany z jego kryształowych kości, więc jest niezniszczalny. Jest on zdolny do przecięcia wszystkiego, co jest ci wrogie, jest nastawione do ciebie neutralnie, albo nie jest do ciebie wcale nastawione.~
            ~Nie jest do mnie wcale nastawione?~
            ~Chodzi o przedmioty. Ale nie krój nim chleba. Teraz znajduje się w stanie uśpionym. Jak widzisz, jest to kostka do gry. Nie budzi podejrzeń. A potrzebne jest w sumie tylko w świecie ludzi, którzy nie powinni zobaczyć w twoich rękach miecza. Żeby go uśpić musisz powiedzieć, ewentualnie szepnąć, słowo: ,,absconde”, a aby go uaktywnić wystarczy wymówić słowo: ,,ostendite”.~
            ~Dzięki.~
            ~Nie idź tam sam. Labirynt was rozdzieli. Lepiej, żebyście trzymali się razem.~
            ~A tak właściwie dlaczego mi pomagasz?~
            ~Bo lubię. Przećwicz sobie komendy miecza, a jakbyś czegoś potrzebował, to wołaj.~
            ~Dobra, ale jeszcze czegoś mi nie wyjaśniłeś.~
            ~Czego?~
            ~Czy Oculus może się zmieniać w bronie różnego rodzaju? Mówiłeś, że to nie tylko miecz.~
            ~Więc tak, to nie tylko miecz. Jak na twoje umiejętności magiczne, mogę ci powiedzieć, że Oculus ma jeszcze jeden rodzaj broni – łuk. Kiedy powiesz: ,,gladius” zmieni się on w miecz, a gdy ,,arcus” w łuk.~
            ~A strzały?~
            ~Dostajesz w komplecie. Nieskończona ilość.~
            ~Dzięki. Do usłyszenia.~
            ~Wkrótce.~
            Zaniechałem poszukiwań, ponieważ wolałem przećwiczyć komendy absconde i ostendite. Kiedy wiedziałem, że je zapamiętałem i mogłem użyć w każdej chwili, nie myśląc za długo, przeszedłem do drugiego rodzaju komend.
            - Arcus. – szepnąłem.
            W mojej dłoni kostka zmieniła się w kryształowy łuk. Wziąłem jedną ze strzał z kołczanu, który pojawił mi się na plecach i naciągnąłem ją na cięciwę. Wycelowałem w ścianę i strzeliłem. Pocisk ze świstem utkwił w ścianie, a gdy podszedłem i chciałem go wyjąć, musiałem nieźle się napracować. Gdy go wyjąłem, zauważyłem, że groty są bardzo ostre i również kryształowe. Tylko drzewce wykonano z drewna. Pióra niezwykle lekkie, ale mocne. Jedne białe, inne czerwone lub niebieskie, brązowe albo zielone. Jeden rodzaj strzał wykonano w całości z kryształu. Przyjrzałem się także łukowi. Wszystko, oprócz cięciwy z wytrzymałego sznurka, zostało zrobione z kryształu i ozdobione w smoki. Przy końcach był on pozawijany, a na środku miał wzniesienie. On także nie ważył za dużo. Ściągnąłem kołczan z pleców. Przejechałem palcami po skórze. Oprócz smoczych zdobień wyczułem jeszcze coś. Strzałkę. Może nie do końca, ponieważ zrobioną ze smoczego ogona. Prowadziła do ukrytej kieszonki. Coś w niej musi być. Odpiąłem zapięcie i wyciągnąłem mały, owalny zwój. Lecz kiedy go rozwijałem, nie okazał się aż taki mały. Od moich rąk jego końcówka spadła do ziemi.
            W kanionie migotało tylko światło zachodzącego słońca, ale udało mi się odczytać napisy, bo zwój sam wydzielał jakiś dziwny blask.

Drogi Łukaszu
List ten został napisany przez głos. Pokazałem ci już, jak zmienić Oculusa w łuk, a teraz chciałbym pokazać ci kilka dość przydatnych zaklęć. Pozwolą ci one szybko zakląć określone strzały na określone efekty. Jak pewnie zdążyłeś już zauważyć, w kołczanie znajduje się sześć par strzał. Różnią się one nie tylko kolorem lotek, ale także właściwościami. Jedna z nich jest odporna na wybuchy, druga na ogień, trzecia na trucizny, czwarta na zmiany, piąta nie jest na nic odporna, a szósta jest tajemnicza.
A oto i zaklęcia:
,Ignis” – Ogień
,,Aqua” - Woda
,,Solum” – Skała
,,Aer” – Powietrze
,,Explosio” - Wybuch
,,Salus” - Uleczenie
,,Clavis” – Portal
,,Ars” - Iluzja
,,Specer” – Widzenie
,,Aetaus” – Czas
,,Tradus” - Spowolnienie
,,Frigidus” - Zamrożenie
,,Neina” - Przyjaciel
,,Gurges Ater” – Czarna Dziura
,,Caecita” - Oślepienie
,,Sulfur” - Piorun
,,Castellum” - Zamek
Tyle zaklęć powinno ci wystarczyć. Strzały w miarę potrzeby będą przybywać do kołczanu. Ponadto będą przybywać same, nie musisz ich brać.
Ps. Pewnie zastanawiasz się, skąd wiedziałem, że znajdziesz tę karteczkę. Potężni Widzący potrafią przewidywać przyszłość.
           
            ~Dzięki.~ powiedziałem.
            Poczułem falę radości, ale nie swojej. To tak, jakby ktoś podłączył się do mojego mózgu i wysyłał mi tę radość. Wszedłem do śpiwora. Ciekaw byłem, czy jeśli uśpię Oculusa, to czy znów stanie się mieczem, czy pozostanie pod postacią łuku. Jest tylko jeden sposób, aby się przekonać.
            - Absconde. – szepnąłem, a łuk stał się kostką – Ostendite.
            Kostka stała się łukiem. Warto wiedzieć. Postanowiłem, że najlepiej zrobię, jeśli uśpioną broń zatrzymam w kieszeni. Szybki, łatwy dostęp. Przypełzłem bliżej ściany. Oparłem na niej głowę. Zorientowałem się, że nadal trzymam łuk  i kołczan w dłoniach. Przyjrzałem się bliżej pojemnikowi na strzały. Faktycznie dzielił się on na sześć przegród. Koło w środku i odchodzące od niego ścianki, jakby działowe, dzielące pierścień na pięć równych części. W walcu znajdowały się dwie kryształowe strzały.
            - Absconde. – powiedziałem cicho i włożyłem wielościan do lewej kieszeni.
            Choć powieki same mi się zamykały, postanowiłem nie budzić pozostałych. Wyglądali tak słodko, kiedy spali. Na warcie czekałem jeszcze dwie godziny, trzymając w rękach karteczkę z zaklęciami, która nie znikła.
            - Ostenidite. – szepnąłem i schowałem karteczkę do kieszeni kołczanu – Absconde.
            Wsunąłem kostkę do kieszeni. W końcu zmęczenie wzięło górę. Wyszedłem z posłania i podszedłem do Władczyni Kluczy. Kiedy byłem w zasięgu ręki, ona otworzyła oczy. Nie spała.
            - Wyglądasz okropnie. – powiedziała (w końcu była to moja pierwsza zarwana nocka) – Ale dlaczego wcześniej mnie nie obudziłeś?
            - Miałem… kilka spraw do załatwienia. Pokaż mi swój miecz. – gdy tylko go dotknąłem, szepnąłem – Absconde. – nic się nie wydarzyło.
            - Absconde. – powiedziała Nina, biorąc do ręki swój miecz. Nadal nic. – Czemu to miało służyć?
            - Niczemu. – odpowiedziałem bez namysłu.
            Podszedłem do swojego śpiwora. Kiedy tylko ułożyłem się wygodnie, zobaczyłem, że przez sufit wpadają pierwsze promienie wschodzącego słońca. Mimo to zasnąłem.
            Śniło mi się, że patrzy na mnie olbrzymi, biały smok. Stał na czterech łapach zakończonych ostrymi pazurami. Miał futro, całe białe, ale gdy je dotknąłem, to pod futrem poczułem łuski. Jego oczy także nie leżały tam, gdzie, według mojego wyobrażenia o smoku, leżeć powinny (na skroniach), ale w oczodołach osadzonych po obu stronach nosa. Uszy były długie i przy końcach szpiczaste. Gdyby nie rozmiar i sierść, jego twarz wyglądałaby jak ludzka. Bladoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z taką ciekawością, że od razu pomyślałem, czy nie jestem jakimś egzotycznym zwierzęciem z klatki w zoo. Przeszedłem w inne miejsce, aby dokładniej mu się przyjrzeć. Po grzbiecie, w dwóch liniach biegły małe, trójkątne wyrostki. Ogon kończył się pojedynczym kolcem, który smok mógł zapewne wystrzelić. Posiadał również parę skrzydeł, po jednym na każdy bok. Aerodynamiczna i smukła sylwetka dodawała mu majestatyczności. Wróciłem na swoje poprzednie miejsce. Smok, jakby przeczuwając, co chciałbym teraz obejrzeć, otworzył paszczę. Zobaczyłem tam po rzędzie ostrych zębów na górę i dół. Zwierzę zamknęło paszczę i wstało. Wszedłem pod nie i tylko cichutko się modliłem, aby wtedy nie zachciało mu się iść spać. Był taki wysoki, że zmieściłem się pod nim. Ale głową dotykałem jego sierści. Uwierzcie na słowo, nieprzyjemne to doświadczenie. Na podbrzuszu zobaczyłem paręnaście podłużnych, luźniej ułożonych łusek, a kiedy go dotknąłem, pod sierścią także poczułem łuski.
            ~Kim jesteś?~ zapytałem, wychodząc spod jego postaci.
            ~Przyjacielem.~ odpowiedział i sen się skończył.
            Obudziłem się, usiadłem i spojrzałem w sufit. Słońce dopiero co wstało, była może ósma rano. Mimo to, zobaczyłem całe niebo usiane burzowymi chmurami.
            Po tym śnie nie czułem się specjalnie wystraszony, może trochę cichszy, bardziej tajemniczy, odmieniony. Czułem się wyspany.
            Wszyscy już wstali, prócz mnie. Nie wiedziałem, czy opowiadać im o moim śnie. Ostatecznie jednak uznałem, że mają oni za dużo zmartwień jak na jedną wyprawę. Przyszliśmy po Insygnia Ra, a nie rozmawiać o nieznanych smokach. I tak zajmowali się jakąś ważną rozmową, w której pewnie nie powinienem uczestniczyć, więc bezgłośnie wstałem i spakowałem się. Kiedy założyłem plecak i podszedłem do towarzyszy, rozmowa ucichła, ale w powietrzu czuć było kłótnią. Z resztą z oczu Niny trzaskały pioruny. Nie miałem pojęcia, jak to zinterpretować. Czy ona się wściekała, radowała, a może smuciła. Nie wiedziałem. Nick odwrócił się jedynie plecami do nas i zaczął się pakować. Reszta zrobiła to samo. Władczyni Kluczy jednak podeszła do mnie i zapytała pełnym troski tonem:
            - Nie jesteś głodny?   
            - Nie. – odpowiedziałem, chcąc zakończyć jeszcze dobrze niezaczętą rozmowę, ponieważ czułem, że córka Zeusa nie skończy na pytaniu o moje śniadanie.
            - Widzę, że coś ci leży na sercu. – chyba nie zrozumiała o co mi chodziło z jednym, krótkim ,,nie”.
            - Skąd wiesz?
            - Nazwij to kobiecą intuicją.
            - A mogę to nazwać jakoś inaczej?
            - Nie. – zażartowała. (Bo żartowała, prawda?)
            Kiedy spojrzałem z ukosa na Arcymaga i Władcę Życia, zrozumiała, że rozmowę należy odłożyć na później. Choć zdawało mi się, że i mój sen, i rozmowa powinna odbyć się jak najszybciej. Przekazałem jej więc tylko obraz smoka, a ona spojrzała na mnie tak, jakbym zwariował. Lecz gdy tylko zobaczyła mój wyraz twarzy, wiedziała, że nie żartuję. Nagle wyglądała tak, jakby miała zemdleć, ale po sekundzie jej przeszło. Jednak ja to zauważyłem
i nie podobało mi się to, co zauważyłem. Bo skoro osoba taka, jak Nina, mająca pod sobą praktycznie cały obóz, bała się nie na żarty, zrozumiałem, że ja też powinienem się bać.

*

            Tak minął mi poranek. Cały roztrzęsiony wszedłem na drabinę i nie podobało mi się, że idę pierwszy. Wszyscy widzieli, jak dygotałem ze strachu, po tym, jak zobaczyłem Ninę w takim stanie. Lecz w końcu wziąłem się w garść i wspiąłem się dalej bez drgań. Podczas dalszej wspinaczki rozmyślałem o oczach tego dziwnego smoka. Nie wiedziałem czemu, ale wydały mi się one znajome, choć nigdy ich nie widziałem. Prześwidrowały mnie. I chociaż to ja przez cały czas oglądałem zwierzę, to gdzieś z tyłu głowy znajdowała się świadomość, że tak naprawdę to ja byłem przez niego obserwowany. W końcu wyszedłem na górę.
            - Gladius. Ostendite. – szepnąłem, a w moich rękach pojawił się miecz.
            Zdążyłem akurat, ponieważ właśnie w tym momencie Nina wychyliła głowę zza krawędzi urwiska. Wyszła, złożyła ręce na piersi, a ja dostrzegłem błysk w jej oczach.
            - Ukrywasz coś przede mną.
            - Co? – zapytałem, ale po swoim tonie stwierdziłem, że powiedziałem to jak dziecko, które coś zepsuło i chce się wymigać od kary – Zupełnie nie wiem o co ci chodzi.
            - A ja wiem. I teraz wszystko mi wytłumaczysz.
            - Nadal nie wiem, o czym mówisz.
            - Absconde. To coś znaczy. To nie tylko puste słowa. Kiedy ty je wymawiasz, czuję bijącą od nich moc.
            - Absconde?- powiedziałem, lecz w duchu modliłem się, aby miecz nie stał się kostką. Na szczęście nic się nie stało.
            - Tak, właśnie tak. co ukrywasz?
            - Nic nie ukrywam.
            - Nie umiesz kłamać.
            - Wiem. Więc dobrze. Tylko patrz. Absconde. – Oculus stał się wielościanem – Ostendite. – znów powrócił do swojej normalnej postaci – Arcus. – miecz zmienił się w łuk.
            Chciałem się popisać. Wyjąłem białą strzałę i naciągnąłem ją na cięciwę. Pomyślałem, że jeśli dodam do zaklęcia trochę swojej mocy, efekt będzie lepszy. Pociągnąłem energię, przeniosłem ją do pocisku, szepnąłem: ,,Explosio” i wypuściłem go. Przy zderzeniu z przeciwległą ścianą nastąpił wybuch. I tak, jak się spodziewałem, na szarym kamieniu nie pozostał żaden ślad, jednak strzały nie znalazłem. Czyli białe strzały, to zwykłe strzały. Popatrzyłem na Władczynię Kluczy. Stała przez chwilę z szeroko otwartymi oczami i spuszczonymi rękami. Kiedy weszła reszta ekipy, córka Zeusa opamiętała się, a ja zmieniłem Oculusa w miecz.
            - Co tu się działo? – zaczął rozmowę Nick.
            - Nic. A co miałoby się tu dziać? – odpowiedziałem.
            - Słyszałem wybuch. – kontynuował syn Posejdona.
            - Przesłyszałeś się. – Nina wzięła mnie w obronę.
            - Chodźmy już. – powiedziałem.
            - Idźcie przodem. – zaproponowała ciemnowłosa dziewczyna, a mnie odciągnęła do tyłu – Zachowajmy to na razie w tajemnicy. – dodała szeptem.
            - Dlaczego kłóciliście się dziś rano?
            - Skąd wiesz, że się kłóciliśmy?
            - Pioruny leciały ci z oczu.
            -To nie temat na teraz.
            Okej. Weszliśmy do tunelu z przeszklonym dachem, a ja zamykałem kolumnę, jednak po chwili szliśmy już normalnie, jeden obok drugiego, ponieważ korytarz był aż tak szeroki, że spokojnie mogłyby się tu zmieścić dwa słonie obok siebie. Usłyszałem zgrzyt kół zębatych. Gdybyśmy znajdowali się w zupełnie innym miejscu, zapewne nie zainteresowałbym się tym zbytnio. Ale że to Labirynt Arcymaga…
            - Na ziemię! – krzyknąłem.
            Lecz tym razem nic się nie wydarzyło. Już myślałem, że się przesłyszałem, ale usłyszałem to znów. Tym razem wyciągnęliśmy miecze. I dobrze zrobiliśmy. Nie przeszliśmy dziesięciu kroków, a ziemia zaczęła się trząść. Z podłogi zaczęły wysuwać się windy. Kiedy zabrzmiał dzwonek, a drzwi się otworzyły, ujrzeliśmy hordę zombie. Wyglądali zupełnie, jak tacy z filmów. Poruszali się bardzo wolno, więc mój szok (jak Jason ożywił martwych?!) zdążył zmaleć, zanim jeszcze stwory wylazły. Szybko zmieniłem Oculusa w łuk. Nie miałem zamiaru podchodzić do nich na długość miecza. Wolałem strzelać do nich z odległości. Naciągnąłem strzałę na cięciwę i puściłem ją, a ona pomknęła w stronę umarlaka. Przeszyła go na wylot. Padł jak długi. Dlaczego inni nie walczą? Popatrzyłem na nich. Wyglądali zupełnie tak, jak w korytarzu z lękami. Trzęśli się i oddychali płytko. Jedno stało się jasne. Zostałem sam. Strzelałem do nieumarłych, jednak miałem wrażenie, że przybywa ich w nieskończoność. W końcu, kiedy miałem już dość, coś mi się przypomniało. Od kiedy sufit stał się przeszklony, możemy używać magii. Pociągnąłem dużą ilość magii. Dodałem do niej wody z plecaka i posłałem ją falą w stronę przeciwników. Wypłukałem ich z powrotem do wind. Jeden się ostał. Wziąłem jeszcze trochę energii, znów dodałem wody. Kulka stała się na wpół wodna. Gdy wziąłem ją do ręki, nie rozpadła się. Zamachnąłem się i rzuciłem w przeciwnika. Kiedy kulka dotknęła go, po jego ciele przeszła niebieska siateczka, po czym wyparował, jak reszta. Spojrzałem na przyjaciół. Pierwszy ocknął się Adam.
            - To było super! – krzyknął.  
            - Co? – zapytałem.
            - No wszystko. To jak strzelałeś do nich z łuku, to jak ostatniego rzuciłeś kulą z wody. – mówił tak, jakbym był jego bohaterem, albo co najmniej idolem.
            Ja jednak wziąłem do ręki łuk i zrównałem się z Niną, podczas gdy Nick i Adam szli dalej.
            - Fajny łuk. – rzucił przez ramię Nick.
            Kiwnąłem jedynie głową. Od czasu zobaczenia smoka we śnie stałem się chyba jakiś cichszy, bardziej tajemniczy.
            - Nie martw się. – szepnęła Nina – Rzuciłam na miecz zaklęcie niewidzialności, kiedy ty zmieniałeś go w łuk. Nikt nie wie, że Oculus może się zmieniać.
            - Dzięki. – odszepnąłem.
            Kiedy doszliśmy do końca tunelu, przystanąłem. Otwierał się on na prostokątną komnatę, o powierzchni mniej więcej pięćdziesięciu metrów kwadratowych i wysokości co najmniej dziesięciu metrów. Na przeciwległej ścianie wisiały trzy tarcze. Nie to jednak okazało się najdziwniejsze. Kiedy tylko przestąpiłem przez próg, Oculus znikł.
            ~Nie martw się.~ powiedział głos ~Zabezpieczenie. Nie możecie korzystać tu z żadnej innej broni.~
            ~To gdzie jest ta jakaś inna broń?~
            ~To właśnie część wyzwania.~
            Tarcze oznaczają, że wyzwanie będzie oparte na łucznictwie. W tym też jest ktoś ode mnie lepszy. Przeszedłem wzdłuż krótszego boku sali i usiadłem w kącie. Pomyślałem, że stawałem się coraz bardziej aspołeczny. Miałem coraz więcej tajemnic, o których nikomu nie mówiłem. Poczułem nagłą potrzebę wygadania się komuś. Lecz równocześnie wiedziałem, iż misja jest ważniejsza niż moje osobiste zachcianki. Pozostało mi więc czekać do wieczora, kiedy to wszyscy są zmęczeni i chcą rozmawiać. Skierowałem wzrok ku sufitowi. Zaczynało kropić. Wstawałem, gdy Nina usiadła obok mnie pod ścianą.
            - Dobra. – powiedziała – Teraz to naprawdę musi cię coś gryźć. Chłopaki sobie poradzą, opowiadaj.
            - Więc. Po pierwsze miałem sen. – przez chwilę zwlekałem z dalszym opowiadaniem, ale Nina uderzyła mnie lekko w ramię i rzekła:
            - Mów, nikt cię tu nie zje. Raczej.
            - Stałem w nicości, ale nie byłem sam. Widziałem smoka, białego smoka. Miał ciemnoniebieskie oczy, aerodynamiczne kształty, długi ogon z jednym kolcem. Pod sierścią miał łuski. Zapytałem się go, kim jest, a on, że przyjacielem i sen się skończył.
            - Pokaż mi go.
            - Pokazywałem ci już go.
            - Pokaż jeszcze raz. Wyślij mi jego obraz w wiadomości mentalnej. – przesłałem jej obraz smoka.
            - Speceres.
            - Co?  
            - Nie co, tylko kto. Smok Widzenia. Jeden ze smoków z Pradawnej Siódemki. Pierwszy raz go widziałeś?
            - Tak, a co?
            - Myśleliśmy, że wszystkie smoki są jeszcze w swoich kryjówkach. Czyli że Speceres się wydostał. Ale niemądrze byłoby zakładać, że reszta siedzi jeszcze u siebie. Zapewne ukrywają się. A to jest przydatna wiadomość. Nie może wpaść w ręce wroga.
            - Dlaczego?
            - Po pierwsze sama Pradawna Siódemka. Zadaniem Smoczego Syna jest zebranie wszystkich talentów. A to nie byłoby możliwe, gdyby któryś ze smoków zginął.
            - A po drugie?
            - Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca nie wie jeszcze o twojej tożsamości. Podejrzewamy, że to właśnie ty jesteś Smoczym Synem. O to się dzisiaj rano kłóciliśmy. A jeśli Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca nie wie o tym, to przebudzenie Pradawnej Siódemki już byłoby jednoznaczne z pojawieniem się kolejnego Smoczego Syna.
            - Aha. A jak już jesteśmy przy tej kwestii, to jest jeszcze jedna sprawa. Chyba nie nadaję się na maga, a już na Smoczego Syna to w ogóle.
            - Skąd ta myśl?
             - Z tego, co widziałem cechujecie się odwagą, mądrością, wielką mocą. Z tego, co słyszałem, Smoczy Syn ma cechować się wielką mocą. Ja praktycznie żadnej z tych cech nie posiadam.
            - A to co?
            - O co ci chodzi?
            - Kryzys wieku nastolatczego?
            - Czego?
            - Chodzi mi o to, że przechodzisz kryzys emocjonalny. Nie każdy mag taki przechodzi. Ja też kiedyś taki miałam, ale przeszło mi. Dobrze, że o tym mówisz.
            - A teraz kazanie?
            - A teraz kazanie. To co powiedziałeś to bzdury. O twojej odwadze świadczyło skoczenie w głąb kanionu. Ze dwa razy. O mądrości rozwiązanie zagadki Chnuma. I mimo że nie widać u ciebie wielkiej mocy, to przecież jednego dnia wezwałeś trzy różne awatary bogów. Nie czujesz tego, że to właśnie ty, z naszej grupy, najbardziej nadajesz się na maga?
             - Nie.
            - A ponad to używasz Smoczej Magii. Nikt poza Smoczymi Synami i osobami, które otrzymały magię od smoków nie umie posługiwać się nią. A smoki nie wybierają osób na chybił trafił.
            - Dzięki. Chodźmy poszukać rozwiązania wyzwania zręczności.
            Wstaliśmy z miejsc. Zacząłem przeszukiwać komnatę. W sumie to nie wiedziałem, czego szukałem. Może czegoś w rodzaju guzika, albo dziurki od klucza? Pogrążony w takich rozmyślaniach natknąłem się na coś. Z początku myślałem, że to ściana, jednak kiedy podniosłem głowę, zobaczyłem przed sobą nic. Czyli bariera. Zupełnie taka, jak w tunelu.
            - Znalazłem coś. – powiedziałem.
            - Co? – zapytał Adam.
            - Tarczę.
            - No to podsumujmy. – zaczął Nick – Mamy…
            - …trzy cele, barierę i żadnej broni, aby do tych celów strzelać. – dokończyła Nina.
            - Za to możemy używać magii. – dodałem.
            - Od kiedy? – spytał syn Posejdona.
            - Od kiedy sufit stał się przeszklony.
            - Skąd wiesz?
            - Bo sam używałem magii.
            - Kiedy?
            - Kiedy wypłukałem wszystkich zombie z korytarza?
            - No tak.
            - Można spróbować. – stwierdziła córka Zeusa i posłała kulę ognia w stronę bariery. Kuli, być może, udałoby się, gdyby nie to, że tuż przed zderzeniem, tarcza zjadła ją i sama się wzmocniła.
            - No i nie wyszło. – stwierdziłem.
            Usiadłem w kącie. Miałem jeszcze jeden pomysł. Popatrzyłem magią. Przez chwilę rozglądałem się, ale nic nie znalazłem. O co w ogóle w tym chodzi? Skoro nie posiadamy broni, to ona musi gdzieś tu być. Musi być ukryta. Spojrzałem po pomieszczeniu jeszcze raz, a kiedy nic nie znalazłem, dodałem magii do wzroku. Tym razem coś nietypowego przykuło moją uwagę. Kiedy oglądałem drugą stronę komnaty, zauważyłem niszę. Przeniosłem wzrok na naszą część. U nas też była taka nisza. Podszedłem do niej, nie przestając patrzeć za pomocą magii. Przyjrzałem się jej uważnie. Jej wnętrze pokrywał kurz. Choć nie zwracałem na to uwagi, wydawało mi się, że w całym Labiryncie nie widziałem ani jednego kłaczka kurzu. Zdmuchnąłem brud. Na jego miejscu wyżłobiono dziurkę od klucza.
            - Podajcie mi Uas. – powiedziałem.
            - Przecież to ty je masz. – odpowiedziała mi Władczyni Kluczy.
            - A, no tak. – wyjąłem z plecaka Uas Seta.
            Przez chwilę się wahałem. Nie miałem pojęcia, czy to nie może być pułapka. To mogło nas wszystkich zabić. Jednak stwierdziłem, że jeśli nie spróbuję, to nigdy mi nie wyjdzie i włożyłem atrybut w dziurę. Przekręciłem. Coś zgrzytnęło i na środku komnaty (na szczęście po naszej części) wyrósł walcowaty, sięgający mi do pasa piedestał. Spiralnie pokrywały go jakieś dziwne znaczki.
            -Elficka magia. – stwierdziła Nina – Potężna rzecz. Macie jakąś kartkę i długopis?
            - Po co ci? – zapytałem.
            - W obozie mamy słowniki. Możemy to później przetłumaczyć, aby z tego skorzystać.
            - Nie sądzisz, że skoro Jason tego użył, to to już może znajdować się w obozie?
            - Jason miał dobre stosunki z różnymi istotami. Nie wykluczone, że też z elfami.
            Zaczęła przepisywać symbole. Gdy już skończyła, powiedziała żebyśmy szukali na walcu kolejnych dziurek od klucza. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, lecz nie znaleźliśmy nic. Nie miałem żadnego świetnego pomysłu. (Bo moje pomysły prawie zawsze są świetne.) Po chwili wpadłem na jakiś. Popatrzyłem magią. Na cokole nie znalazłem ani jednej dziury. Rozejrzałem się po pokoju. W jednej ze ścian pojawiło się wgłębienie, a dałbym sobie głowę uciąć, że wcześniej go tam nie było. Podszedłem do tego miejsca. We wnętrzu znajdował się guzik. Nacisnąłem go. Piedestał pękł wpół. Ukryto w nim łuk i kołczan ze strzałami. Dotknąłem broni. Drewno pomalowane na srebrno i najwyższej jakości skóra. Srebrne lotki u strzał.
            - Łuk Apolla i Nieskończone Strzały Artemidy. – szepnęła z zachwytem Nina – To tu były przez cały ten czas. Tak blisko, a równocześnie tak daleko. Dokładnie jak w zagadce. Tego się nie spodziewałam.
            - Kto strzela? – zapytałem po chwili wahania.
            - Arcymag. – odpowiedzieli równo Władcy.
            Adam z nieukrywaną niechęcią wziął do ręki atrybuty. Wymierzył i wypuścił jedną ze strzał. Pocisk przebił się przez barierę i wbił się w ścianę nad tarczą, po czym rozpadł się w pył. Do kołczanu przybył kolejny. A Arcymag spadł w przepaść, zostawiając broń. Rzuciłem się za nim, ale za późno zareagowałem. Natrafiłem na twardą skałę. Nagle ze ścian popłynął głos Jasona:
,,Zadanie już znasz, w dziesiątkę trafić trzeba,
Inaczej każde z was trafi do wiecznego nieba
Kompan utracony może jednak wrócić,
Jeśli decyzją będzie zawodów nie porzucić.”

            Nastąpiła chwila ciszy. W końcu przerwałem ją ja:
            - Co to było?
            - Treść części wyzwania zręczności.
            - Jak to części?
            - Wyzwanie może zostać podzielone na parę części. Z Nickiem podejrzewamy, że skoro wcześniejsze wyzwania były jednoczęściowe, to wyzwanie zręczności powinno zawierać wiele części. Tak przynajmniej zakładamy.
            - Wiemy przynajmniej, że możemy jeszcze strzelać trzy razy. – powiedział Nick. 
            - To kto strzela teraz? – zapytałem.
            - Ja. – zgłosił się syn Posejdona.
            - Jesteś pewien?
            - Tak. Zabijanie jest zakazane, więc nic nie może mi się stać. A ponad to zagadka mówi, że jeśli nie podejmiemy wyzwania, to wszyscy umrzemy.
            Podszedł do miejsca, z którego wcześniej strzelał Adam. No, chciał podejść, ale mu nie wyszło. Powstrzymała go ta sama siła, jaka wcześniej powstrzymywała nas.
            - Łukasz, spróbuj dotknąć tego czegoś Uas.
            Poszedłem w stronę ściany. Nie musiałem nawet niczego dotykać atrybutem, ponieważ kiedy tylko położyłem rękę na tarczy, aby sprawdzić z czym mam do czynienia, przeleciałem przez barierę.
            - Czyli teraz ty. – powiedział Nick.
            Wziąłem do ręki łuk. Z bijącym mocno sercem wyciągnąłem jedną ze strzał. Naciągnąłem na cięciwę, wymierzyłem i strzeliłem. Już przyszykowałem się, że zaraz zobaczę Adama. Jednak pode mną nie rozstąpiła się ziemia. Trafiłem w sam środek tarczy. Przesunąłem się w prawo. Tak samo, jak z poprzednim celem. Przeszedłem na wprost ostatniej przeszkody do pokonania. Wystrzeliłem. Poczułem nagły podmuch wiatru. Zmienił on trasę mojej strzały. Ale tuż przed zderzeniem nastąpił drugi, który wyprostował jej lot i pocisk trafił w czerwoną kropkę. Lecz tuż na obrzeżach. Tarcze rozsypały się w pył. W miejscu, gdzie wcześniej stały, wysunęła się kamienna ławka z poduszką z czerwonego aksamitu. Podbiegłem do niej. Zaraz za mną pojawili się moi towarzysze. Kiedy spojrzałem pytająco na Ninę, odpowiedziała tylko:
            - Tarcza ustąpiła.
            Popatrzyłem na kamienny mebel. Oprócz poduszki, nie było na nim nic. Za to na poduszce leżały dwa klucze. Jeden, kamienny z główką w kształcie aligatora, podpisany jako ,,Dalsza droga”. Drugi, złoty z główką w kształcie dzięcioła, podpisany jako ,,Polegli”. Podniosłem złoty klucz. Nina chciała zrobić to samo z drugim, ale nie zdołała.
            - Wybór. – stwierdziłem.
            - Odłóż klucz. – powiedział Nick.
            - Oszalałeś?! – krzyknąłem – Nie możemy zostawić Adama na pewną zgubę! Nina, powiedz mu coś!
            - Oficjalnie, skoro nie ma Arcymaga, ani nikogo wyższego mocą, najstarszy mag przejmuje dowodzenie.
            - A najstarszy jestem ja. – stwierdził Władca Życia.
            Już miałem oddawać klucz, kiedy odezwał się głos:
            ~Jest sposób.~ ociągałem się z pójściem do ławki.
            ~Jaki?~
            ~Możesz go wyzwać na pojedynek. Jeśli wygrasz, a wygrasz na pewno, przejmiesz dowodzenie. Możesz też im powiedzieć, że to ty otrzymałeś przepowiednię, ale jest to mniej spektakularne.~
            - W sumie… - powiedziałem odwracając się do towarzyszy - …to ja otrzymałem przepowiednię.
            - No i...? – zapytał syn Posejdona.
            ~No i co?~
            ~No i nic. Pojedynek. Powiedz, że chciałbyś wyzwać go na pojedynek. Ja ci pomogę.~
            - Chcę wyzwać cię na pojedynek.
            - A skąd ty wiesz o tym prawie?
            - Mam swoje tajemnice.
            - Na jakich warunkach?
            ~Na jakich?~
            ~Bez broni, sama magia.~
            - Bez broni, sama magia. – powtórzyłem.
            - W sumie to z bronią mamy taki wybór, że ho ho. Ale zgoda. Załatwię to szybko. Aborior!
            Czas zwolnił. Głos chciał przejąć kontrolę, a ja mu ją dałem. (Bo w sumie czemu by nie?)
            - Specularis! – nie wiedziałem do czego służy to zaklęcie, dopóki Nick nie zamarł. Wtedy przekonałem się, że moje zaklęcie służyło do odbijania cudzych zaklęć, a zaklęcie Władcy Życia służyło do zamierania.
            - Frigidus! – krzyknęła Nina. (Co?!)
            - Specularis! – użyłem tego samego zaklęcia.
            Ale tego się nie spodziewałem. Myślałem, że Nina pomoże mi, albo przynajmniej obejmie moją stronę, a tu nagle ona chce mnie zamrozić. Nie wiedziałem, co począć. Moi towarzysze nie chcieli uwolnić Arcymaga.
            Usiadłem na ławce. Musiałem coś wykombinować. Usłyszałem za sobą zgrzyt kamieni. Popatrzyłem za siebie. Za mną utworzyło się przejście. Zajrzałem. Spiralne schody schodziły coraz to niżej. Zszedłem na dół. Choć nie. ,,Zszedłem” to nie to słowo. Raczej zbiegłem najszybciej, jak potrafiłem. Im dalej się zapuszczałem, tym gorzej widziałem. Coraz ciemniej. Spojrzałem do góry. Gdzieś około trzydziestu metrów wyżej jaśniało wejście. Przeszedłem jeszcze kilka kroków. Jednego byłem pewien. Oprócz ciemności zwiększała się także temperatura i wilgotność. Tak, jakbym zapuszczał się w gardło ogromnego wieloryba. Coraz ciężej mi się oddychało. Oparłem się o ścianę. Wyczułem, że stała się ona bardziej śliska, niż powinna być. Była także gorętsza. Zły znak. (Choć jakby się zastanowić, to wszystko tu jest złym znakiem.) Przybliżyłem się. Natrafiłem na jakąś szczelinę. Gdy wepchnąłem w nią rękę poczułem gorące coś. Chyba kamień. Nie, nie kamień. Bardziej pasowało mi to na wnętrze jamy ustnej. Ale przecież nie buduje się z tego tuneli. Dłoń pokryła się czymś mokrym. Szybko wyciągnąłem ją z tej szczeliny i otrzepałem. Pomyślałem, że im szybciej wyjdę stamtąd, tym lepiej będzie i dla mnie, i dla Adama. Zbiegłem na sam dół, przyciskając do piersi klucz zdobyty na górze. Gdyby mi wypadł… No cóż. Zasłużyłbym na Oscara za najlepszą wpadkę w historii świata kina prawie niemego. (No i co z tego, że w takiej kategorii nie dają Oscarów. Ja bym dostał.) Kiedy już znalazłem się na dole, wpadłem na żelazne drzwi z takim impetem, że dziwiłem się, iż jeszcze stoją. Miały jedno zakratkowane okienko, klamkę i dziurkę. Doskonale wiedziałem, co robić. (Umiałem przecież otworzyć drzwi.) Wepchnąłem klucz do dziurki. Przekręciłem i pchnąłem jedyną przeszkodę stojącą mi na drodze. Zobaczyłem pomieszczenie Poległych. Wyglądało dokładnie tak, jak więzienna cela. Wąska prycza powieszona na łańcuchach, przykryta płótnem. Kamienne ściany pokryte licznymi zadrapaniami. A w rogu szkielet. Miałem nadzieję, że nieprawdziwy.
            ~Prawdziwy.~ powiedział głos.
            ~Skąd?~
            ~Jason znalazł tę celę i po prostu ją wykorzystał.~
            ~Okropne miejsce.~
            Zakończyliśmy rozmowę. Wbrew mojemu zdziwieniu nie śmierdziało tam aż tak źle. Do wytrzymania. Zalatywało stęchlizną, ale, według mnie, ten zapach przypominał mi domek na obozie. Domek numer czterdzieści. Pomyślałem o rzeczach, które łączyły te dwa pomieszczenia. W końcu znalazłem. Od dawna nikt tam nie mieszkał. Wydało mi się to dziwne. (Kolejny punkt do długiej listy rzeczy, które są dziwne.) Czy tylko ja i Adam mieszkamy w tym domku od dłuższego czasu? Przecież cały czas przybywają tam herosi. To dlaczego oni nie mieszkają w tym domku? Czy zawsze określani są od ręki? To dlaczego my musimy czekać? Zastanowiłem się chwilę nad tą kwestią. O ile siebie mogłem zrozumieć (jeśli nie jestem synem Posejdona, co jest bardzo niebezpieczne, to nie jestem nikim ważnym), to sytuacji nieokreślonego Arcymaga zrozumieć nie mogłem. Bogowie powinni zabijać się o to, kto go określi i powinni być z tego dumni. A tymczasem nic, kicha.
            Potrząsnąłem głową, aby pozbyć się nieważnych myśli. Swojego przyjaciela zobaczyłem leżącego na podłodze, tuż obok pryczy. (No tak, Adam często wierci się we śnie, jeśli się denerwuje.) Spał. Przynajmniej tak mi się wydawało, że spał. Potrząsnąłem jego ramię. Nie dało to żadnego efektu. Wyjąłem spod łóżka miskę i popatrzyłem za wodą. Znalazłem stary kran, ale działał. (A dałbym głowę, że wcześniej go tam nie było.) Napełniłem pojemnik zimną wodą, a potem wylałem ją na głowę Arcymaga. Zebrał się natychmiast. (Jestem pewien, że gdyby nie to, że leżał na ziemi, spadłby z łóżka.)
            - C… Co się stało? – zapytał.
            - Ja się stałem. – odpowiedziałem – Zbieramy się stąd.
            Wstał.
            W planach mieliśmy szybkie wyjście po schodach na górę i wysłuchanie reprymendy Niny i Nicka. Ale, jak pewnie z doświadczenia już wiecie, nie wszystkie plany wypalają. A żaden plan nie wypali, jeśli jest się w Labiryncie Arcymaga. (Jason jest, a może był, szalony!)
            Otóż, kiedy spokojnie wyszliśmy z celi, temperatura stała się nie do zniesienia. Doznałem nagłego olśnienia. Przecież Jason jest szalony! Nie pozwoli nam wyjść od tak! i już wiedziałem co się szykowało. Wepchnąłem Adama do więzienia i sam wskoczyłem. Wyczucie czasu idealne. Ponieważ zaraz po tym, jak sam wskoczyłem, z utworzonej dziury w podłodze szybu buchnął niebieski ogień. Po około dziesięciu sekundach zgasł, a temperatura znacznie spadła. Każąc koledze robić to, co ja, wbiegłem po schodach najszybciej, jak potrafiłem. Na szczycie schodów zatrzymałem się, a obecny Arcymag wpadł na mnie. Zrobiliśmy parę fikołków. Potem wstałem. Nina wraz z Nickiem siedzieli pod ścianą.
            - Zastanawialiśmy się nad twoim zachowaniem. – zaczęła Władczyni Kluczy (a miałem taką nadzieję, że tą częścią planu, która nie wypali będzie ta o wysłuchaniu kazania) – Narażając naszą misję, ocaliłeś Arcymaga. Jednak naraziłeś misję…
            - Wygrałem pojedynek. – wszedłem jej w słowo.
            - …narażając się na śmierć. – dokończyła, nie zwracając uwagi na moje słowa.
            - Jednak… - powiedział Nick - …dobry dla ciebie zbiór wypadków każe dać ci nagrodę.
            - Szalona zagadka. – stwierdziła córka Zeusa – Klucz, który miał prowadzić dalej, prowadził donikąd. A ten, który miał nas zaprowadzić do celi… - wskazała mi ręką dalsze przejście.
            - Wyzwanie czystego serca. – szepnąłem. Nie wiedziałem czemu, ani nie wiedziałem, o co chodziło.
            - To co, idziemy? – zapytałem.
            Przeszliśmy dalej. Cieszyłem się, że te śmiercionośną zagadkę mamy za sobą. Nie wiedziałem, że następna pułapka będzie mogła zabić.

*

            Tunel, którym szliśmy, był identyczny, jak poprzedni. Na szczęście, korytarz nie miał ani jednej pułapki. Szliśmy bardzo szybkim tempem, zapewne dlatego, że chcieliśmy mieć tamto wyzwanie jak najdalej za sobą. Temperatura cały czas rosła, a kiedy już doszliśmy…
            Cóż, ciężko to opisać. Ale spróbuję. Kamienna droga unosiła się w powietrzu bez żadnych podpór, połączona tylko z naszą stroną stromego urwiska i drugą stroną sali. Nie zapowiadało się zbyt dobrze z paru powodów. Po pierwsze ścieżka nie należała do tych zbyt szerokich. Po drugie wiła się jak wąż. Po trzecie rozpadlina, nad którą wisiała droga, została wypełniona lawą. A po czwarte sufit znów stał się szary, kamienny, a więc nie mieliśmy szans użyć magii. Podszedłem do reszty grupy i podzieliłem się z nimi moimi spostrzeżeniami.
            - Co robimy? – spytałem po chwili milczenia.
            - Idziemy. Nie mamy wyboru. – odpowiedziała Nina – Stowarzyszenie Mrocznego Księżyca rośnie w siłę z dnia na dzień. Musimy zdobyć Insygnia.
            - Lepiej trochę odpocznijmy. – zasugerowałem.
            - Nie mamy czasu. – powiedział Nick.
            - Ale dlaczego? – zapytałem.
            - Skoro i tak wiemy, że wszystkie atrybuty to lipa. – podjął moją walkę Adam.
            - To skoro wszystkie atrybuty to lipa, to dlaczego strażnicy w ogóle ich pilnują. – skontrował Władca Życia.
            Długo szukałem argumentu. Długo nie mogłem go znaleźć. Aż w końcu mnie olśniło.
            - Bo to nie są prawdziwi strażnicy.
            - Co?
            - Pomyślcie przez chwilę. Skoro Jason był Arcymagiem, to znaczy, że był też Klucznikiem. Mógł przenieść nie tylko atrybuty, ale także i strażników. A potem tylko poustawiał nowych.
            - Ale po co to zrobił?
            - Aby nikt nie mógł się dowiedzieć, że atrybuty to fałszywka. – dołączyła się Władczyni Kluczy.
            - A Stowarzyszenie nadal myśli, że to my mamy Uas Seta.
            - Ale po co Jason to zrobił?
            - Myślę, że on nie chce, aby ktokolwiek posiadł wszystkie atrybuty, nawet my.
            - Tylko pozostaje jedno pytanie. Po co?
            - Wiecie co? Odpocznijmy. – zadecydował Władca Życia – Stanę na pierwszej warcie.
            Nikt nie oponował. Rozłożyłem śpiwór i wsunąłem się w niego. Przez chwilę leżałem cały napięty, ale kiedy zorientowałem się, że zwracam na siebie uwagę, rozluźniłem się. Dlaczego się tak zachowuję? Odpowiedź była prosta. Mój organizm reagował zdenerwowaniem, ponieważ myślałem, że znam swoich towarzyszy, a tymczasem dzisiejsze wydarzenia nie pozwalały mi uwierzyć w realność tego dnia. A może dlatego, że bałem się. Mogli mieć rację. Może misja była ważniejsza od życia maga. W końcu przez moje postępowanie mogło zginąć tysiące niewinnych. A czy ja byłbym gotów poświęcić swoje życie dla dobra sprawy? Mimo iż nie chciałem się o tym przekonywać na własnej skórze, odpowiedziałem sobie, że zapewne nie. Pomyślałem, że zachowywałem się jak tchórz. I znów poczułem się tak, jakbym miał do czynienia z trucizną Zwierza Seta. Nikomu nie potrzebny. Otrząsnąłem się z tej myśli i spojrzałem na rany na piersi. Ciągle się trzymały i nie wyglądały tak, jakby w najbliższym czasie miały ochotę zejść. W końcu zasnąłem niespokojnym snem.
            Nic mi się nie śniło.
            A potem pomyślałem, że niedobrze jest okłamywać samego siebie.
            Trafiłem na most. Pokonywałem już praktycznie ostatni zakręt, jednak do końca mostu i tak pozostała mi jeszcze daleka droga. Zrobiłem najgorszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Popatrzyłem w dół. Zakręciło mi się w głowie. Usiadłem na kamień. Już myślałem, że zaraz zawrócę, ale powstrzymywała mnie bariera. Wstałem i szedłem dalej. Poczułem, jak coś przelatuje za mną. Popatrzyłem w tył, ale nie zobaczyłem nic, co mogłoby latać. I znów to samo uczucie. Tym razem jednak coś znalazłem. Tuż przed końcem drogi w poprzek mostu, przy ścianie zobaczyłem, jak ognista kula rozbija się o ścianę. Rozbłysła się na miliony iskier, które wpadły do rzeki lawy. Wbrew przepisom BHP pobiegłem. (Chociaż tak do końca to nie wiem, czy przepisy BHP zabraniają biegania po skalnym moście wiszącym nad rzeką lawy w Labiryncie Arcymaga.) Już widziałem koniec drogi, ale ogień był już wszędzie. Zostało mi dwadzieścia metrów. Dziesięć. Pięć.
            BUM!
            Zapaliłem się. Ale to nie wszystko. Jakby ktoś nadal nie miał dość mojego cierpienia, uderzenie zepchnęło mnie z mostu. Spadałem. (I to już drugi raz w tym tygodniu.) Prawie dotykałem ognistej wody, kiedy się obudziłem. Zerwałem się do pionu, ale powstrzymałem krzyk, pozostając prawie niezauważonym przez towarzyszy, którzy dawno już wstali. Prawie niezauważonym, bo zauważyła mnie Nina.
            - Co się stało? – zapytała.
            - Czemu nie obudziliście mnie? – odpowiedziałem, próbując zmienić temat.
            - Ponieważ uznaliśmy, że musisz się wyspać. W końcu idziesz pierwszy. (I wciąż nie wiem, czy to zdanie zadziałało na moją psychikę, czy to po prostu kpina.) A teraz powiesz, co się stało?
            - Miałem sen. – wyznałem niechętnie.
            - O czym?
            - O niczym. – zakończyłem – Chodźmy.
            Na most wszedłem jako pierwszy. Uszedłem może z jedną czwartą drogi spokojnie.
A potem popatrzyłem w prawo. Prosto na mnie leciała wielka, ognista kula. Nie żeby coś, nie mam nic do ognistych kul, ale padłem na kamień. Poczułem, jak ogień przypala mi skórę. Jedno stało się pewne. Po wyjściu z tego pomieszczenia będę miał opaleniznę godną ludzi siedzących paręnaście godzin na solariach dziennie. Wstałem, lecz uchylając się przed drugim pociskiem, straciłem równowagę. Zdążyłem wyminąć jeszcze jeden pocisk, skacząc do przodu, ale następny mnie trafił. I tak oto spełnił się mój sen. W sumie, to nie. Nie przeszedłem przecież tak daleko. Nie dość, że spadałem, to jeszcze płonąłem. Ogień jednak nie parzył. Gdy tak leciałem wprost do ognistej rzeki, zapragnąłem spojrzeć na pierś, gdzie kula mnie uderzyła. Podkoszulek został wypalony, a skóra nabrała koloru czerwonego, lecz nie bolała. Jednak i tak miałem jeden, najważniejszy problem. Byłem już praktycznie w rzece lawy. Pomyślałem, że w oczekiwaniu na śmierć, nie zaszkodzi porozmawiać z głosem.
            ~Halo?~
            ~Tak?~
            ~Co tam u ciebie?~
            ~Przejdź do rzeczy. Masz coraz mniej czasu.~
            ~Znasz jakieś fajne zaklęcie, które teraz mogłoby mi się przydać?~
            ~Proponuję magię bogów.~
            ~Ale magia tu nie działa.~
            ~Twoja magia bogów zadziała.~
            I na tym rozmowa poprzestała. Przeszedłem do czynów. Cały czas myślałem o bogu, który mógłby mi się w tej sytuacji przydać. Przeszukałem całą pamięć, ale nie znalazłem pomniejszego boga, który rządziłby ogniem. W końcu, w przypływie desperacji, krzyknąłem:
            - Ego voco potentatem Hefajstos!
            Od razu otoczył mnie czerwonawy blask, a po chwili stałem się pełną formą Hefajstosa. Zaklęcie podziałało! Okazało się też, że magia bogów jest potężniejsza od zabezpieczeń Labiryntu Arcymaga.
            ~Chcesz się zobaczyć?~ zapytał głos.
            ~Dlaczego by nie?~
            ~No tak.~ postać…
            ~Awatar.~
            ~Co ,,awatar”?~
            ~Twoja postać, kiedy przyzywasz magię bogów, zwie się awatarem.~
            ~Wiem, co to jest awatar. Ale skąd wiesz, co ja myślę?~
            ~Bo wiem.~
            ~A wiesz, że przeszkadzasz w narracji?~
            ~Naprawdę?~ spytał z dozą udawanej skruchy.
            ~Powiedz, co robić!~ krzyknąłem.
            ~To daj sobą pokierować!~
            ~To kieruj!~
            ~Weź odrobinę mocy i wrzuć ją do ognia poniżej. Poczekaj chwilę. A teraz spiralnie przyzwij ją do siebie.~
            Zobaczyłem jak w moją stronę zmierza odwrócone, ogniste tornado. Gdy oplotło mnie na tyle, aby mnie podtrzymać, przekonałem się, że nie wiedziałem, co robić. Spojrzałem w dół. Trąba utrzymywała połączenie z rzeką.
            ~I co dalej?~
            ~Pokieruj swoją magią. Nie za szybko, bo to twój pierwszy raz. a kiedy dotrzesz nad pomost wchłoń awatara.~
            Po chwili znalazłem się przy moście. Zbliżyłem się najbliżej, jak tylko potrafiłem swoim rzeczywistym rozmiarem. Pamiętałem, jak ostatnio prawie spadłem, podczas mojej pierwszej Bitwy o Tron. Wyskoczyłem z chyba najniebezpieczniejszego środka transportu. Kiedy znalazłem się w ,,bezpiecznym miejscu”, wchłonąłem magię awatara. Trafiłem dokładnie w sam środek mostu. Kule już nie latały, a przyjaciele dobiegli do mnie.
            - To było niesamowite. – zawołał Adam.
            - Dzięki. – odpowiedziałem.
            - A ja mam do ciebie jedno małe pytanko. – powiedział Nick – Jakim cudem wezwałeś awatara Hefajstosa?
            - Nie wiem. To działo się zbyt szybko.
            - Chodźmy stąd. – zaproponowała Nina.
            A nikt nie miał zamiaru jej się sprzeciwić.
            Tylko od czasu do czasu musieliśmy radzić sobie z jakimiś niedopałkami, a oprócz tego marsz poszedł sprawnie. Droga wiła się jak wąż, ale nie przeszkadzało nam to w wędrówce. Na końcu mostu natrafiliśmy na rozwidlenie. Dwa kolejne korytarze. Jeden z nich podpisany jako ,,Dalsza droga”, a drugi, jako ,,Komnata Główna”. Między drogami znajdowała się tabliczka z napisem:
,,Zapewniam was o prawdziwości tych napisów. To jest ostatnia szansa, aby stąd wyjść.”
            - Co to ma znaczyć? – zapytał Władca Życia.
            - Czy to oznacza, że możemy stąd wyjść? – dopytał Arcymag.
            - Chyba tak. – odpowiedziałem.
            - Ale nie możemy. – stwierdziła Władczyni Kluczy – Każdy jest potrzebny na swój sposób. Jeśli jedno z nas wyjdzie, reszta nie będzie mogła ukończyć misji. Czyli albo wychodzą wszyscy, albo nikt.
            - To chyba znaczy, że idziemy. – powiedziałem.
            - Tak. – potwierdził syn Posejdona.
            Skręciliśmy w drogę z tabliczką ,,Dalsza droga”. Po paru minutach weszliśmy do komnaty wypełnionej światłem. Kiedy jednak przestąpiliśmy próg, zapadła nieprzenikniona ciemność. I poczułem, że zaczęliśmy się kręcić.
                                           

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz