Rozdział IV
Ostatni Arkan
Mieliście
kiedyś wrażenie, że o czymś zapomnieliście? O czymś bardzo ważnym, ale naprawdę
nie pamiętacie, co to było? Mnie się przynajmniej zdaje, że właśnie takie
uczucie powinno towarzyszyć Ninie i Dominikowi, bo zapomnieli o czymś bardzo
ważnym. Ale na razie mniejsza o to. Jest to bowiem dalsza część historii, na
którą jeszcze nie przyszedł czas.
Nie
musieliśmy daleko iść. Nina przeniosła nas na miejsce, gdzie ustawione zostały
drewniane ławki, a na środku pola stał ogromny krąg z kamieni. Leżały w nim już
jakieś patyki, domyśliłem się, że to je mamy znosić.
-
Dobrze, że już przyszliście – powiedział Folos. – Ale co on robi z wami? –
wskazał na mnie.
-
Przyszedł, bo nie ma co ze sobą zrobić – odpowiedziała Nina. – Obydwoje
jesteśmy tu.
- Czyli
jest jednak coś, o czym zapomnieliście. Czy Łukasz nie ma przypadkiem
przebudzonej magii?
- Ma,
ale co to ma wspólnego z… - zaczął Dominik, ale w połowie zdania chyba sobie
coś przypomniał, bo urwał i powiedział tylko trzy słowa. – Gra o Puchar?
- No
właśnie.
- O co
chodzi? – zapytałem, niewiele rozumiejąc z ich skrótów myślowych.
- Teraz
pójdziesz z Folosem – wyjaśniła mi Nina.
- Ale po
co?
- Musisz
nauczyć się korzystać z tego, co może ci się przydać w najbliższej przyszłości.
Można
powiedzieć, że od tej pory zgadzałem się bez słowa. Wilkołak otworzył portal,
przez który przeszedł. Wkroczyłem do przejścia. Poczułem lekki ucisk w żołądku,
a przed oczami zatańczyły mi mroczki, jednak po chwili wszystko wróciło do
normy. Kiedy tylko się wyprostowałem, napotkałem wzrok Folosa. Patrzył się w
moje oczy. Świat spowiła ciemność. Widziałem tylko siebie i opiekuna.
~Witam w
twoim umyśle Łukaszu~ odezwał się zaraz po tym. ~Pierwsze, czego chcę cię dziś
nauczyć to, jak obronić swoje myśli, a przede wszystkim siebie przed tymi,
którzy nie chcą dla ciebie najlepiej.~
~A więc jak mam
bronić swoich myśli?~
~Wbrew pozorom jest
to banalnie proste. Po prostu wyobraź sobie, że na granicy twoich myśli wyrasta
wielki mur, który nikogo nie przepuszcza.~
Moja wyobraźnia
zaczęła działać. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie tańczącą wokół mnie kulkę
światła. A kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem ją. Była bladoniebieska
i zostawiała za sobą nikły, choć wciąż widoczny ślad. Zrobiła wokół mnie
dwa okrążenia, a potem wzięła się do roboty. Podążałem za nią wzrokiem, a
ona zostawiała za sobą kamienne bloki, powoli przypominające mur. A gdy
wszystko zostało skończone, kulka podskoczyła do mnie. Potem otworzyłem oczy. Jak? Przecież już raz je otworzyłem, a potem
ich nie zamykałem.
- Gratuluję.
Właśnie przeszedłeś pierwszy etap szkolenia. Ale zanim przejdziemy do drugiego,
muszę zadać ci pewne pytanie. Lubisz opowieści, Łukaszu?
- Powiedzmy, że
lubiłem bajki, kiedy wszystko było… - nie wiedziałem jakiego słowa użyć.
- Normalne? –
kiwnąłem głową. – Pamiętaj, że tamten świat jest uboższy, nie normalniejszy.
Normalność to jest życie, które teraz będziesz prowadzić. Zobaczysz,
w końcu się przyzwyczaisz. To jak? Chcesz usłyszeć tę opowieść, czy nie?
- Chcę, ale mogę
mieć jeszcze jedno pytanie?
- Tak.
- Czy jeśli chodzi
o nasz świat, to czy bajki ze świata zwykłych ludzi… - znów brakło mi słówka.
- Znajdują
odzwierciedlenie w naszym świecie, tak? Cóż, mogę powiedzieć, że większość
pisarzy takich, jak Grimmowie, czy Andersen opisywali nasz świat.
- Czy to znaczy, że
wszyscy byli magami?
- Nie wszyscy. Ale
kto wie? Może po prostu uszli naszej uwadze i nigdy nie dowiedzieli się kim
byli, ani co mogli zrobić.
- Przejdźmy już do
opowieści – powiedziałem, bo nie chciałem marnować czasu na coś, czego mogłem
dowiedzieć się później. Jeszcze tego dnia miałem w końcu brać udział
w jakiejś chorej grze.
- Dobrze, więc
zaczynajmy – Folos machnął ręką i wszystkie światła w pokoju zgasły. Kiedy
jednak zaczął opowiadać, utworzyła się realistyczna iluzja, która oddawała
charakter opowieści. – Działo się to bardzo, bardzo dawno temu, gdy na świecie
żyły jeszcze smoki, które utrzymywały naprawdę dobre stosunki z magami. Smoki
panowały nad jedną z sześciu zdolności, pozwalającymi przenosić się z miejsca
na miejsce, siłą umysłu wytwarzać iluzję, zaglądać tam, gdzie nikt nie mógł,
poskramiać dusze przywróconych i żywych, tworzyć najróżniejsze przedmioty lub
spowalniać czy przyspieszać czas. W swej dobroci nauczyły nas, jak korzystać z
tych mocy, które każdy ma w sobie. A nad wszystkimi, którzy te zdolności
posiadali, kontrolę sprawowało Siedem Smoków. Sześciu z nich osiągnęło
mistrzostwo w swoich dziedzinach. Natomiast jeden, nazywany przez
wszystkich Smokiem Sześciu Talentów, opanował do perfekcji wszystkie zdolności,
zwane przez nas Talentami. I tak historia toczyła się dalej, aż do pewnego
momentu, w którym to pewien smok postanowił wyłamać się spod kontroli Siedmiu
Smoków. A miał on dar przemawiania. Smoki chętnie go posłuchały. Choć początkowo
magowie spierali się ze smokami, że nie powinni zaczynać wojny domowej, która
może wszystko zniszczyć, to jednak smoki zdołały przekonać magów. Choć
oczywiście nie wszystkich. Tylko jeden mag pozostał wierny Siedmiu Smokom.
Ostrzegł on całą Siódemkę przed wojną, która niebawem się rozpoczęła. Nie
zrobił tego jednak sam. Na swojej drodze spotkał pewnego smoka, który także nie
wierzył w to, że wojna doprowadzi do czegoś dobrego. A gdy zaczął się już dzień
wojny, to właśnie oni stanęli na czele armii ludzi, którzy, choć nie wiedzieli
co się dzieje, to chcieli pomóc Siedmiu Smokom. Mag oraz jego smok otrzymali od
całej siódemki pewne dary. Oprócz tego, że Smoki nauczyły go, jak korzystać z
wszystkich sześciu Talentów naraz, to dostał także osobne dary od Smoka
Sześciu. Jego łuskę, która przemieniła się w najwspanialszą tarczę. Żebro,
które zmieniło się w bardzo lekką, niezniszczalną zbroję. Róg, który stał się
ostrym jak brzytwa mieczem, choć ranił tylko nieprzyjaciół. Łzę – pełny mocy
zbiornik. Pazur, który został łukiem z nieskończoną ilością strzał. Oraz ząb,
który zmienił się w róg obfitości tak, aby im nic już nigdy nie brakło. I choć
ludzie wraz ze smokami walczyli dzielnie, to jednak szala zwycięstwa
przechylała się na stronę przeciwników. Widząc to, Smok Poskramiania uciekł od
reszty Siedmiu. Nie chcąc, aby niewinni narażali się na niebezpieczeństwo,
pozostałe Smoki ukryły się w grocie, którą zapieczętowała ich własna magia. A
dzielny mag żył do końca swoich dni w ukryciu. Ostatnią rzeczą, którą zrobił w
swoim życiu to użycie Sztuki Wiatru, aby rozsiać po świecie dary Smoka Sześciu,
gdyż uważał, że nikt nie powinien ich nigdy mieć, a przynajmniej nie wszystkie
razem.
- Po co
opowiedziałeś mi tę historię? – zapytałem, kiedy wszystko wróciło już do normy.
- Opowiadam ją po
to, aby pokazać młodym magom, że zawsze istnieje dobro, choćby zło opanowało
wszystko wokół. Ale też mam teraz dobre podstawy, aby wytłumaczyć ci ideologię
Talentów. Jak już zapewne słyszałeś, jest ich sześć. Talent Klucznika pozwala przenosić
się z miejsca na miejsce. Iluzjoniści potrafią wytworzyć iluzję dowolnej
rzeczy. Widzący potrafią zaglądnąć tam, gdzie nikt inny nie może. Poskramiacze
Dusz mogą rozkazywać duszom, widzą także tych, którzy ukrywają się przed
wzrokiem innych magów. Tworzyciele potrafią, jak sama nazwa wskazuje, tworzyć
przedmioty od tych codziennego użytku do tych najbardziej niezwykłych. A Zegary
mogą spowalniać lub przyspieszać czas.
I tak, jak w przypadku smoków, my także posiadamy swoich własnych mistrzów. Najwybitniejszy Klucznik staje się Władcą Kluczy, Iluzjonista – Władcą Iluzji, Widzący – Władcą Wzroku, Poskramiacz Dusz – Władcą Poskramiania, Tworzyciel – Władcą Tworzenia, a Zegar – Władcą Czasu. Jesteś tu po części dlatego, że to właśnie teraz dowiesz się jaki jest twój Talent. Łukaszu, który z Talentów chcesz w sobie kształcić?
I tak, jak w przypadku smoków, my także posiadamy swoich własnych mistrzów. Najwybitniejszy Klucznik staje się Władcą Kluczy, Iluzjonista – Władcą Iluzji, Widzący – Władcą Wzroku, Poskramiacz Dusz – Władcą Poskramiania, Tworzyciel – Władcą Tworzenia, a Zegar – Władcą Czasu. Jesteś tu po części dlatego, że to właśnie teraz dowiesz się jaki jest twój Talent. Łukaszu, który z Talentów chcesz w sobie kształcić?
To było jedno z
tych pytań, na które ciężko było odpowiedzieć. Od tego mogło zależeć całe moje
późniejsze życie. Żaden z Talentów nie przemawiał do mnie znacząco. Jednak
widziałem, czego mogę dokonać, posiadając Talent Klucznika.
- Chcę być
Klucznikiem – odpowiedziałem.
- Wedle życzenia –
powiedział Folos. – Daj rękę.
Chwycił moją dłoń,
a kiedy wszedł do mojej głowy, coś kliknęło. Otworzyłem oczy, a wokół mnie
zawiał wiatr.
Z jednej z półek
Folosa spadł pewien zwój. Odwinął on tylko pierwszą linijkę. Mimo iż nie
chciałem tam zaglądać, to jednak przeczytałem ją.
,,Klucznikiem Posejdona Smoczy
Syn zostanie”
I tylko
tyle. Chciałem przeczytać więcej linijek, ale Folos zwinął zwój starannie i
położył na najwyższej półce, gdzie chwilę potem zniknął.
- ,,Klucznikiem
Posejdona Smoczy Syn zostanie.” – powiedziałem. - Co to znaczy?
- Tak naprawdę
znaczy to tyle, co sam powiedziałeś.
- Ale kim jest
Smoczy Syn?
Folos westchnął.
- Istnieje pewna
legenda o tym, że Smok Poskramiania chce odpokutować swoje winy. Smoczy Syn to
mag, który w imieniu Smoka Sześciu mu wybaczy. Osiągnie on także moc wszystkich
smoków. A teraz, czy chcesz coś zobaczyć?
- Jeśli to
przepowiednia, to chętnie.
- Niestety nie mogę
ci pokazać jej całej. Ale to jest coś ciekawszego.
- A co mianowicie?
Folos potrząsnął
głową, a kiedy znów na mnie spojrzał, zauważyłem, że ma owłosiony pysk i wilcze
oczy. Czyli to jednak prawda. Folos
faktycznie jest wilkołakiem. Spojrzałem na jego ręce. One także były
pokryte szarym futrem. Zgodnie z radą Niny, udałem zaskoczenie. Potem znów
potrząsnął głową i wrócił do normalnej postaci.
- Nie musisz się
mnie bać – powiedział.
- Czemu? Jaką mam
pewność, że nic mi się nie stanie?
- Nigdy nie mamy
pewności, ale podejmuję wszelkie środki ostrożności. Moje bycie wilkołakiem
jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło. Ale nie zatrzymujmy się, czeka cię dziś
jeszcze sporo pracy, a czasu jest bardzo mało.
- Co mam teraz
zrobić?
- Trzymać się
ustalonego przeze mnie grafiku.
Coś zgrzytnęło, a
po chwili z drukarki wyskoczyła kartka papieru. Folos wręczył mi ją, a potem
wyszedłem. Znaczy, miałem w planach wyjście, lecz wilkołak mnie powstrzymał na
moment.
- Podaj mi rękę –
powiedział. – Muszę coś jeszcze sprawdzić.
- Co takiego?
- Poziom twojej
mocy. Musisz znać swoje ograniczenia, aby wiedzieć, kiedy musisz przestać.
Zamknąłem oczy i
znów przeniosłem się do swojej świadomości. Czułem, jak Folos chwilę we mnie
grzebie, a potem odczułem płynące od niego zaskoczenie.
- Co się stało? –
zapytałem.
- Nic. Naprawdę.
Jednak twój poziom mocy jest bardzo niski. Pamiętaj, aby się nie przemęczać.
Wyszedłem. I choć
nigdy nie wierzyłem, że będę miał ogromną moc, to jednak poczułem lekkie
uczucie żalu, że jest ona tak niska. Myślałem, że moja moc utrzyma się na
poziomie przeciętnej.
~Ja na twoim miejscu zbytnio nie przejmował
się tą sprawą~ powiedział ten głos
w mojej głowie.
w mojej głowie.
~Jak mam się nią nie przejmować,
skoro u maga moc jest bardzo ważna.~
~Pamiętaj, że wciąż jesteś jeszcze młody. Moc
maga rośnie wraz z wiekiem. A ponadto nie zapominaj, o czym mówiła ci Nina.
Ostatecznie nie trzeba mieć w rękach potęgi, jeśli tylko wie się, jak
wykorzystać wyobraźnię i wiedzę. Uwierz mi, czy kiedykolwiek coś złego ci się
stało? Dopóki jesteś pod moją opieką, będę pomagał ci całym sercem.~
~Pod twoją opieką? Kim ty jesteś?~
~Wkrótce sam do tego dojdziesz. Nie martw
się, już wkrótce się tego dowiesz, ale musisz łapać okazje.~
Rozłączył się.
Brzmiało to tak, jakby coś pyknęło, ale poczułem lekką pustkę w środku. Nieważne.
Najważniejsze było
to, co miałem teraz robić. Spojrzałem na kartkę, którą dał mi Folos. Na niej
napisane zostało, że na najbliższe zajęcia mam udać się na Arenę. Stwierdziłem,
że jednak bez sensu byłoby pójście tam, sam nawet nie wiedziałem po co. Lepiej będzie, jeśli sam się czegoś nauczę.
Poszedłem w stronę lasu tam, gdzie po raz pierwszy Nina tłumaczyła mi wszystko
od podstaw. Usiadłem po turecku na ziemi. Zamknąłem oczy i wyobraziłem sobie
ten głos, który pewnie będzie mógł mi pomóc. Nie wiedziałem, co robić. Skupiłem
się z całej siły na jego barwie, tonie i głośności, a także na uczuciach, które
mogłem od niego wyciągnąć. Po chwili usłyszałem go w myślach.
~Potrzebujesz czegoś?~ zapytał.
~Jeśli nie jesteś zbytnio zajęty~
odpowiedziałem.
~Nigdy, jeśli jesteś w potrzebie~
~Możesz mi w ogóle pomóc?~
~Zależy, czego będziesz ode mnie chciał~
~Mógłbyś mnie nauczyć przynajmniej podstaw,
skoro muszę wziąć udział w tej Grze.~
~Magowie i ich głupie gry. Czemu nie mogliby
wyjąć spod nich wszystkich pierwszorocznych? Ale nauczę cię podstaw, jeśli tak
bardzo chcesz. Na początku musisz nauczyć się odszukiwać swoje źródło magii.
Zamknij oczy i spójrz głęboko w siebie. Oddychaj spokojnie. Przeszukuj samego
siebie. W końcu zauważysz kulę światła.~
~Jest~ powiedziałem.
~Jakiego jest koloru?~
~Niebieskiego.~
~Dobrze. Teraz wyobraź sobie, że pociągasz z niego lekki
strumień dokładnie tak, jakbyś pił przez słomkę, zbieraj tak magię, aż
poczujesz, że masz jej wystarczająco, aby rzucić zaklęcie. Pamiętaj, że im
potężniejsze zaklęcie rzucasz i im większy zasięg tego zaklęcia, to tym więcej
magii zużyjesz.~
~Chyba mam wystarczająco dużo. Co teraz?~
~Wyobraź sobie, jak wokół ciebie rozrasta się
przeźroczysta ściana osłaniająca cię przed atakami. A kiedy już ją zobaczysz,
poczujesz, włóż w jej ściany magię, którą z siebie wyciągnąłeś.~
Zrobiłem tak, jak
kazał głos. Poczułem lekki ból, kiedy magia ze mnie uleciała. Jednak nic nie
zauważyłem, nie poczułem, żeby chroniła mnie jakaś szczególna moc.
~Chyba nic się nie zmieniło.~
~Wręcz przeciwnie. Może tego nie widzisz, ale ochrania
cię teraz tarcza, praktycznie nie do przebicia. Musisz jednak pamiętać, że z
każdym uderzeniem w twoją tarczę, zostaje zabrana kolejna porcja magii. Uważaj,
aby się nie przemęczyć używaniem samej tarczy. Widzę, że czas się zbierać,
ataku nauczy cię kto inny.~
~Czemu?~
~Bo ktoś do ciebie idzie.~
Obróciłem głowę za
siebie. Zgodnie z tym, co powiedział głos, w moją stronę szła Nina. Wyciągnęła
w moją stronę rękę, a z jej dłoni poleciał promień pomarańczowego światła.
Zanim jednak skojarzyłem fakty, było już za późno. Uskoczyłem przed atakiem,
ale w tej samej chwili przypomniałem sobie, że przecież umiem już podnosić
tarczę. Kiedy
w moją stronę poleciał kolejny śmiercionośny promień, odbiłem go pierwszą wytworzoną przeze mnie samodzielnie tarczą. Przez chwilę poczułem w sobie dumę. Potem jednak zacząłem się zastanawiać, dlaczego Nina ciska we mnie tymi promieniami. Ale już zadając sobie to pytanie miałem zamiar się uderzyć po głowie. Przecież to nie Nina. A skoro to nie Nina, to muszę coś zrobić, żeby mnie nie zabiła! Przetrząsnąłem głowę w poszukiwaniu jakiegoś dobrego na taką okazję zaklęcia, ale przypomniałem sobie, że potrafię tylko podnosić tarczę i rozmawiać z innymi za pomocą myśli. A może to wystarczy?
w moją stronę poleciał kolejny śmiercionośny promień, odbiłem go pierwszą wytworzoną przeze mnie samodzielnie tarczą. Przez chwilę poczułem w sobie dumę. Potem jednak zacząłem się zastanawiać, dlaczego Nina ciska we mnie tymi promieniami. Ale już zadając sobie to pytanie miałem zamiar się uderzyć po głowie. Przecież to nie Nina. A skoro to nie Nina, to muszę coś zrobić, żeby mnie nie zabiła! Przetrząsnąłem głowę w poszukiwaniu jakiegoś dobrego na taką okazję zaklęcia, ale przypomniałem sobie, że potrafię tylko podnosić tarczę i rozmawiać z innymi za pomocą myśli. A może to wystarczy?
Uskakiwałem przed
kolejnymi atakami, niekiedy odbijając je za pomocą tarczy. Wymyślenie jakiegoś
dobrego planu zajęło mi dłuższą chwilę. Przez większość czasu nawiedzały mnie
myśli typu: Czemu nikt nie przyjdzie mi
pomóc? Miałem jednak nadzieję, że nie będę potrzebował ich pomocy. W końcu
pojawiło się nade mną światełko i do głowy przyszedł mi plan idealny. Idealny,
jeśli tylko byłby możliwy do zrealizowania. Pora
się przekonać.
Zaciągnąłem większą
niż wcześniej ilość magii. Tym razem nie otoczyłem tarczą siebie, tylko
niby-Ninę. Potem wyobraziłem sobie, że przewracam tarczę na drugą stronę, jak
niekiedy poszewkę na poduszkę. Poczułem ukłucie w okolicy żołądka. Byłem
wystawiony na prostej linii do zestrzelenia z pomarańczowego promienia. Jednak
niczym nie zostałem postrzelony. Nie straciłem przytomności. Nic z takich
rzeczy. Podniosłem wzrok
i zobaczyłem wściekłą niby-Ninę. Miotała zaklęcia na prawo i lewo, jednak żadne z nich nie mogło przebić tarczy. Do czasu. Kiedy już miałem stracić kontrolę nad ścianą, mój wróg przestał używać magii. Wyciągnął telefon, zadzwonił do kogoś i zniknął.
i zobaczyłem wściekłą niby-Ninę. Miotała zaklęcia na prawo i lewo, jednak żadne z nich nie mogło przebić tarczy. Do czasu. Kiedy już miałem stracić kontrolę nad ścianą, mój wróg przestał używać magii. Wyciągnął telefon, zadzwonił do kogoś i zniknął.
Wchłonąłem
pozostałość mojej magii i zastanawiałem się, dlaczego ktoś w ogóle chciał mnie
zaatakować. Nawet nie wiedziałem, kogo Arkanem chcę być. O co w tym wszystkim
chodziło? Zwykle, jeśli się kogoś
atakuje, to uważa się go za zagrożenie. Jakim ja mogłem być zagrożeniem? Co
mogłem zrobić? I kto mnie w ogóle zaatakował?
Stwierdziłem jednak, że mam ważniejsze problemy na głowie. Przed grą
musiałem nauczyć się atakować magią. (Tak, dziwna hierarchia priorytetów.)
Pokręciłem się trochę, jednak po chwili nie mogłem się znaleźć. Zrobiłem
więc coś, co na moim miejscu zrobiłby po prostu każdy. Zamknąłem oczy,
obróciłem się trzy razy wokół pionowej osi i poszedłem w kierunku, który
wylosowałem. Na moje szczęście, zanim doszedłem do jakiegoś skraju świata, ktoś
mnie znalazł. Była to mniej więcej czternastoletnia dziewczyna. Patrzyła na
mnie z wysoka, co w sumie nie dziwiło, zwłaszcza że ze swoim wzrostem mogła
grać w szkolnej lidze koszykówki. Oczy miała w kolorze malachitu. Nie
wchodziłem w większe szczegóły, bo ciągle kręciło mi się w głowie.
- Co ty
tutaj robisz? – zapytała dziewczyna.
Przez
chwilę próbowałem wymyślić jakąś sensowną odpowiedź, jednak nawet nie
wiedziałem, jak mam powiedzieć prawdę.
-
Znaczy, że jesteś nowy?
- Mniej
więcej.
- To mi
wytłumacz na czym to mniej więcej polega – usiadła na trawie i gestem nakazała
mi to samo.
- Można
powiedzieć, że nie mam pojęcia, co mam tu robić, nie wiem, jakie są zasady
i tak dalej – powiedziałem powoli. - Ale mam obudzoną magię i jestem po
spotkaniu z Folosem.
- I mam
rozumieć, że twój opiekun jest Starszym i nie miał cię z kim zostawić.
- Do
tego się wszystko sprowadza.
- Czyli
jeszcze nie znasz reguł? Po pierwsze, żeby nikt ci się do życia nie wtrącał,
powinieneś chodzić na zajęcia według grafiku, a nie kręcić się po obozie.
Zwłaszcza, jeśli jesteś sam. A z tego, co widzę, to właśnie masz zajęcia w
Stajni. Pierwszy raz zawsze jest trudny. Uważaj na siebie – pobiegła przed
siebie.
- Hej! –
zawołałem za nią. – Gdzie jest ta Stajnia?
- Tam! –
krzyknęła i machnęła ręką w zupełnie przeciwnym kierunku, niż wcześniej szedłem.
Odwróciłem
się i lekkim krokiem poszedłem przed siebie. W końcu doszedłem do budynku,
który na pewno był Stajnią. Wiedziałem to nie tylko dlatego, że to dosłownie
wyglądało jak stajnia. Możliwe, że dużą rolę odegrał też ogromny napis nad
drzwiami: ,,Stajnia”. W sumie, nieważne.
Wszedłem
do środka. Po prawej i po lewej znajdowały się boksy z końmi. A teraz
wyobraźcie sobie moje zaskoczenie, kiedy odkryłem, że to nie były tylko konie.
Oczywiście, większość z tych ,,koni” miała skrzydła. I to nie byle jakie. Jedne
były brązowe, inne czarne, inne białe, a jeszcze inne w kropki. Jednak nie to
mnie najbardziej zdziwiło.
Bardziej
przemawiał do mnie głos, który natrętnie wwiercał się w moją głowę. Nie był to
ten sam głos, co mówi do mnie zawsze. Ten głos wydawał się inny. Pochodził z
góry. Wszedłem więc po spiralnych schodach. Zrobiłem dokładnie to, co zrobiłby
każdy normalny bohater horroru. Przecież istnieje ta zasada, że jeśli coś się
dzieje, to idzie się w przeciwnym kierunku, nie? Mogę z dumą powiedzieć, że tym
razem złamałem jedną z wiecznych zasad. Choć teraz nie wiem, czy nie byłoby
lepiej, gdybym tam po prostu nie poszedł. Lecz co się stało, to się nie
odstanie.
Na górze
znajdował się jedynie mały pierścień, leżący na podeście. Może to wyda się dziwne,
ale widziałem, jak ten pierścień się świecił. Podszedłem do niego.
Coś
chwyciło moją rękę, niczym niewidzialna siła. Podciągnęło dłoń do pierścienia.
Żeby było jasne. To nie ja go założyłem. To on podniósł się do pionu i wskoczył
na mój palec. (Już widzę wszystkie te myśli. ,,Tak, tak, nie ty go włożyłeś”)
W głowie
zaszumiał mi wiatr. Usłyszałem szelest lasu, szum morza, śpiew ptaków.
A wśród tych wszystkich dźwięków, jeden, choć składający się z wielu,
potężny głos, który przewyższał wszystkie inne. I choć skupiłem się, aby
go nie słuchać, to i tak nic nie było go
w stanie zagłuszyć.
w stanie zagłuszyć.
,,A choć przyjaciół zyskasz
wielu,
I w końcu dotrzesz do celu,
Pamiętaj, że nigdy się nie
skończy Twoja przygoda,
Jeśli w nas Twoja będzie
podpora.”
Zatoczyłem się.
Pierścień spadł mi z ręki. Po drodze potknąłem się jakieś dwa razy. Konie rżały
z zadowolenia. Kiedy wreszcie znalazłem się na zewnątrz, położyłem się na
trawie i przez chwilę oddychałem głęboko. Czułem jeszcze wiatr i las, a w
głowie cały czas słyszałem ten głęboki głos. Nawet nie próbowałem ogarnąć
przepowiedni. I choć starałem się o niej zapomnieć, to wersy powracały do mojej
głowy.
Pewnie leżałbym tak
cały dzień, gdybym nie usłyszał zbliżających się głosów. Pozbierałem się. Zanim
ktoś mógł mnie zauważyć, do mojego umysłu wdarł się powiew świeżej bryzy i
głowa oczyściła się praktycznie ze wszystkiego.
~Dzięki~ powiedziałem głosowi.
~Tyle, że to nie ja.~
~A wiesz kto?~
~Wiem, ale ci nie powiem. To dar od kogoś,
kto chce się z tobą spotkać jak najszybciej i wie, że gdyby zobaczyli cię w
takim stanie, to nie byłoby to za szybkie spotkanie.~
~Kto chce się ze mną spotkać?~
~Dowiesz się w swoim czasie~ rozłączył
się.
Czekałem chwilę,
zanim ktoś się zjawił. Po pewnym czasie pod Stajnię podeszła dziewczyna, która
wyglądała jak starsza siostra tej, która pokazała mi, gdzie jest Stajnia. Była
jeszcze wyższa od niej, ale miała te same oczy i te same czarne, kręcone włosy.
- Pewnie czekasz na
mnie, co nie?
- W sumie, to nie
mam pojęcia na kogo czekam. Równie dobrze mogłabyś być płatnym zabójcą, a ja i
tak musiałbym ci zaufać – odpowiedziałem z lekką nutą wskazującą na to, że w
zamiarze miał to być żart.
- Widzę, że nowy,
ale szybko się uczysz – uśmiechnęła się. – Jestem Łucja, Arkan Izydy.
- Łukasz –
stwierdziłem, że na razie tyle wystarczy. – Czemu uważasz, że czekam na ciebie?
- Bo to ja jestem
opiekunką Stajni. I to ja mam uczyć jazdy. Na nieszczęście, mam też swoje
zajęcia. I nie dość, że to moja jedyna wolna godzina, to nikt tu praktycznie
nie przychodzi. Wszyscy olewają jazdę na koniach, czy pegazach, bo wolą jazdę
samochodem i sądzą, że nigdy im się to nie przyda. A ty, czemu tu jesteś?
- Bo nigdy nie
jeździłem na koniu i chyba powinienem spróbować. Zwłaszcza, jeśli mam być
dobrym magiem.
- Taka odpowiedź mi
się podoba. Chcesz zwykłego konia na początek, czy może od razu pegaza?
- A czym się różni?
– oczywiście wiedziałem, chciałem po prostu zyskać czas.
- Koń nie oderwie
się od ziemi i spadnięcie mniej boli. Chyba że spadniesz z pegaza
z pełnej wysokości, to wtedy ponoć nie boli.
z pełnej wysokości, to wtedy ponoć nie boli.
- Skąd wiesz, że
wtedy ,,ponoć nie boli”?
- Ponoć, bo nikt
nie przeżył, żeby o tym opowiadać – powiedziała tonem, jakim opowiada się
horrory.
- Naprawdę ktoś tu
zginął?
- Nie, jeśli ktoś
spada, to zawsze udaje mi się go bezpiecznie sprowadzić na ziemię.
- Jak?
- Opanowuję Sztukę
Powietrza. Dzięki temu mogę zapewnić bezpieczeństwo.
- W takim razie
mogę dosiąść pegaza.
Łucja pstryknęła
palcami i w tym momencie wszystkie boksy otworzyły się. Ze środka wypadły
pegazy. Ustawiły się w rzędzie przed budynkiem. Przerzuciłem wzrokiem po
rzędzie i już miałem iść w stronę pegaza, którego wybrałem, ale Łucja położyła
mi rękę na ramieniu.
- To nie ty
wybierasz pegaza – powiedziała. – To pegaz wybiera jeźdźca.
Do Łucji podbiegł
duży pegaz z kolorowymi skrzydłami i białą sierścią. (Sierścią, tak? Nie znam
się na koniach.) Położyła mu rękę na grzywie i przeczesała ją.
Do mnie zaś
podszedł mniejszy pegaz, ze skrzydłami po bokach. Nie wyglądał jakoś
specjalnie, ale pomyślałem, że to nawet lepiej. Po tym ataku nie chciałem żyć
jakoś specjalnie. Koń wyglądał jednak, jakby był chory. Kiedy powiedziałem to
Arkanowi Izydy, odpowiedziała tylko, że to niemożliwe. ,,Wyczuwam choroby –
temu pegazowi nic nie dolega” . No to
fajnie. Według mnie coś mu jednak dolegało. Nie mogłem patrzeć, jak się
męczy i to ja podszedłem do niego.
Popatrzyłem mu
prosto w oczy. Przeczesałem ręką jego grzywę tak, jak to wcześniej zrobiła
Łucja. Położyłem mu dłoń na grzbiecie. Chciałem mu pomóc. Ale nawet nie
wiedziałem jak.
Przez plecy
przebiegł mi dreszcz. W końcu dosiadłem pegaza. Łucja wystrzeliła
w górę, ja przez chwilę pozostałem na ziemi. Potem mój pegaz powoli podniósł się i poleciał za Arkanem Izydy.
w górę, ja przez chwilę pozostałem na ziemi. Potem mój pegaz powoli podniósł się i poleciał za Arkanem Izydy.
~Musisz mu pomóc~ powiedział głos w mojej
głowie.
~Ale jak?~
~Musisz podzielić się z nim swoją mocą.~
~Ale jak? Ledwo wiem, jak postawić tarczę.~
~Powiem ci, spokojnie, nie musisz się
denerwować.~
I w tym
momencie, na wysokości jakichś pięćdziesięciu metrów, mój pegaz całkowicie
stracił siłę. Złożył skrzydła i zaczął spadać.
~Nie muszę się denerwować, powiadasz?~
~Dobra, dobra, pociągnij magię tak, jak to
robiłeś wcześniej, a potem ,,włóż” ją do serca pegaza.~
Spróbowałem.
Wydawało mi się nawet, że z mojej strony zrobiłem wszystko dobrze. Tylko, że to
nic nie dało. Ziemia była coraz bliżej. Nie liczyłem na to, że Łucja w porę
zdąży zainterweniować.
Po raz
ostatni położyłem rękę na grzbiecie pegaza. I wtedy właśnie coś się zmieniło.
Kiedy popatrzyłem na swoją dłoń, pokrywał ją brązowy proszek. A w miejscu, w
którym leżała moja ręka, pozostała plama błękitu. Wirujące wokół nas powietrze
strzepnęło resztę pyłu, ukazując moim oczom w pełni błękitnego pegaza. Jedynie
jego skrzydła były złote.
Momentalnie
podniósł poziom lotu. Kiedy się odwrócił, w jego oczach zobaczyłem, że się
cieszy. Nie było już w nim bólu, który widziałem wcześniej. Nie było zmęczenia.
Była za to chęć do życia i latania.
Szybko
wyrównaliśmy poziom z Łucją. Kiedy przelatywaliśmy pod nią, stwierdziłem, że
jej twarz wygląda, jakby czegoś szukała. Pewnie
szuka nas. W końcu pokazaliśmy się jej. W jej oczy wkradła się ulga i
jakby… zaskoczenie.
Jeszcze
chwilę lecieliśmy, po czym wylądowaliśmy przed Stajnią. Zsiadłem z pegaza,
który podreptał do środka. Razem z Łucją usiedliśmy na trawie. Przez chwilę
otwierała i zamykała usta.
- Nie
było tak źle, prawda? – zapytała w końcu.
- Nie, w
ogólnym rozrachunku chyba nie – odpowiedziałem, a potem nastała chwila
milczenia.
- Co
zrobiłeś pegazowi?
- Tak
naprawdę, to nic szczególnego.
-
Wygląda o wiele lepiej.
- Czyli
przyznajesz, że coś mu jednak było.
- Może i
tak, ale ja nie potrafiłam tego ani zdiagnozować, ani wyleczyć.
Nie wiedziałem, co
mogłem odpowiedzieć. Przez chwilę po prostu siedzieliśmy w ciszy. Później
zauważyłem, że gdzieś dalej unosi się dym.
- Ognisko się już
zaczęło – powiedziała Łucja. – Lepiej już chodźmy.
Przez całą drogę
nie wymieniliśmy ani jednego słowa. Może to i lepiej. Jak już wcześniej
wspominałem, nie jestem zbyt śmiały w stosunku do ludzi. Za to bardzo dobrze
dogadywałem się z głosem w mojej głowie.
~To naprawdę ja zrobiłem?~ zapytałem.
~O które ,,to” ci chodzi?~
~O przemianę pegaza.~
~To nie. Może niebezpośrednio. Uwolniłeś jego
kolejną postać, czy, jak to niektórzy nazywają, ewoluował. Ty rozpocząłeś
proces jego ewolucji, na który czekał od lat.~
~Ewolucja?~
~Przechodzi ją każde stworzenie, które
rozbudziło swoją magię. Pegazy, centaury, czy nawet wróżki ewoluują.~
~A ludzie, którzy obudzili swoją magię?~
~Oni też ewoluują, lecz nie zmieniają zbytnio
swojego wyglądu. Przy czym powiem ci, że dojrzewanie to zupełnie coś innego.
Także magiczne istoty dojrzewają, jednak ewolucja to coś innego. I jest to inna
ewolucja, niż ta, której będziesz się uczyć na biologii.~
~Czyli że nie mam się czego bać? Nie stanę
się nagle jakimś mutantem, mierzącym trzy metry?~
~Raczej nie.~
~Raczej?!~
~Magia może sprawić, że będziesz wyglądał
lekko inaczej, zależy też od tego jak często i jak bardzo magiczne istoty
będą miały na ciebie wpływ. Ale nie martw się. Nawet jeśli jakaś zmiana cię
dopadnie, zawsze będziesz mógł ją ukryć.~
~Skąd ta pewność?~
~Po prostu wiem, tak? Chyba nie musisz
wiedzieć skąd?~
~Spokojnie, nie chciałem
cię urazić.~
~Wiem, wiem, po prostu mam
ciężki okres.~
~Czemu?~
~Powiedzmy, że znalazł
mnie ktoś, kto nie powinien mnie znaleźć.~
Na tym
nasza rozmowa się skończyła.
Słońce
chyliło się już ku zachodowi. Przez tarczę gwiazdy przeleciały dwa czarne
ptaki, a zaraz za nimi pojawiły się dwa feniksy.
Cały
czas szliśmy z Łucją wydeptanymi ścieżkami obozu. Ale w końcu skręciliśmy
w las. Przez chwilę dreptaliśmy ledwo widocznym szlakiem. Drzewa
przesłaniały pomarańczowe światło Słońca. Ostatecznie doszliśmy do palącego się
już ogniska. Wielu magów siedziało już na miejscach, jednak czułem, że to
jeszcze nie wszyscy. Tak naprawdę ogarniał mnie lekki niepokój. Na obrzeżach
ognia czaiły się nowe, nieznane mi magiczne istoty. I choć wiedziałem, że
jeśli byliby tu sami ludzie, mógłbym skupić swoją uwagę na Dominiku i Ninie, to
nie mogłem powstrzymać się od patrzenia na inne istoty. One na pewno będą mnie rozpraszały.
Usiadłem
przy moim opiekunie. Niestety, był to pierwszy rząd drewnianych bali. Na
początku wyszedł Folos, który uciszył wszystkich jednym gestem.
- Witam
wszystkich w kolejne wakacje, które zdecydowaliście się spędzić w naszym
obozie.
- A miał
ktoś wybór? – szeptem powiedział Dominik do Niny, która zaczęła się śmiać
cicho.
- Bez
zbędnych słów, zapraszam do siebie nowych magów, którzy dziś wybiorą swoją
drogę! – wykrzyczał Folos.
Byłem
pewny, że to znak dla mnie. Wstałem, a ze mną czwórka innych ludzi. I z nami,
nasi opiekunowie. Przez chwilę miałem wrażenie, że oczy wszystkich są
skierowane akurat na mnie. Na szczęście to uczucie zaraz minęło. Albo się do niego po prostu przyzwyczaiłem.
Każdy po
kolei podchodził bliżej ognia. Folos wyrzucał wtedy parę kamieni, które unosiły
się w powietrzu. Później jeden z nich podfruwał do maga. Nie widziałem, co
dzieje się dalej, ale po jakimś czasie każdy ogłaszał, którą drogę wybrał.
Przez chwilę myślałem nad tym, czy oni wcześniej zastanawiali się nad tym
wyborem. Zaraz jednak odrzuciłem tę myśl, bo to przecież było niemożliwe. Nie
wiedziałem czemu tak pomyślałem, ale takie mi się wydawało.
W końcu
przyszła moja kolej. Jak zwykle Folos wyrzucił w powietrze kamienie. Różniły
się one tylko kolorami. Przez chwilę krążyły w powietrzu, jednak zaraz spadły
na ziemię. Wilkołak ponownie wyrzucił je w powietrze, ale te ponownie spadły.
Trzecia próba – taki sam efekt.
Wszystkie
szepty ucichły. Zrobiło się naprawdę cicho. Nawet zwierzęta w lesie ucichły na
moment.
Nina z
Dominikiem podbiegli do mnie. Folos popatrzył się na nas. Rzucił tylko szybko:
,,Do mnie, już”. Kazał zgasić ognisko. Sam otworzył portal i zaprowadził nas do
swojego gabinetu. Poczekał, aż wszyscy zajmiemy wskazane miejsca. Na długą
chwilę zapanowała tam nieprzerwana cisza.
-
Naprawdę nie wiem, co się tam stało – powiedział w końcu wilkołak. – Jeszcze
nigdy nie przydarzyło mi się coś takiego.
- Mam
kłopoty? – zapytałem, gotowy się bronić.
- Nie,
skądże. Wezwałem was do siebie, bo nie wiem, co o tym myśleć. Być może wy mi
pomożecie. Jednak teraz widzę, że to był głupi pomysł. Teraz wszyscy szybko
musicie iść na Grę o Puchar. Nie możecie się spóźnić, bo będziemy mieli jeszcze
większe kłopoty.
Wyszliśmy
szybko. Na skraj wielkiego pola praktycznie biegliśmy. Nina nie chciała tracić
magii na tworzenie portali. A skoro już o
tym mowa.
- Dalej
nie umiem korzystać z portali – powiedziałem, nie przerywając biegu.
- No tak
– stwierdziła Nina. – Zrobimy jak na studiach. Ja ci teraz wyłożę teorię,
a ty spróbujesz na grze. Aby utworzyć portal, musisz po prostu pociągnąć
magię, ułożyć ją w koło, a potem pomyśleć o jakimś miejscu, które wkładasz
w portal. Proste, nie?
-
Powiedzmy.
-
Pamiętaj, że jako zwykły Klucznik masz ograniczenia. Nie możesz teleportować
się na obóz z zewnątrz.
- To
czemu ty i Folos możecie?
- Bo ja
jestem Władczynią Kluczy, a Folos jest Folosem. Nikt mu nie zabroni.
- To jak
już się chwalimy, to ja jestem Władcą Tworzenia – powiedział Dominik.
-
Wszystko pięknie, ładnie, ale nie umiem jeszcze korzystać z magii ofensywnej.
-
Zupełnie jak Dominik – zaśmiała się Nina.
- To
nieprawda! – krzyknął. – Na razie musi wystarczyć ci zwykły pocisk. Pobierasz
magię, a potem ją wypuszczasz. Nie jest to jakiś wyrafinowany atak i w
przyszłości wyprę się tego, że ci o nim powiedziałem, ale na razie jest ci
potrzebny.
W końcu
dotarliśmy na granicę pola. Całe ono składało się tak naprawdę
z piaszczystej przestrzeni, a mniej więcej w jej środku stał olbrzymi,
czarny fort. Księżyc wznosił się tuż ponad nim, co sprawiało, że budowla
wyglądała jeszcze upiorniej.
Wszyscy
powyciągali miecze, łuki lub tarcze.
- O co w
tym wszystkim chodzi? – zapytałem.
-
Ogólnie dzielimy się na dwie grupy: atakującą i broniącą. Grupa atakująca ma za
zadanie zdobyć Puchar stojący zapewne w forcie. Grupa broniąca ma go bronić.
Cała logika.
- A my w
której jesteśmy?
-
Atakującej, ale nie ma szans, żebyśmy zdobyli puchar.
- Czemu?
- Po
pierwsze nie zdobyliśmy go od dawna. A ty nawet nie masz miecza.
Faktycznie. Ni miecza, ni tarczy. Nie
przeszkadzało mi to do tego momentu. Nawet nie zastanawiałem się po co magom
potrzebny miecz. Przecież jesteśmy
magami. Korzystamy z magii.
~A co jeśli magia zablokowana?~ zapytał
głos.
~Fakt~
~Popatrz w górę~
Nade mną
przeleciał właśnie duży ptak. Zrzucił paczkę, którą trzymał, wprost w moje
ręce. Szybko odpakowałem ją i znalazłem tam miecz. Cała klinga była zrobiona
z szafiru, a rękojeść z metalu. Przez całą broń przeplatał się motyw
pięciu żywiołów. Ogień, woda, błyskawica, powietrze, ziemia.
~Upominek ode mnie i mojego kolegi po fachu.
Będzie ci jeszcze niejednokrotnie potrzebny.~
Folos
wszedł na podwyższenie, po czym powiedział do wszystkich:
- Za
pięć minut zacznie się gra.
I wtedy
mniej więcej połowa całego zgromadzenia zniknęła.
- Gdzie
oni się podziali? – zapytałem.
-
Przenieśli się do fortu lub inne, zaplanowane miejsca. Pamiętaj, że my musimy
po prostu zdobyć puchar.
-
Mówiłeś, że nie ma szans, żebyśmy go zdobyli – przypomniałem.
- To od
teraz niemożliwe jest niemożliwe? – uśmiechnął się.
- Czyli
go zdobędziemy – odwzajemniłem uśmiech.
- Raczej
nie byłbym tego taki pewny. Założę się, że Dominik pobije dziś rekord. Tyle że
w konkurencji najszybsze wyczerpanie – powiedział ktoś za naszymi plecami.
Odwróciliśmy
się. Za nami stała grupka nastolatków. Wszyscy mieli blond włosy
i niebieskie oczy. Ich twarze były poorane starymi bliznami.
~Arkanowie
Aresa~ odezwał się w moich myślach Dominik, prawie całkowicie ignorując moją
tarczę.
-
Chłopaki, czym go dziś wyczerpiemy? – zapytał swoich popleczników.
-
Proponuję własną głupotą – odparł Arkan Posejdona.
-
Inaczej będziesz śpiewał, kiedy będziemy cię wykańczać – wyraźnie chciał coś
powiedzieć, ale specjalnie zaczekał, aby zbudować napięcie. – I tego twojego
nowego koleżkę również.
-
Inaczej będziesz śpiewał, kiedy to my będziemy wykańczać was – odpowiedziałem.
-
Popatrzcie, mały pokazuje zęby – zaśmiał się. – Ma nawet szklany mieczyk z
ciucholandu! – wyrwał mi miecz z ręki.
~To nie jest tylko miecz~ powiedział ten
głos. ~Na razie możesz go nazywać
Arcausem.~
~Czy to ma znaczenie, jak będę go nazywał,
jeśli go stracę?~
~Racja.~
~Co mam zrobić?~
~A jak bardzo chcesz się popisać swoimi
umiejętnościami?~
~Mam jakieś umiejętności?~
~Śmieszne, bardzo.~
~Więc co robić?~
~Utwórz portal do lochów fortu. Do jednej z
cel. Tak wygląda.~ zobaczyłem więzienną, ciemną celę. ~Utrzymując portal weź trochę mocy. Skieruj swą moc w stronę tego
irytującego dzieciaka, ale nie tak jak pocisk. Tak, jakbyś chciał odszukać jego
moc. Swoją do jego mózgu. Każ palcom się trochę rozluźnić. Teraz weź dwie kule
energii. Trzeba to zrobić natychmiastowo, dwoma naraz. Jedną otwórz dla niego
portal, a drugą rzuć w niego tak jak normalny pocisk bez efektów. Trzy, dwa,
jeden … Już! ~
Wyrzuciłem obydwie
kule. Miecz wypadł z ręki Arkanowi, a ja złapałem broń. Dzieciak momentalnie
znalazł się w celi.
- Zamknij portal! –
krzyknęła Nina, po czym ten zniknął.
- Co ty właśnie
zrobiłeś? – zapytała Władczyni Kluczy.
- Tak naprawdę nie
mam zielonego pojęcia.
- Wychodzi na to,
że użyłeś Smoczej Magii – stwierdził Dominik.
- Czego?
- Smocza Magia to
bardzo stara i praktycznie zapomniana już sztuka. Nikt już nie potrafi z niej
korzystać. I nikt też nie wie, co ona potrafi. Krążą jednak legendy, które
mówią, że aby posługiwać się Smoczą Magią, trzeba otrzymać cząstkę magii od
smoka.
- A że smoki już
nie istnieją, to jest to praktycznie niemożliwe – stwierdził Dominik.
Wydawało mi się, że
Nina chce jeszcze coś dopowiedzieć, ale zagłuszył ją głos Folosa:
- Na miejsca!
Ustawiliśmy się na
linii piasku.
- Gotowi? Start!
Wybiegliśmy na
piasek. Niestety nie przebiegliśmy nawet dziesięciu metrów, bo zaraz coś nas
zatrzymało. Znaczy… nas czyli mnie i Dominika, bo Nina pobiegła dalej.
Próbowałem poruszyć nogami, ale na próżno. Obróciłem głowę w bok. Dominik także
próbował, ale jemu też nie wychodziło.
- Co się dzieje? –
zapytałem.
- Ruchome piaski.
Najprawdopodobniej jesteśmy w pułapce Arkanów Aresa. Czyli mamy jakieś pół
minuty na przygotowanie się.
- Nie da się stąd
jakoś wyjść?
- Da się. Ale jeśli
kiedyś powiesz o tym komukolwiek, zabiję cię osobiście.
Nie wiedziałem o co
mu chodziło. Jednak po chwili zrozumiałem. Jego twarz przemieniła się w smoczy
pysk z ostrymi jak brzytwy zębami. Dominik zionął ogniem. Po jakichś dziesięciu
sekundach wyszliśmy z piasku i otrzepaliśmy spodnie.
- Jak to zrobiłeś?!
- Powiedzmy, że mam
niezwykły dar. Potrafię zmienić się w smoka. Na razie niecałkowicie, ale wciąż
trenuję. Pamiętaj, że nie możesz nikomu o tym powiedzieć.
- Ty jesteś Smoczym
Synem?
- Nie, to na pewno
nie ja.
- Skąd ta pewność?
- Smok mi o tym
powiedział, gdy próbował przekazać mi kolejny Talent. Tylko nikomu o tym ani
słowa.
- Spokojnie,
potrafię dochować tajemnicy.
- Mam nadzieję. Nie
chciałbym ci wymazywać pamięci.
- To miłe z twojej
strony… Chyba.
Na granicy mojego
pola widzenia pojawiła się grupka chłopaków ubranych na czerwono. Zbliżali się
szybko. Zbyt szybko, jak na zwykłych ludzi.
- Patrzcie, kto
zaplątał się w naszą pułapkę. Arkan Posejdona i Ten, Który Został Odrzucony.
~O co im chodzi?~
~Kamienie spadły na
ognisku. Zapewne o to.~
- Wolałbym być
odrzucony niż być Arkanem Aresa – stwierdziłem.
- Pyskaty –
powiedział Ten, Który Wylądował Wcześniej w Lochu. – Zaraz stracisz całą chęć
do pyskowania. Zaczynamy.
Zaraz zasypał nas
grad wrogich pocisków. Podnieśliśmy razem z Dominikiem tarcze, ale wiedziałem,
że długo nie wytrzymamy. Przynamniej ja. Dlatego
podwoiłem koncentrację i zgromadziłem w ręce energię potrzebną do utworzenia
pocisku. Kiedy czar był już w stu procentach gotowy, wyrzuciłem go w
przeciwników.
Niestety mój atak
odbił się od ich tarczy i spadł na ziemię, gdzie ostatecznie się wypalił.
Arkanowie Aresa zaczęli się głośno śmiać, jednak nie przerwali coraz to
potężniejszego ataku.
Ostatecznie
przywódca zgromadził w ręce zbyt dużo magii, a kiedy mnie nią rzucił, moja
tarcza pękła. Upadłem na plecy.
Dominik próbował
ochronić mnie swoją tarczą, jednak atak na niego wcale nie zelżał. Przywódca
grupy ponownie zebrał potężny pocisk. I tym razem rzucił nim we mnie.
Zasłoniłem się ręką. Byłem przygotowany na niewyobrażalny ból, ale nie na to,
co się stało.
Może mi nie
uwierzycie, ale naprawdę nie poczułem bólu. Może to dlatego, że ta kula wcale
we mnie nie trafiła.
Kiedy podniosłem
się na nogi, przede mną stało sześć małych stworków ustawionych w piramidę.
Każdy świecił się innym światłem. Jeden był czerwony, inny żółty, inny
niebieski, zielony, czarny lub biały. Nie mogłem im się lepiej przyjrzeć, bo
cały czas atakowały Arkanów Aresa. Stworki przerwały piramidę i zaczęły skakać
dookoła wrogów. Jeden atakował jarzącym się ogonem, inny zionął ogniem, inny
wiatrem. Ostatecznie stworki przegoniły magów. Pozostał tylko jeden, przywódca.
Żółty stworek podskoczył, odwrócił się twarzą do mnie. Mrugnął i uśmiechnął
się, ale potem dokończył piruet i uderzył ogonem. Trafił w twarz Arkana.
Kiedy i ten uciekł,
wszystkie stworki spojrzały na nas przez ramię. Uśmiechnęły się i zniknęły
w promieniach oślepiającego światła.
- Co to było? –
zapytał Dominik.
- Nie mam pojęcia.
Myślałem, że to ty je przyzwałeś.
- Na pewno nie ja.
Myślałem, że to ty.
- Ja też nie.
- Więc skoro nie ty
i nie ja, to zapomnijmy na chwilę o tej sprawie i postarajmy się zdobyć puchar.
- Dla mnie może
być.
Pobiegliśmy dalej.
Na nasze nieszczęście spotkaliśmy jeszcze kilka pułapek, ale wpadliśmy może we
dwie. Raz spadła na nas drewniana klatka, którą przecięliśmy mieczami. Drugim
razem wpadliśmy do dziury, lecz Dominik wyczarował sobie skrzydła, które ukrył
zaklęciem niewidzialności, i wyniósł nas na właściwy poziom. Inne pułapki
wykrywaliśmy za pomocą zaklęć. Znaczy… Dominik wykrywał większość z nich.
Jedyne pułapki, które wykryłem to te, w które wpadliśmy.
Na moje szczęście
Arkan Posejdona nie był na mnie wściekły. Uśmiechał się i mówił, że kiedy
on pierwszy raz grał, to wpadł w każdą możliwą pułapkę.
Ostatecznie
dotarliśmy do fortu, który był już oblegany przez innych (ale nikt nie
wchodził). Był on wysoki na dwadzieścia metrów, zbudowany z obsydianu. Po
zmroku budynek wyglądał, jakby został nawiedzony. Szczerze przyznam, że
obleciał mnie strach. Faktycznie myślałem, że fort może być nawiedzony.
Weszliśmy do
środka. Według mnie było to dziwne, że nikt nie pilnował drzwi. Chyba że…
- Czekaj –
powiedziałem do Dominika.
- Na co?
- Nie wydaje ci się
dziwne, że nikt nie pilnuje zamku? Nie sądzisz, że tak naprawdę powinno tu być
milion ludzi, którzy właśnie próbowaliby nas odciągnąć? I dlaczego nikt inny
nie wszedł?
- Nie wiem, ale
skoro to zauważyłeś i ja to zauważyłem, znaczy to jedynie tyle, że to pułapka.
- Co…
I nie zdążyłem
dokończyć pytania. Otoczenie zaczęło się zmieniać. Czarne ściany stały się
nieco bardziej czerwone. Na ścianach zawisły gobeliny. Korytarz znacznie się
rozszerzył. Po naszych bokach pojawiły się kolumny. Na końcu stanął tron. A
raczej zleciał
z sufitu.
z sufitu.
- Gdzie jesteśmy? –
zapytałem.
- Kojarzysz
historię o Stowarzyszeniu Mrocznego Księżyca?
- Powiedzmy.
- To właśnie
jesteśmy z wizytą u ich szefa, Agenora.
- Kogo?
- Agenor to jeden z
głównych przeciwników Folosa. Też jest wilkołakiem, tylko zaczął parać się
Mrocznymi Sztukami przez co stał się zły. Powiedzmy, że to cała historia.
- Czyli jest źle?
- Gorzej.
Na tronie siedział
mężczyzna. Na oko miał jakieś dwadzieścia trzy lata, lekko zarośnięty. Był
zdecydowanie wyższy i masywniejszy od Folosa. Nie, na nasze nieszczęście nie
był gruby. Jedną nogę przewiesił przez poręcz tronu, plecami był oparty o tę
drugą. Nie wydawał się groźny, dopóki nie spojrzałem mu w oczy. U okulisty
byłem kiedyś na rozszerzaniu źrenic. Potem przez trzy godziny miałem zupełnie
czarne oczy. Właśnie takie miał ten facet. Zachowywał się tak, jakby na nas
czekał.
Nie ruszał się
przez dłuższą chwilę. Korzystając z okazji popatrzyłem po gobelinach. Na
niektórych z nich przedstawiono Dominika, jednak na większości z nich
znajdowałem się ja. Czemu wiszę na
gobelinach w sali mrocznego wilkołaka? Stwierdziłem, że to nie jest jednak
w tym momencie najważniejsze i powróciłem do słuchania rozmowy, która
rozpoczęła się już chwilę temu.
- Dlaczego? –
zapytał Dominik.
- To chyba
oczywiste – odpowiedział Agenor głębokim głosem. – Chcę mieć Smoczego Syna u
siebie.
- Ale dlaczego jest
tu Łukasz?
- A bo ja wiem. Nie
ja wybieram motyw Gobelinów Przeznaczenia. Nie miałem wpływu na to, że on też
wejdzie do tego głupiego fortu. Nie potrzebuję go. Równie dobrze mogę go
odesłać, jak i teraz zabić.
~Nie martw się,
magia nie może zabić~ powiedział mi w myślach Dominik.
- Magia nie – dodał
Agenor. – Ale zawsze mogą to zrobić moje zwierzątka.
Zza tronu wyszły
dwa lwy. Jeden wyglądał dosyć normalnie, drugi zaś był cały czarny. Oba
wystawiły kły, a w ich oczach widziałem chęć ataku.
- Nie zaatakujesz
go – powiedział Dominik z taką pewnością w głosie, że sam w to uwierzyłem. –
Nie zaatakujesz, ponieważ chcesz mnie. Nie zaatakujesz go, bo jest nowicjuszem.
Pamiętaj, że ja wciąż mogę cię zniszczyć.
- Oh Dominiku,
przecież wiesz, że mnie nie nabierzesz na Smoczą Magię. Mnie nie da się tak
przekonać. Ale masz rację. Nie zaatakuję ani jego, ani ciebie. Pamiętaj jednak,
że ja nie respektuję żadnych praw. Przecież zawsze ciekawiej i korzystniej dla
mnie jest trzymać was w celi w lochu i wysysać waszą magię. Ale żeby to zrobić,
muszę was ogłuszyć. Atak.
W tym momencie dwa
lwy skoczyły na nas. Czarny na Dominika, a zwykły – na mnie. Może wyda się
głupie to, co zrobiłem, ale wtedy nawet o tym nie pomyślałem. Po prostu
zasłoniłem się rękami. Tak, nie miałem większych szans na przeżycie. Ale po
chwili nie poczułem żadnych zębów na swoim ciele. Podniosłem wzrok i zobaczyłem
te same stworki, które właśnie okładały lwa. Kiedy upewniły się, że lew mnie
już nie zaatakuje, zniknęły. Prawie wszystkie. Oprócz żółtego, który odwrócił
się i mrugnął do mnie. I dopiero wtedy zniknął.
- Ciekawe –
powiedział Agenor. – Chyba będę musiał zostawić cię na obserwację.
Zanim zdążyłem
cokolwiek pomyśleć, trzymała mnie niewidzialna siła, a Dominik został gdzieś
odesłany. Zostałem sam. Agenor wstał
i przeszedł obok mnie. Mimo że nie chciałem za nim iść, poszedłem.
- Oprowadzę cię –
powiedział. – To jest moja sala tronowa. Ładna, nie sądzisz? Na górze są moje
komnaty. Ty za to będziesz spał w lochu. Co ty na to? – nie odpowiedziałem. –
Nieważne. Nie wydostaniesz się stąd. A wiesz dlaczego? Bo ty nie umiesz
korzystać z magii. Wszystko co ty ,,zrobiłeś”, tak naprawdę zrobiłem ja. Pewnie
chcesz spytać dlaczego. Odpowiedź jest prosta. Chciałem, żebyś uwierzył, abym
mógł twoją wiarę złamać. Nie jesteś magiem. Nie potrafisz korzystać z magii.
Dalszego wywodu nie
potrzebowałem słuchać. Nie byłem magiem. Nie potrafiłem korzystać z magii. Nie
miałem szans, aby się wydostać z pułapki.
Ale zaraz. To skoro nie potrafię korzystać z magii, to
dlaczego Agenor chce mnie zostawić na ,,obserwację”. Powiedział, że chciał mnie
załamać. Tylko że ja nie jestem typem takiego człowieka, który się
poddaje. Kiedy coś mi nie wychodzi, próbuję jeszcze raz. I jeszcze raz.
Dopóki nie wyjdzie. A po drodze wścieknę się trzydzieści razy. Ale w końcu
wyjdzie. Z moim życiem maga będzie tak
samo. Wiem, że mam obudzoną magię. Teoretycznie wiem, jak z niej korzystać. Nic
mnie nie ogranicza.
Z takimi myślami
szedłem za Agenorem. Nie potrzebowałem, aby ktoś mi mówił, co mam robić.
Stwierdziłem po chwili, że w jego zamku jest po prostu nudno. Tak więc
otworzyłem sobie portal i całą swoją siłą woli rozkazałem sobie się zatrzymać.
I o dziwo zatrzymałem się. Agenor za to stracił całą swoją pewność.
- Było miło,
naprawdę, ale pewnie już na mnie czekają – powiedziałem i zrobiłem pierwszy
krok w stronę portalu. Tak naprawdę chciałem już przejść, ale zanim to
zrobiłem, Agenor powiedział coś w stylu ,,Jeszcze się spotkamy” i wyciągnął
rękę. Mój portal mnie wciągnął. W sumie nie wiedziałem dlaczego
wilkołakowi tak nagle zależało, aby się mnie pozbyć.
Tym razem podczas
podróży poczułem coś więcej niż ucisk w żołądku. Miotało mną na prawo i lewo,
nie mogłem się połapać gdzie góra, a gdzie dół. Kręciło mi się w głowie.
W końcu wyszedłem z portalu, ale miejsce, w którym się znalazłem nie
przypominało mi obozu. Wszędzie szare kamienie, które biły dziwnym, kojącym
blaskiem. Jednak ja nie czułem się spokojnie. Wręcz przeciwnie. Być może
powodem tego uczucia było to, że Nina, Dominik i Adrian skakali po zawieszonych
w powietrzu klockach. Ja nie musiałem ich gonić, bo ostatecznie stałem po
drugiej stronie. Postanowiłem jednak ich nie rozpraszać i stanąłem za
wgłębieniem.
Nie musiałem długo
czekać. Po jakichś dwóch minutach wszyscy znaleźli się po drugiej stronie. Nie
muszę chyba mówić, jakie zdziwienie widziałem na ich twarzach.
- Co ty tutaj
robisz? – zapytała Nina.
- Nie jesteś u
Agenora?
- Powiedzmy, że się
wydostałem.
Chwila ciszy, a po
niej kontynuowaliśmy rozmowę.
- A jak się tu
dostałeś?
- Próbowałem
przenieść się do obozu, ale chyba Agenor zmienił kurs.
- Na to wychodzi,
że Agenor jest potężniejszy niż ostatnio – powiedział Dominik.
- Czemu?
- Labirynt Arcymaga
chroniony jest bardzo potężnymi tarczami uniemożliwiającymi dostanie się tu
dzięki portalom. Inaczej nie miałoby to sensu.
- Co nie miałoby
sensu?
- Na końcu
Labiryntu Arcymaga ukryte są Insygnia Ra.
- A po co nam one?
- Nie powiedziałaś
mu? – zapytał Dominik.
- Nie miałam
okazji.
- Insygnia Ra są
jednym z atrybutów, które bogowie pozostawili po sobie. Przynajmniej tak sobie
mówimy. Pozwalają one magowi przyzwać jego prawdziwą moc – Ostateczną Ewolucję.
Dzięki atrybutowi swojego opiekuna może on w dowolnym momencie stać się pełnym
Arkanem. Wykorzystać pełną moc swojej drogi.
- Powiedzmy, że
rozumiem. Bardzo ważna sprawa, więc lepiej chodźmy dalej.
- Pamiętajmy tylko
o śmiercionośnych pułapkach – powiedziała Nina.
- Śmiercionośnych?
– zapytałem.
- Nina żartowała –
powiedział Dominik. – Magia nie może cię zabić. Ale pamiętaj, że istnieją
gorsze warianty niż śmierć. Jednak najprawdopodobniej poprzedni Arcymag nie
zastawił aż tak bolesnych pułapek.
Weszliśmy w czarną
dziurę, która zastępowała drzwi. Koledzy dali mi także plecak. Skąd oni go mieli?
Poczułem dziwne
mrowienie na karku. Odwróciłem się. Nikogo za mną nie zobaczyłem. To dobrze, bo
szedłem jako ostatni. W tunelu było zbyt ciemno, aby iść po omacku. Najlepszym
rozwiązaniem było wyciągnięcie telefonu i zapalenie latarki. Od razu lepiej.
Reszta wyszła już z
tunelu. Ja na chwilę się zatrzymałem. Wydawało mi się, że słyszę syk.
Wyłączyłem latarkę i na wszelki wypadek zamknąłem oczy. Może to i głupie, w
końcu zaraz za tunelem mogła być olbrzymia przepaść. Jednak bardziej
przestraszyłem się syku. Nie, nie nienawidzę węży. Jak dla mnie mogą sobie
istnieć, niekiedy są fajne, innymi razami nie za bardzo, jak w sumie wszystko.
Chodzi mi tylko o to, że w ciemnym tunelu, w miejscu, gdzie za zakrętem może
czekać cię pułapka, syk węża nie jest niczym przyjemnym. Nie za wiele
wiedziałem o tym świecie, ale to najpewniej nie był zwyczajny wąż.
Idąc z zamkniętymi
oczami, wpadłem na coś. Powiedziałbym chętniej na kogoś, niż na coś, ale prawda
była inna. Wiedziałem, że wiele ryzykuję, ale położyłem dłonie na tym czymś.
Poczułem zimne łuski, ale to coś po chwili uciekło. Usłyszałem syk. Nie
zapowiadało się zbyt dobrze.
Zawołałem
przyjaciół, jednak nikt mi nie odpowiedział. Przepraszam, coś mi odpowiedziało.
Kolejny syk. Już miałem otwierać oczy, aby zobaczyć co to jest, ale coś mi
przeszkodziło. Dziwne przeczucie, mówiące, że wolę nie wiedzieć, co to jest. A
właściwie był to głos, który już nie jeden raz uratował mi życie.
~Czekaj!~ krzyknął. ~Nina ci nie mówiła, że wiara daje moc? Wszystko, w co wierzą ludzie
istnieje. Nie pamiętasz legend? Przypomnij sobie. Wiesz, że to przynajmniej w
połowie wąż, nikt ci nie odpowiada.~
~Nie powiesz mi, że poprzedni Arcymag wsadził
tu Bazyliszka, prawda?~
~Jeśli nie chcesz, to nie powiem.~
~Pomoc, ach ta pomoc.~
~Tak naprawdę Bazyliszek sam się tu wkradł.
Wyzwanie jest inne.~
~Jakie wyzwanie?~
~Aby udowodnić swoją wartość, musicie przejść
parę wyzwań. Nic z czym byście sobie nie poradzili.~
~Ale Bazyliszek? Jak to pokonać?~
~Nie otwierając oczu najlepiej. Musisz dobyć
miecza i odciąć mu głowę.~
~Tylko
że nigdy nie walczyłem mieczem.~
~Spokojnie masz to we krwi. A co do oczu, to
myślę, że coś wymyślisz.~
Pomyślałem chwilę.
Usiadłem na ziemi i wytężyłem słuch. Z legendy o Bazyliszku nie pamiętałem niewiele.
Jedynie tyle, że spojrzeniem zamieniał w kamień. Zabito go jego własnym
spojrzeniem.
Z tego, co mi
mówią, wiem, że jestem ciekawski. Dlatego z danego mi plecaka wyjąłem szmatkę i
obwiązałem nią oczy. Wstałem. Wytężyłem słuch. Kiedy usłyszałem, jak coś
przebiega obok mnie, ciąłem mieczem. W nic nie trafiłem. Czekałem, aż
Bazyliszek znowu nadejdzie. Kiedy znów coś przebiegło obok mnie, zamachnąłem
się tak, że cały się przekręciłem. Upadłem, ale mimo to coś trafiłem.
Ściągnąłem opaskę, a po tym usłyszałem krzyk głosu:
~Nie!~